Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Zeraili

Zamieszcza historie od: 21 października 2012 - 18:49
Ostatnio: 16 września 2015 - 13:04
O sobie:

Metr sześćdziesiąt dziewięć bujnej kobiecości.

  • Historii na głównej: 9 z 11
  • Punktów za historie: 8632
  • Komentarzy: 61
  • Punktów za komentarze: 605
 

#59992

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja z dzisiejszego poranka, do tej pory jestem w szoku i pewnie jeszcze długo będę.

Przed pracą postanowiłam zajechać na pocztę, awiza zalegały od kilku dni, to trzeba było się po przesyłki w końcu ruszyć. Wsiadłam do autobusu, niezbyt pełnego, ale miejsca siedzące prawie wszystkie były zajęte, trochę ludzi też stało. Ja postanowiłam nie siadać, bo miałam do przejechania krótki odcinek, a na tej trasie często jeżdżą ludzie do przychodni, więc i tak bym w końcu to miejsce zwolniła komuś innemu. Na następnym przystanku wsiadają kolejni pasażerowie, w tym bohaterki zdarzenia: młoda dziewczyna w ciąży i kobieta koło 50. Dziewczyna zajęła miejsce siedzące, kilka starszych osób resztę, dla pani koło 50 siedzenia brakło. Stanęło babsko przy rurce, podparło się, rozejrzało i wyłowiło swoją ofiarę - ciężarną dziewoję. Najpierw zaczęła sarkać i prychać, potem dodatkowo kręcić głową, aż w końcu zaczęła mamrotać. Początkowo coś w stylu "łojessu", "kto to widział" czy "matttko", ale w końcu zaczęła składać zdania. Chamskie i wulgarne. Coraz głośniej, tak, że ludzie zaczęli zwracać uwagę na to, co i o kim babsko beblało.

- Jesssu, gówniara cholerna, kur*ią się tylko je*ane, zajmują miejsca, małolaty bez wstydu, noszkuźwa, zasranego bękarta będzie chować...

I w tym stylu przez prawie całą drogę do przychodni, ale z przerwami co jakiś czas na kilkadziesiąt sekund. Generalnie babsko wyklęło dziewczynę od wszelkich możliwych używając przy tym każdego chyba istniejącego synonimu słowa "dziwka".
Wtedy, przed kolejnym przystankiem, dziewczę wstało i skierowało się do wyjścia, przy czym w momencie kiedy drzwi się otworzyło wymierzyła babie siarczystego plaskacza prosto w twarz. Naprawdę solidnie plasnęło, babsko się zapowietrzyło i za gorejące lico złapało, autobus w szoku, ja w szoku, a dziewczę odezwało się w te słowa:
- Mam 29 lat, jestem od 4 lat po ślubie, swoje dziecko kocham nad życie i żadna stara piz*da nie będzie ani mnie ani jego obrażać.
Po czym wysiadła zostawiając wszystkich w niemym osłupieniu.

komunikacja_miejska

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1440 (1548)

#59920

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja poprzednia historia (http://piekielni.pl/59847) naspędzała mi do skrzynki kilka jeśli nie kilkanaście osób zainteresowanych moimi rysunkami. Okropnie było mi miło czytać wiadomości zwrotne, w których byłam chwalona, tak więc za wszystkie serdecznie dziękuję, niestety nie obyło się też bez przykrej dla mnie piekielności.
Zapytana na pw o link do galerii wysyłałam swój fanpage na facebooku, na którym zamieszczam wszystkie swoje nowe rysunki, zamówienia, szkice czy inne cuda. Na ten fanpage dostałam kilka wiadomości z różnymi pytaniami o ceny, o tutoriale i o podszkolenie z rysunku czyli zupełna norma, ale jedna wiadomość mocno mnie zaniepokoiła. Pozwolę ją sobie przytoczyć w oryginale:

