Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Thea

Zamieszcza historie od: 25 maja 2012 - 20:56
Ostatnio: 27 czerwca 2020 - 15:24
  • Historii na głównej: 4 z 10
  • Punktów za historie: 3020
  • Komentarzy: 11
  • Punktów za komentarze: 18
 
zarchiwizowany

#74942

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Korzystając z uroków ostatnich dni wakacji, wybrałam się ze znajomą do lodziarni. Bywałam już tam wcześniej i póki co byłam zadowolona z tamtejszej obsługi. Do czasu.

Znajoma jako pierwsza zamówiła swoją porcję - kulkę lodów firmowych oraz miętowych, ja wybrałam swoje smaki. Zapłaciłyśmy, po czym kelnerka poinformowała nas, że pucharki przyniesie do stolika. Ważne - lody były nakładane przez dwie różne osoby.

Lody podane, siedzimy, jemy, rozmawiamy. Mniej więcej przy połowie zjedzonej porcji zastygłam z łyżką w powietrzu, ponieważ lody były... częściowo niebieskie. Tak, kelnerce nie chciało się porządnie doczyścić łyżki, którą nakładała lody poprzedniemu kliencie, więc otrzymałam bonusowo kapkę lodów Smerfowych. Nie chciało mi się już robić z tego powodu afery, ale wiem, że już nigdy tam nie zawitam.

A teraz załóżmy, że moja porcja i porcja znajomej byłyby nakładane przez jedną kelnerkę. Ergo, ja dostaję kapkę lodów miętowych. Innymi słowy mówiąc, po zjedzeniu łyżki lodów orzechowo-miętowych leżę pod stolikiem, krztusząc się z powodu alergii na miętę. A to wszystko przez lenistwo jednej osoby.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -13 (29)

#73472

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wydawałoby się, że studenty jako przedstawiciele "klasy inteligentów" to w miarę ogarnięte społecznie są. Jednak podobno w każdej rodzinie trafia się czarna owca, więc i brać studencka takową posiadać musi...

Na wydziale natknęłam się na dziewczyny rozdające puszki pewnego popularnego napoju energetycznego. Połączenie ciepłego dnia i ogólnego zmęczenia (u mnie akurat wynikającego z nocnej randki z notatkami) spowodowało, że nie byłam jedyną osobą, która skorzystała i wzięła darmowy napój. Budynek wydziału jest dość długi, zatem przechodząc z jednego końca na drugi mija się kilka zewnętrznych koszy. Smutne jest więc to, że kilka osób zignorowało kosze i puste puszki walały się na trawnikach oddzielających budynek od chodnika.

Może to i średnio piekielne, bo osoby traktujący cały otaczający świat za śmietnik nie są nowością, ale chyba jednak oczekiwałam większej kultury w takim miejscu i po takich ludziach...

uczelnia

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (221)
zarchiwizowany

#60767

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miałam ja ci na studiach taki przedmiot jak pomoc przedlekarską. Przy omawianiu czynności, które należy podjąć w przypadku zakrztuszenia się ciałem obcym prowadząca opowiedziała nam historię z tymże związaną.

Swego czasu z mężem wybrała się w góry, pospacerować, pozachwycać się widokami, po prostu odpocząć. Po kilkugodzinnym marszu zatrzymali się w gospodzie, a jako że pogoda piękna, to odpoczywali na zewnątrz. Był tam też ojciec z synem, dość ruchliwym malcem lat około 6, takim co siedzi grzecznie na ławce, a po mrugnięciu powieką już stoi na stole. Chłopak ten zajadał się jakimiś drażami, skacząc przy tym z kamienia na kamień, które służyły jako swoisty płot gospody. Ojciec kazał synkowi usiąść, informując go przy tym, że "idzie po coś do picia". Dziecko jak to dziecko, gdy tylko ojciec zniknął zza drzwiami gospody rozpoczęło swe harce na nowo. W pewnej chwili chłopak zatrzymał się, wypuścił z ręki opakowanie draży i zaczął wydawać z siebie dźwięki charcząco-świszczące. Trudno było się nie domyślić, że jedna z draży wpadła nie tam gdzie trzeba, zatem nasza prowadząca bez chwili namysłu podbiegła i dawaj ratować. Chwyt, uciśnięcie i draż wyleciał jak z procy. Chwilę wcześniej ojciec chłopaka wyszedł z gospody i był świadkiem zakrztuszenia się syna, aczkolwiek kolejna chwila minęła nim dotarło do niego co się dzieje. Dzieciak już po złapaniu oddechu podbiegł do ojca i powiedział płaczliwym tonem:
- Tato! A ta pani zabrała mi cukierka!