"Hej
z tego co widzę nieźle rysujesz, podobają mi się twoje prace, znalazłem cie w sieci, widziałem twoje fotki, chcesz się spotkać i pogadać O SZTUCE? ;) ;)"

Wysłane z konta, które zamiast nazwiska miało nazwę drużyny piłkarskiej, jako fotkę profilową rysunek Dolana, a wszystkie informacje ukryte. Brwi zmarszczyłam, poprawiłam się na krześle i odpisałam grzecznie, że nie, że dziękuję, że nie spotykam się z obcymi ludźmi, żem zaręczona, ale skoro jest zainteresowany samą rozmową to pw przez fanpage powinno wystarczyć i wtedy chętnie. Odpowiedź zwaliła mnie z nóg.

Zawierała moje zdjęcia, których może nie ukrywam, bo jakieś stare cosplaye czy plenerowe wypady z koleżankami z ASP wisiały na różnych serwisach na ich kontach, ale były rozstrzelone po sieci i nawet ja nie bardzo wiedziałam, gdzie ich szukać. Do każdego zdjęcia dołączony był komentarz, co mój rozmówca lubiący hiszpańską drużynę o nich sądzi, i że mimo wszystko chętnie spotkałby się ze mną osobiście. Mało tego - podał moje nazwisko i dodał, że wie, gdzie może mnie znaleźć niezależnie od mojej chęci spotkania.

To mnie przestraszyło, ale zaczęłam się zastanawiać, czy czasem jakiś znajomy nie robi sobie ze mnie brzydkich żartów. Mniej miłym tonem niż poprzednio napisałam, że nie życzę sobie szantażu, gróźb ani żadnych przykrych insynuacji, że sytuacja mnie nie śmieszy, i że jeśli nie przestanie do mnie wypisywać zgłoszę sprawę wyżej. Jaką odpowiedź dostałam?

"Spoko (moje imię), nie wkurzaj się tak, bo ci się coś stanie w główkę jeszcze."

To było 2 dni temu, a od tego momentu dostałam kilka pytań o to, w co się ubieram i czy na pewno nie chcę się grzecznie z nim zobaczyć. Pomimo mojego zgłaszania facebookowi tych wiadomości konto dalej jest aktywne.

Czy te wiadomości kwalifikują się do zgłoszenia na policję? Czy mnie wyśmieją? A może zbytnio panikuję? Wiem, że zagląda tu dużo osób pracujących w różnych branżach i z dużym doświadczeniem w wielu sprawach - jakieś porady...?

nikt nie jest anonimowy na 100%

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 488 (590)

#59847

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lubię rysować i rysować umiem. Robię to w zasadzie odkąd pamiętam i choć uważam, że idzie mi nieźle to wiem, że jeszcze sporo pracy przede mną. Było tu już kilka historii od innych rysowników czy malarzy, a ja dorzucę coś od siebie.

W momencie, w którym zaczęłam swoje prace publikować, od razu zaznaczyłam, że chętnie wykonam rysunki na zamówienie i dołączyłam odpowiedni mini cennik. Na każde pytanie obcych osób, czy nie pokusiłabym się na art-trade czy wykonanie czegoś za "lajka" stanowczo odpowiadałam, że no pasaran. Większość moich znajomych przyjęło to do wiadomości i przy prośbach o narysowanie czegoś od razu pytało o odpowiednią wycenę, ale niestety nie wszystkim wydało się to do przyjęcia.

Zostałam kiedyś zaproszona na kawę i ploty do znajomych. Siedzimy, rozmawiamy, w drugim pokoju bawi się bąbel, miło i przyjemnie. W pewnej chwili młoda przylatuje do mnie z kartką i ołówkiem i pyta, czy nie narysuję jej jakiejś księżniczki. No ok, za dziećmi może nie przepadam, ale nie widzę powodu, żeby pomiędzy jedną plotą a drugim łykiem kawy nie machnąć na szybko jakiejś bazgroły dla dziewczynki, która zaraz zniknie u siebie w pokoju pochłonięta zabawą. Narysowałam księżniczkę, oddaję kartkę małej, a ta podchodzi do mamy i pyta.

- Mamo, ładna księżniczka?

A mama się krzywi, bierze kartkę, patrzy na mnie niezbyt i z krzywym uśmiechem oddaje mi rysunek z tymi słowy:

- A może mogłabyś to jakiś ładniej, staranniej narysować? Powiesi sobie gdzieś.

Dziwię się całkiem szczerze, bo choć księżniczka nie wyglądała jakby na co dzień balowała w Disneyowskich zamkach była ładną dziewczynką i dziecku powinna do kolorowania wystarczyć.

- A tam - odpowiedziałam starając się zbyć temat żartem. - Do zabawy na chwilę jej wystarczy.
Na co dziewczynka odpowiada rezolutnie i bez krępacji:
- To nie do zabawy, to do szkoły! Ciocia, mama mówiła, że mi narysujesz!
Syknięcie znajomej uciszyło małą, ale ja postanowiłam drążyć. Na moje pytanie "jak to do szkoły?" dostałam odpowiedź.
- A, bo mają przynieść prace, kto chce być kim w przyszłości, a ty i tak ciągle coś rysujesz to mogłabyś jej to za darmo zrobić.

I wiecie co? Nawet bym jej to mogła narysować, nawet za darmo, choć odrabiania za dzieci prac domowych nie akceptuję, ale po takiej ściemie i rysowania mi się odechciało i tej kawy.

koleżeńskie przysługi 2

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 625 (701)

#60083

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lat temu kilka, za czasów, kiedy chodziłam jeszcze do liceum, kilku uczniów uznało za wyjątkowo zabawne ogłosić policji, że w naszej szkole podłożono bombę.

Sprytny był to plan według nieletnich rzezimieszków - zakupili kartę do telefonu, zadzwonili, kartę wyjęli i zniszczyli, po czym wesoło poszli na lekcje. Zjechała się straż, policja, nastąpiło ewakuowanie całego budynku, nastała mała panika wśród uczniów i nauczycieli, emocje sięgały zenitu. Oczywiście żadnej bomby nie znaleziono i nasze służby przystąpiły do ścigania sprawców tego zamieszania, co okazało się być nad wyraz prostym zadaniem, ponieważ szczwane lisy nie omieszkały się pochwalić swoją brawurową akcją pośród kolegów. Ujęto ich bardzo szybko, a rodziców pociągnięto do pokrycia kosztów akcji.

I się zaczęło.

Bo rodzice zamiast wziąć swoją latorośl w obroty i wyciągnąć konsekwencje zachowania za całe zajście zaczęli obwiniać... szkołę. Bo sprawdzianów tak dużo, odpytywanie tak często, materiał taki ciężki, nauczyciele nieuprzejmi, dzieci zestresowane, psychika im nie wytrzymała i zrobili to, co zrobili. Matki jak lwice broniły swoich synów przed dyrekcją, policją i czym tylko. Ojcowie gromili pięściami, że zaskarżą placówkę za znęcanie się nad uczniami i za doprowadzanie ich delikatnych dusz i serduszek do stanów załamania, a "pokrzywdzone aniołki" szczerzyły zza ich pleców wyjątkowo diabelskie kły obnażone w szyderczych uśmiechach.

Sprawa ciągnęła się dość długo, ale ostatecznie rodzice nie wybronili swoich pociech, koszty musieli pokryć, a chłopców przeniesiono do innych szkół. Dwóch się ogarnęło, ponoć sprawa mocno na nich wpłynęła, ale prowodyr całego zamieszania dzięki nadopiekuńczej mamie i olewackiemu stosunkowi ojca do tej pory mieszka z rodzicami, nie pracuje, nie skończył żadnej szkoły, non stop wpada w jakieś kłopoty, a ja widuję go czasem w towarzystwie osiedlowych menelików. Tylko mamusia cały czas za jego obecne położenie obwinia szkołę...