Puenty nie było, zresztą i tak zostałaby zagłuszona przez nasz wybuch śmiechu :)

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (236)
zarchiwizowany

#59037

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Choróbsko czaiło się na mnie już prawie 1,5 miesiąca. Jednak w pierwszej kolejności postanowiło przypuścić ataki partyzanckie. Zaczęło się niewinnie, bo od bólu gardła, który trwał dwa, może trzy dni. Potem przyszedł katar, potem lekki kaszel, by w końcu zatoczyć koło i wrócić do bólu gardła, znów kataru, znów kaszlu... Starałam się leczyć domowymi sposobami, z mniejszym bądź większym sukcesem, gdyż "pociągający" domownicy jako chodzące zarazki średnio umożliwiali mi powrót do zdrowia. Aż w końcu choróbsko przypuściło główny atak - wczoraj obudziłam się nie mogąc wydobyć z siebie głosu, na dodatek lekko drżąc od gorączki. Zdecydowałam się w końcu odwiedzić lekarza, coby wypracować skuteczną defensywę. Zgodnie z przewidywaniami, zapalenie krtani. Co przepisała pani doktor? Ketonal, syrop przeciwkaszlowy, tabletki do ssania. Spodziewałam się antybiotyków, skoro doraźne leczenie nie pomagało przez 1,5 miesiąca, o czym pani doktor została poinformowana. I jestem w stanie zrozumieć decyzję o braku antybiotyków jako pozycji na mojej recepcie, sama się wzbraniam przed nimi i traktuję jako zło konieczne. Ale cholera, przepisanie ketonalu przy problemach z żołądkiem, bez leku osłonowego? Przepisanie tabletek na gardło, które zawierają mentol, mimo silnej alergii? Recepta została mi wypisana bez mrugnięcia okiem i oczywiście bez przeczytania mojej karty, gdzie została wymieniona alergia oraz reakcje mojego organizmu na niesteroidowe leki przeciwzapalne, do których należy właśnie ketonal. Zrobiłam aferę, wyszłam z gabinetu, dzisiaj idę do innego lekarza. Mam nadzieję, że on nie będzie się starał wyleczyć afonię ketonalem...

słuzba_zdrowia

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 13 (223)
zarchiwizowany

#57493

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Taka współczesna wersja "zakochana para..."

Wracam sobie pewnego wieczoru z uczelni, gdy mija mnie oto grupka dzieciaków mających może po 11, 12 lat - z 5 osobników płci męskiej oraz 1 żeńskiej. Dziewczyna trzymała się kurczowo jednego z towarzyszy, podczas gdy pozostali co chwilę rzucali w nią pustymi plastikowymi butelkami śmiejąc się i krzycząc "Zdzira!". Po twarzy towarzysza widać było, że ledwo powstrzymuje się od śmiechu, ale zapewne był to chłopak dziewczyny, to powagę trzeba zachować.

Quo vadis, młodzieży?

uliczka

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (206)

#55075

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana przez siostrę, przy której popłakałam się ze śmiechu, choć jej wesoło nie było.

Mieszkam przy dość ruchliwej ulicy, na dodatek jakieś 100 metrów od mojego domu jest skrzyżowanie. Siostra jadąc do domu, musi na wspomnianym skrzyżowaniu skręcić w lewo. I tak, pewnego pięknego dnia wyjeżdża sobie od nas, na skrzyżowaniu czeka aż przejadą auta jadąca z naprzeciwka, po czym spokojnie skręca. Ale po przejechaniu może 100 metrów gwałtownie hamuje. Otóż pies dalszego sąsiada wyskoczył jej przed maskę i szczeka oburzony na jej auto. Psisko ten sam manewr powtarza z autem jadącym z naprzeciwka, powodując tym samym obustronne wstrzymanie ruchu. A tymczasem sąsiad spokojnie wyjeżdża sobie traktorem z własnego podwórka... Gdy już poprawnie włączył się do ruchu, pies przestaje szczekać na auta, podbiega do traktora i jak gdyby nigdy nic wskakuje do kabiny kierowcy.