matki żony i kochanki

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 544 (636)

#59419

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Obecnie pracuję w wypożyczalni filmów. Praca lekka, przez większość dnia po zrobieniu tego, co do mnie należy czytam książkę bądź sprawdzam filmowe nowości, żeby być na bieżąco. Klienci wchodzą, chodzą sobie po wypożyczalni i dumają, co by tu wypożyczyć, a jeśli nie mogą czegoś znaleźć zwracają się do mnie. Generalnie niewiele ode mnie wymagają, a i firma nie nakazuje stać na baczność przed ladą jak tylko ktoś wejdzie do środka, więc panuje tu swobodna atmosfera. Po wczorajszej sytuacji zaczynam się zastanawiać, czy aby słusznie.

Jak większość wypożyczalni i my mamy kącik na filmy dla dorosłych. Wchodzi się przez metalowe drzwiczki (jak do saloonu) do niewielkiego pomieszczenia i z dala od ciekawskich oczu dzieci czy oskarżycielskich szeptów dewotek można spokojnie wybrać coś na samotny wieczór. Dzisiaj odwiedził mnie skromnie ubrany pan koło 30, który niepewny krok od razu skierował do kącika z filmami erotycznymi, ale nie zwróciłam na niego większej uwagi tylko zajmowałam się swoimi sprawami. Po kilku minutach fakt, że pan nie wychodzi zaczął mnie zastanawiać, a po kilkunastu stwierdziłam, że muszę to sprawdzić. Z miejsca za ladą nie widać, czy ktoś nie stoi na końcu zaplecza z tymi filmami, a jak pan zasłabł i leży tam, pośród nagich kobiet z okładek? Ruszyłam więc żwawym krokiem, dochodzę do drzwiczek i wchodzę pewnie do środka.

Domyślacie się zapewne, co zastałam...
Otóż zastałam skromnie ubranego pana koło 30 ze spodniami spuszczonymi do połowy masztu, który w pośpiechu starał się dokończyć to, co zaczął pomimo tego, że widział, jak go na tym nakryłam.

Przez pierwszych kilka sekund stałam w kompletnym szoku, po czym wydarłam się nieziemsko głośno, że jest obleśnym zboczeńcem i ma natychmiast wyjść z wypożyczalni, albo zadzwonię na policję. Do pana chyba dotarło, że nie przyszłam na niego popatrzeć i nie może skończyć swojej roboty, pozbierał się więc szybko i bez śladu skruchy na twarzy czmychnął w mrok ulicy.

Porozrzucane przez niego pudełka czyściłam w gumowych rękawiczkach chyba przez godzinę...

wypożyczalnia filmów

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 680 (746)

#55328

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od czasu do czasu lubię sobie przerobić rzeczy z szafy - czy to ubrania, czy obuwie czy dodatki. Nie jest to żaden zaawansowany poziom, głównie bazuję na zmianach koloru, skracaniu czy doczepianiu różnych ozdobnych bibelotów. To proste czynności, ale nadają nieużywanym rzeczom nowego charakteru.

Jakiś czas temu udałam się w odwiedziny do koleżanki z dawnej szkoły. Siedzimy, plotkujemy, popijamy kawę, a ja z ciekawością zerkam na wory ustawione pod ścianą. Koleżanka dostrzega moje spojrzenie i tłumaczy, że robiła porządki w szafach i ma sporo rzeczy do oddania, część do wyrzucenia. Na to stwierdzenie zaświeciły mi się oczy i pytam, czy mogę przegrzebać tę skarbnicę dawno zapomnianej mody, na co dostałam zezwolenie i rzuciłam się w szmatki bez dalszych zachęceń.

Znalazłam parę naprawdę fajnych, choć mocno zaniedbanych i lekko zniszczonych koturnów. Wyrażam chęć kupna - koleżanka odmawia, stare buciska, bierz. Nalegam, aby za rzecz zapłacić, albo chociaż w ramach podziękować przynieść butelkę wina: pieniędzy nie, ale wino bardzo chętnie. Zapakowałam obuwie do torby, posiedziałam jeszcze chwilę, zabrałam się i z podziękowaniami na ustach udałam się do domu.