Psy to ogólne mądre zwierzaki, z różnymi zdolnościami, no ale o psie kierującym ruchem ulicznym to wcześniej nie słyszałam...

wsi spokojna wesoła...

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 821 (909)

#48578

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Matura coraz bliżej... Zresztą nie tylko, to samo tyczy się testów gimnazjalnych czy testów pod koniec szóstej klasy. Korepetytorzy przeżywają oblężenie.

Krótka prezentacja rodziców moich ostatnich uczniów:

1. Historia pierwsza.
"Bo córka ma jutro sprawdzian i mówiła, że sobie nie radzi, a ja nie potrafię sobie z tym poradzić, to przyjdzie pani dziś?"
Ja rozumiem, że nie każdy może być orłem z matematyki, ale żeby sobie nie poradzić z materiałem z podstawówki? (tak, córka chodzi do 6 klasy...) Na moje pytanie o zakres materiału pada odpowiedź - no, z matematyki. I zaczynam się zastanawiać wtedy, w jakim stopniu mamuśka interesuje się swoim dzieckiem, skoro nawet nie wie z czego ten sprawdzian. Smutna prawda jest taka, że tutaj "nie potrafię" należy zamienić na "nie chce mi się". Pomijam już fakt, że córkę muszę przygotować w ciągu 2-3 godzin z całej partii materiału. No nie, nie dało się wcześniej po prostu.

2. Historia druga.
"Bo syn ma problemy z matematyki, a ja to noga jestem, posiedziałaby pani z nim kilka dni?"
Tu zacieram rączki, bo najczęściej w takich przypadkach szykuje się dłuższa współpraca. Pytam zatem o obecny materiał, ale mama powtarza, że ona się nie zna i że to najlepiej syn wytłumaczy. No dobra, to pora się umówić.
"Wie pani, bo synek mi tu mówi, że najlepiej jutro, po 17, jak z UCZELNI wróci."
Przy słowie "uczelnia" na mojej twarzy gości klasyczne "wtf". Pełnoletni człowiek, a na korepetycje umawia go matka?! No ludzie...

3. Historia trzecia.
"Bo córka była chora, a ma jutro sprawdzian, to przyszłaby pani dzisiaj?"
No przyjdę, przyjdę... Popsioczę jak zwykle na to, że dopiero teraz do mnie dzwoni, no ale trudno. Tym razem mama nie jest zupełnie zielona, podaje mi dokładnie z czego córka ma sprawdzian. Same korepetycje przebiegają w miłej atmosferze, idzie trochę ciężko, bo trzeba przerobić choć po 1 zadaniu z każdego typu, a sam początek każdego zadania to zawsze czarna magia i wielkie oczy. Wszystko było w porządku. Do czasu...
Po tygodniu dzwoni mama. Krzyczy. Że córka tylko 3 dostała. Że jestem idiotką, która nie potrafi uczyć. W tle słyszę córkę, która prosi matkę o uspokojenie się. Cóż... Cudotwórcą nie jestem, nie potrafię przez 3 godziny w magiczny sposób wbić do głowy ucznia cały konkretny dział, z metodami rozwiązywania nawet najbardziej podchwytliwych zadań.
Jeszcze tego samego dnia córka odwiedza mnie, wręczając mi dużą czekoladę, przepraszając za zachowanie mamy i jednocześnie dziękując mi. Ona z tej trójki jest bardzo zadowolona, bo i tak się nią wybiła ponad swoją "średnią".

4. Historia czwarta.
"Syn był chory, a ma sprawdzian..."
Tak, tak, już znamy tą śpiewkę. Tym razem będzie ciekawiej, bo syn z profilu mat-cośtam. Czyli że matematyka rozszerzona. Na korepetycje pędzę dzierżąc mój prywatny zestaw ćwiczeń. Chłopak ogólnie czwórkowy, miał jedynie problem z zadaniami z wyższej półki. Okazuje się, że sprawdzian dopiero za kilka dni (miła odmiana), więc proponuję mu porobienie sobie kilku zadań z mojego zestawu - na zasadzie takiej, że książka zostaje u niego na te kilka dni, a po sprawdzianie mi ją odda. Chłopak mi serdecznie dziękuje, matka równie zadowolona płaci mi haracz za 2 godzinki, wszyscy są szczęśliwi. Co w tym piekielnego? Minęły 2 miesiące, a ćwiczeń nie odzyskałam... Tak, wiem że w sumie sama sobie jestem winna. Na telefony naturalnie nie odpowiadają, a książka bardzo przydałaby mi się do pomocy tegorocznej maturzystce.

5. Historia piąta.
"Bo córka to właściwie czwórki ma, czasem trafi się jakaś piątka, ale wie pani, matura już niedługo i chciałaby ją napisać jak najlepiej."
Brzmi pięknie. Uczennica z własnej (mam nadzieję...) inicjatywy chce się dobrze przygotować do matury. Na dzień dobry zdziwiłam się, że ojciec postanawia siedzieć z nami, ale może chce mnie skontrolować albo sam się czegoś nauczyć, żeby potem ewentualnie pomóc córce. I tak oto w połowie tłumaczenia pierwszego zadania mój wykład zostaje brutalnie przerwany. Bo on by to zrobił inaczej. Bo on INŻYNIEREM jest i on wie, że tak będzie lepiej. I tak przy prawie każdym zadaniu. Za trzecim razem duszę w sobie pytanie, czemu to on właściwie nie posiedzi z córką nad zadaniami. Później poznałam odpowiedź na nieme pytanie... Podczas wychodzenia zostałam sama z dziewczyną, która przyznała mi się, że próbowała na początku uczyć się z tatą, ale sama byłam świadkiem na czym jego pomoc w nauce właściwie polega... Byłam tam jak na razie tylko jeden raz i szczerzę wątpię, czy będę chciała to powtórzyć.

korepetycje

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 610 (684)

#34493

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siedzę sobie pewnego razu na jakże interesujących wykładach, gdy nagle drzwi do sali się otwierają i wtacza się ONA - pani słusznej postury, lekko po pięćdziesiątce, dwie torby ma zawieszone na ramieniu i trzyma w łapkach stos obrazków.
- Czy mogę chwilkę przeszkodzić? - słodkim, niewinnym głosikiem pyta naszego wykładowcę.
- Nooo, już to pani w sumie zrobiła...
- Ja tylko na chwilkę, zajmę może z 5-10 minutek... Drodzy państwo, jestem z fundacji Jakiejś Tam, która wspomaga małego Alanka, chłopak ma 1,5 roku, los go okrutnie pokarał już od pierwszych dni życia...

I tego typu gadka ciągnie się przez dobre kilka minut, pani pokazuje nam obrazki, że możemy kupić je za symboliczną cenę 5 złotych, że cała suma jest przekazywana nie tylko na leki, ale też i na pampersy, kaszki, chusteczki, takie tam duperelki. W tym momencie ja przerywam jej monolog:
- Przepraszam, bo ja mam synka, ma ponad dwa latka, została mi jedna cała paczka pampersów, których już synowi nie założę bo są za małe, ale dla tego chłopaka powinny być w sam raz. Może dałoby radę to pani jakoś przekazać?
- Nie, nie, to tak się nie da, bo ja tylko pieniążki zbieram, bo to głównie na leki idzie...

Cóż, zapaliła mi się w tym momencie mała lampka ostrzegawcza. Kobieta zaczęła kontynuować swój monolog, jak to bardzo pomożemy choremu dziecku kupując chociaż jedną cegiełkę.
- Przepraszam panią bardzo, ale mam nadzieję, że ma pani pozwolenie od rektora na organizację takiej zbiórki? - tym razem przerwał jej nasz wykładowca, po którym też było widać, iż nieco wątpi w prawdomówność pani z fundacji.
- Tak, tak, naturalnie, mam pisemko od rektora, pieczątkę, to wszystko legalnie jest.
- A to pani nam pokaże. I może jakąś legitymację, jakiś numer KRS?
- Aaa, eee, dobrze, momencik, muszę poszukać w torbie - twarz tamtej zrobiła się czerwona. Pani szuka intensywnie, szuka, szuka, mruczy coś do siebie. - Wie pan, bo ja chyba wszystkie te papiery zostawiłam w aucie, to państwo poczekają to ja to wszystko poprzynoszę, dobrze?