A w domu szał twórczy we mnie wstąpił. Buty obite jakby zamszem czy innym pluszowym materiałem, do którego przyczepiła się tona cicików, wyczyszczenie tego zajęło mi więc dobrą chwilę. W jednym bucie oderwany był paseczek przytrzymujący but na środku wierzchu stopy, ale nie oderwany i na miejscu, tylko oderwany, i nieobecny na amen. Cóż było robić, pozbyłam się paska z drugiego buta, kupiłam dwa nowe i założyłam na oba buciki. Podkleiłam ledwo trzymająca się podeszwę. Zamontowałam kilka ćwieków, coby buty miały odpowiedniego pazura. Doczepiłam kilka łańcuszków. Skleiłam naderwaną wkładkę w środku lewego koturna i założyłam nowe, miękkie wkładki zapobiegające nadmiernemu puchnięciu stóp. Efekt końcowy bardzo mnie zadowolił i choć nie były to duże zmiany wymagające ogromnego talentu, to buty wyglądały naprawdę czadowo.

Następnego dnia udałam się do koleżanki w odpicowanych koturnach i z butelką dobrego wina w łapie. Pukam. Otwiera. Daję wino i jeszcze raz dziękuję, z uśmiechem prezentując jej odnowione buty na moich stopach. Mina jej rzednie, mlaska niewyraźnie. Patrzę na nią nieświadoma rodzących się w jej głowie myśli i wesoło pytam, czy ma ochotę wyskoczyć na miasto, bo chętnie wypróbuję buty na dłuższym dystansie. Nagle słyszę zdanie, w którego wypowiedzenie na początku nie bardzo wierzę.

Koleżanka [K]: Wiesz co, bo ja jednak chyba chcę te buty z powrotem.
Dalej się uśmiecham przekonana, że żartuje i odpowiadam również żartem.
Zeraili [Z]: Ich wartość wzrosła o pięć milionów!
Niestety żart uznany został za mało zabawny, koleżanka wyraźnie się zdenerwowała.
[K] Poważnie, mogłabyś mi oddać moje buty?
No skoro poważnie to poważnieję. Patrzę na nią zdziwiona i mimowolnie robię krok w tył.
[Z] Ale jak to? Wczoraj pozwoliłaś mi je zabrać.
[K] Ale teraz chcę je z powrotem.
Nie wierzę, bo przecież takie absurdy mi się nie zdarzają. Znowu próbuję się uśmiechnąć.
[Z] Dlaczego chcesz mi je zabrać, skoro jeszcze wczoraj chciałaś je wyrzucić na śmietnik?
[K] Bo to moje buty!
Wyraźnie rozzłoszczona koleżanka nagle przestaje być moją koleżanką. Jest niemiła i prawie krzyczy, a ja zastanawiam się, czy to piekielne buty opętane przez szatana stworzone po to, by skłócać ze sobą ludzi.
[Z] Słuchaj, wczoraj się umawiałyśmy, że mi je oddasz, a ja w podziękowaniu przyniosę ci wino. Trochę się napracowałam nad tym, żeby je naprawić, więc przykro mi, ale ci ich nie oddam. Teraz to moje buty, uczciwie nabyte drogą handlu wymiennego.
[K] W dupie mam tego sikacza, chcę swoje [brzydkie słowo] buty!

Krzyk i dźwięk tłuczonego szkła sprawił, że sąsiad wychylił się na korytarz, a ja przestraszyłam się nie na żarty i korzystając z faktu, że koleżanka dostawała solidny OPeeR od starszego pana za rozbicie butelki wina na klatce, po prostu dałam nogę.
Od tamtej pory dostałam już 16 smsów o treści mówiącej mi, jakim zawodem się param ja i moja rodzina oraz nakazującej oddać skradzioną własność, bo pójdzie z tym na policję.