I nie czekając na odpowiedź, wyfrunęła z sali. Gdy minęła chwila pełna konsternacji, wykładowca poprosił jednego ze studentów, by pobiegł szybko do portierni i poinformował że po uczelni prawdopodobnie kręci się oszustka.

Co się stało z panią - nie wiem, ale możliwe że niestety udało jej się uciec, wyjść z uczelni jest u nas sporo. W każdym razie, od tamtej pory w przypadku kolejnych odwiedzin przedstawicieli jakiejś fundacji zbieramy się grupowo po kilka złotych i wpłacamy na konto, upewniając się najpierw co do uczciwości owych wysłanników, szukając wszelkich informacji na temat fundacji w Internecie.

uczelnia

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 543 (573)
zarchiwizowany

#33339

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zaczęłam się ostatnio zastanawiać, czy miejsce gdzie pracuje Panna Anna jest jakieś przeklęte, czy co rusz przytrafiające się pracownikom pechowe sytuacje to zwykły zbieg okoliczności.

2 znajome z pracy - Tola i Ola - mieszkają blisko siebie, toteż często razem jeżdżą do pracy. Zdarza się też jednak, że każda jedzie swoim samochodem, ale umawiają się tak by jechać jedna za drugą - znacie kobiecy syndrom wspólnego chodzenia do toalety? No właśnie, to coś analogicznego.

Krótki opis obu Pań: Tola to elegancka blondynka, miłująca się w wysokich obcasach. Mniej niż 10cm to nie obcas. Prowadzi się w takich butach średnio przyjemnie, toteż Tola wymyśliła sobie, że na czas jazdy będzie zdejmować prawy but, bo akurat naciskanie gazu jest najbardziej uciążliwe. Jakieś buty na zmianę? A po co? Jeszcze ktoś ją zobaczy w jakiś obciachowych klapkach...

Ola to drobna szatynka, nie pała taką miłością do obcasów jak Tola, ale również ma małego bakcyla na punkcie butów - zresztą, chyba każda kobieta ma (choć w małym stopniu). Jej z kolei przeszkadza to, iż za każdym razem jak naciska sprzęgło, trze butem o wycieraczkę, przez co po pewnym czasie użytkowania buty nadają się tylko do wyrzucenia. Pewnego dnia wpadła na pomysł, jak przedłużyć żywotność butów - wzięła po prostu starą szmatę wciśniętą w schowek przy drzwiach i owinęła ją sobie wokół buta. Inne buty specjalnie na jazdę? A po co się męczyć z przebieraniem...

Historia właściwa - tego dnia jechały osobno, Tola pierwsza, Ola tuż za nią. I nagle pyk, auto Toli zgasło. Udało jej się doturlać na pobocze, odpala, odpala - nic, lekka panika, bo późno, bo kupa roboty, bo plany na wieczór to chce zdążyć jak najszybciej wszystko pozałatwiać. Ola zauważywszy, że koleżanka zjeżdża na pobocze, wykonała ten sam manewr i czeka na rozwój sytuacji. Tola już porządnie zdenerwowana włącza awaryjnie i dalej próbuje odpalić.

Partol policji kręcący się nieopodal zauważył dwa auta stojące na poboczy, z tego jedne z włączonymi awaryjnymi, no to siup na pobocze i wysiadają. A o to co zobaczyli:

Z pierwszego auta wysiada bliska płaczu blondynka, kulejąc idzie w ich stronę bo jest bez jednego buta. Z drugiego wysiada niska szatynka z brudną szmatą na nodze. Blondynka zaczyna intensywnie gestykulować i tłumaczyć trzy po trzy co się stało - to patrząc na koleżankę, to na zdziwionych policjantów. W końcu sytuacja uspokaja się, mundurowi sugerują telefon po pomoc, Tola zatem dzwoni do męża. Ten po wysłuchaniu historii zadał jej tylko krótkie pytanie - A zatankowałaś?