I moje pytanie brzmi - diablisko w nią wstąpiło? Dopadła ją nagła niepoczytalność? Czy może po prostu nie zauważyłam, jak świat oszalał?

koleżeńskie przysługi

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1079 (1129)

#42294

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rewelacja sprzed 5 minut.

Stoję przy kasie, znudzona podpieram brodę i obserwuję życie toczące się dookoła. Nagle zza filaru wyłania się Gwiazda - cudna białogłowa w dopasowanych legginsach podkreślających jej zmysłowe kształty, w butach na wysokim obcasie (genialnych, swoją drogą, za takie buty mogłabym zrobić komuś obiad i posprzątać kuchnię!) i z modną torebką w łapce błyszczy już z daleka od niesamowitej ilości cekinów i błyskotek, którymi się ozdobiła. Idzie, biodrami kołysze, trzepocze rzęsami, wydyma pomalowane burgundową szminką usta, roztacza wokół siebie zmysłową woń perfum. Ładna, nie tandetna, ale trochę przesadzona. Chłopom od oglądania się za nią aż karki chrupią, dziewczęta strzelają z oczu takimi piorunami, że sam Zeus czuje się o nie zazdrosny.

Wtem Gwiazda zatrzymuje się przed moim sklepem kształtną dupką w moim kierunku, rozgląda się na prawo, lewo, jeszcze raz na prawo, po czym wkłada smukłą dłoń w galoty i zaczyna intensywnie grzebać.

Tuż przed moimi oczami.

Grzebie, grzebie, drapie się, cały czas się rozglądając, po czym - uwaga uwaga - wyjmuje zużytą podpaskę, wrzuca ją do doniczki, poprawia odzież i zadowolona ponownie podejmuje swój spacer gazelim krokiem.

5 metrów dalej wielki, jebutny znak z narysowanym chłopkiem i dziewczynką, informujący o obecności za magicznymi drzwiami toalety.

wtf ludzie

Skomentuj (73) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1533 (1581)

#41899

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasami, kiedy stoję sobie za ladą obserwuję, co się dzieje za szklanymi oknami sklepu, w którym pracuję - z braku ciekawszego zajęcia, kiedy wszystko to, co miało być zrobione zrobione zostało, a i na nadmiar klientów narzekać się nie da Zeraili tępo wpatruje się w ludzi i obserwuje ich zwyczaje w środowisku naturalnym. Przez niemal rok stażu w tym miejscu nazbierało się parę sytuacji godnych opowiedzenia.

1. Matka, tytułowana przeze mnie Matką Roku. W tym wypadku ma to oczywiście znaczenie mocno pejoratywne, ponieważ rzeczona rodzicielka, prowadząca przed sobą pokaźnych rozmiarów wózek napakowała do środka chyba ze dwadzieścia toreb z różnych, droższych bądź tańszych sklepów. Myślałam, że pod tymi wszystkimi zakupami tkwi nieszczęsna latorośl - już widziałam oczami wyobraźni, jak biedne dziecię nie może złapać tchu przyciśnięte do dna wózka pantofelkami, koronkową bielizną, nowym płaszczykiem, chlebem z Tesco czy innymi wybitnie luksusowymi dobrami. Myliłam się. Kiedy Matka Roku mijała mój sklep zobaczyłam, że do wózka przypięte jest na psiej smyczy jej dziecko, człapiące pośpiesznie u jej boku. Ledwo za nią nadążało, bo cóż, nie oszukujmy się, nóżki berbeć miał króciutkie, a panna zaiwaniała w tylko sobie znanym kierunku z godną podziwu prędkością. Kiedy synek (chyba, ubranko typu unisex i półdługie włosy mnie zmyliły) się potknął i przewrócił, Matka Roku złapała go za ramię uchwytem kleszczowym i zaczęła nim żwawo potrząsać i krzyczeć, żeby się nie wydurniał, bo jej się śpieszy. Nim zdążyłam w ogóle zareagować pojawił się Życzliwy Obywatel, który wyjaśnił Matce Roku w kilku dobitnych zdaniach co myśli o niej, o jej metodach wychowawczych i nad wyraz niegustownym ubraniu w panterkę. Odeszła bardzo szybko, z wielkim fochem i nosem wbitym w powietrze. Dziecko truchtem za nią, oczywiście.