Żeby nie było - Tola nie jest stereotypową blondynką, wie że czasem auto trzeba zatankować, ale w nawale ważnych spraw takie błahostki są spychane na dalszy plan. Mężulek pojechał swoim autem na stację, nalał benzyny do kanistra i heja do żony. Panie spóźniły się do pracy zaledwie kilka minutek.

PS. Być może wydaje się mało prawdopodobne, że Tola nie zauważyła palącej się lampki oznaczającej kończące się paliwo bądź też ją kompletnie zignorowała, ale klienta znajomego mechanika pobiła ją na głowę - zapaliła jej się lampka oznaczająca za mały poziom oleju. Co zrobiła? A no, zakleiła czarną taśmą, bo strasznie denerwowała jak tak świeciła...

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (182)
zarchiwizowany

#33304

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia piekielna ogółem - na pewno dla znajomej, dla całej reszty raczej zabawna, do tej pory na jej wspomnienie zaczynam się uśmiechać.

Jakoś tak w zeszłym roku dnia pewnego zdarzył się deszcz - i to nie byle jaki, bo woda lejąca się intensywnie z nieba przekształciła drogi w rzeki. Znajoma, nazwijmy ją Anią, musi przejechać parędziesiąt kilometrów by dotrzeć do miejsca pracy.

Tegoż feralnego dnia powrót do domu przypadł akurat w momencie lekkiego przykręcenia kurka od wielkiej ulewy, no ale dalej łatwiej było się przemieścić gondolą po (nad?) drogą aniżeli samochodem. Z miną nieco strapioną, wsiadła do swego wehikułu i ruszyła w kierunku kochanego, cieplutkiego i co najważniejsze suchego domku. Przejechała może z kilometr, gdy środek auta zamienił się w mały basen, toteż postanowiła zatrzymać się na jakimś wzniesieniu celem wylania owej wody z wnętrza samochodu. No ok, podjechała na małą górkę, szybciutko na bok, awaryjnie, otwiera drzwi i heja z wodą. Pech chciał, że w tym momencie z naprzeciwka jechał tir... (moja wizja podczas opowiadania tej historii - drzwi samochodu lecące parę metrów do tyłu)... i jak nie lunie całej wody z powrotem! Ba, żeby tylko wodę - cały brud z ulicy, błoto, szlam - nie dość, że podłoga w aucie uwalona, to jeszcze siedzenia, tapicerka, no wszystko, łącznie z kierowcą. Biedna miała tylko jedną chusteczkę, wytarła więc nią twarz, okulary posłużyły jako opaska na włosy coby nie skapowało nic do przodu, zamknęła drzwi i szybko do domu.

Właśnie, szybko. Trochę docisnęła pedał, połowa drogi prawie przejechana, a tu nagle zmaterializowała się policja i już na nią kiwają by się grzecznie zatrzymała. Klnąc na wszystko co chodzi po tej ziemi, ładnie się ustosunkowała do prośby pana w mundurze. Pan ten podchodzi do samochodu i pokazuje by wyszła z auta. No dobra, to uwaga bo wychodzę. Policjant podobno odskoczył szybko w momencie otwarcia drzwi, bo zamiast właścicielki pojazdu wpierw z auta wylało się błoto. Chwila ciszy, to wzrok skierowany na to co się wylało, to na Anię, by w końcu mogło paść pytanie "Ee... czy coś się pani stało?" Znajoma pokrótce wytłumaczyła co jej się stało, na co pan policjant odrzekł, że no hm, no powinni ją zaprosić na pogawędkę do radiowozu, ale w takiej sytuacji skończy się na upomnieniu. Cóż, odwiedziny błotnego potwora w czyściutkim, lśniącym radiowozie raczej nie były mu na rękę, toteż decyzja nie powinna nikogo dziwić, mimo iż na liczniku znajomej znalazła się wtedy liczba 3-cyfrowa.

W końcu znajoma mogła powrócić do domu, by wziąć prysznic, przebrać się w suche ubrania i zabrać się za jak najszybsze czyszczenie samochodu. Podobno 2 dni jej to zajęło.

gdzieś na śląskiej drodze

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 56 (220)

1