2. Żebrzący Biznesmen. Serio, jak babcię kocham, a kocham ją bardzo mocno, mieliśmy tu swojego czasu takiego kwiatka, który łaził od człowieka do człowieka odziany w jakieś stare, dziurawe i mocno zużyte ubrania i prosił o pomoc. A przyjmował każdą, czy to chlebek, czy masełko, kiełbaskę, słodką bułkę, ciepły sweterek z wyprzedaży czy parę groszy - aparycję miał miłą, wyglądał jak taki zadbany bezdomny, który choć w życiu ma ciężko i kąt własny mu zabrali, to stara się jak może choć minimum godności zachować, więc i zaufanie wzbudzał. Sama kiedyś dałam mu swoje własne śniadanie, bo mizernie wyglądał, a koleżanka oddała mu płaszcz po byłym chłopaku, twarz jego dobrze więc zapamiętałam. Ten sam Bezdomny Żebrak wszedł kiedyś do mojego sklepu. Czysty i pachnąc, ogolony, postawny mężczyzna w płaszczyku od koleżanki zrobił zakupy na ponad trzysta złotych i jeszcze rzucił na odchodnym "reszty nie trzeba". Opowiedziałam komu mogłam, że oszust, że wyłudzacz i żeby mu już nikt życia nie sponsorował, ale czasem się jeszcze pojawia w okolicy, zaczepiając turystów czy osoby, które go nie kojarzą.

3. Zbuntowane Anioły, lat na oko trzynaście - czternaście. Przychodzą w "mundurkach", czyli w grzecznym, skromnym stroju takim jak spodnie, zwykłe bluzki bez dekoltów, kryjące rajstopy, plisowane spódniczki i buty na płaskim obcasie, nie mija jednak 15 minut i widzę te same dziewczynki bardziej rozebrane niż ubrane, latające od chłopaka do chłopaka z pytaniem, czy nie dorzucą im się do papierosów. Albo do piwa. Albo czy nie postawią im i papierosów, i piwa.

Absurd na koniec.
4. Romantycy. Na przeciwko sklepu mamy fontannę, przy której non stop coś się dzieje - a to szkolna wycieczka wrzuca pieniążki po to, by za pięć sekund kilku maruderów starało się te pieniążki wyłowić, a to zakochana para tuli do siebie główki i trzyma w miłosnych objęciach, a to ktoś się ustawia i popełnia sesję zdjęciową z kwiatami i w zwiewnych sukienkach. Ogólnie przypadki niegroźne, choć czasem zabawne, jeden Romantyk jednak sprawił, że witki mi opadły do samej ziemi. Przyszedł, stanął przed sklepem z kwiatami, z pudełeczkiem w ręku, w garniturze. Myślę sobie, że jezusmaria jakiś zakochany na zabój żenić się ze mną chce czy co? Ale nie. On zorganizował - uwaga uwaga - miłosną schadzkę dla swojego rasowego pieska ze śliczną sunią tej samej rasy. Zatkało mnie na dobrą chwilę kiedy patrzyłam, jak pan prezentował właścicielce suni przygotowane na tę okazję artefakty: atłasową obróżkę z kryształkami pełniącą rolę zaręczynowego pierścionka, róże Z SUSZONEGO BOCZKU (no na pierwszy rzut oka tego nie zauważyłam, trzeba przyznać, że talent i pomysły to ludzie mają) i koszyk, w którym sunia i piesio mieli wspólnie wychowywać swoje młode championy...

ludzie

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 648 (728)
zarchiwizowany

#42054

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tesco, godziny poranne dzisiejszego dnia. Spaceruję pomiędzy półkami mieląc w dłoniach papierowy pieniążek i zastanawiając się, czy lepiej wziąć pasztet firmowy za dwa złote czy bułkę chałkę w promocji za złoty czterdzieści, kiedy do moich uszu dociera słodka rozmowa matki z córką na temat tego, za co przebiorą się na rodzinną zabawę Halloweenową. Z tego, co usłyszałam miało się na niej pojawić całe stadko młodych kuzynów, kuzynek i kilka sąsiadek o średniej wieku 6 lat. Rodzice również mieli się przebrać, mama zastanawiała się więc głośno, czy nie wybrać stroju pięknej, wampirzej królowej (te koronki, te halki, ta korona ze złotego plastiku!), a córce lat około 4 do kompletu zakupić strój uroczej wampirzej księżniczki.
- Mama, ale ty nie możesz być królową.
- Czemu? - dziwi się rodzicielka, już w wyobraźni zapewne balując z przystojnym księciem.
- Bo wiesz - mała zniża głos do konspiracyjnego szeptu. - Królowe są przecież PIĘKNE.

Kurtyna. :D

kochane dzieci

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 293 (419)

#41589

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam ostatnio problemy z oczami - narzeczony mój, babcia moja czy ktokolwiek, kto do oczu mi zajrzy twierdzi, że jeno troszkę są zaczerwienione, podczas gdy ja mam wrażenie, jakby cała peruka rzęs mi do nich wpadła i nie chciała za cholerę wypłynąć z hektolitrami łez, które produkuję. Mało tego, chyba popsuł mi się zwieracze źrenicy w lewym ślepiu, bo wyglądam jak dziki kot w głuszy polujący na kuropatwę. Wizyta u okulisty umówiona, do tego czasu cóż, na jedno oko jestem krótko, a na drugie dalekowidzem.

Stoję sobie wczoraj za ladą i z nóżki na nóżkę już przestępuję, bo koniec dniówki się zbliża, kiedy do sklepu wchodzi niepozornie wyglądająca pani. Ani starsza ani bardzo młoda, ani obdarta ani nad wyraz strojnie przyodziana - ot, zwykła obywatelka naszego kraju. Przez cały czas patrzy na mnie podejrzliwie, ale obsługuję ją szybko i zręcznie tak, że jeszcze przed godziną zero (czyli 21:00) wychodzi. Nie mija 5 minut i wraca - w towarzystwie ochroniarza. Stoi za jego plecami, zerkając na mnie nieprzychylnie, podczas gdy mundurowy podszedł bliżej.

- No cześć - wita się ze mną, bo znamy się z widzenia.
- Cześć - odpowiadam, mocno zaintrygowana sytuacją. - O co chodzi?
Ochroniarz kręci się, trochę zakłopotany.
- Pani uważa, że na zapleczu wciągasz do nosa niedozwolone substancje.
- ?!
- Chciała wzywać policję, ale jej to odradziłem.
- Że co? - pytam mało inteligentnie, bo sytuacja absurdalna i dla mnie całkiem nowa.
- No pani tak twierdzi.
- Na jakiej podstawie?!
- No - chłopak patrzy mi prosto w oczy i wskazuje na swoje palcem, dając mi do zrozumienia, że chodzi o moją powiększoną źrenicę. Nie mogę nie parsknąć śmiechem, ale sięgam do kieszeni fartuszka i pokazuję kropelki, którymi od czasu do czasu ból trochę łagodzę.
- Chore mam oczy, leczę się jak mogę dopóki lekarz nie przyjmie. Swoją drogą jak się wciąga nosem to chyba obie, a nie jedna źrenica się rozszerza, prawda?

Po chwilowych wyjaśnieniach kiwnął ochroniarz głową, sklep pozwolił zamknąć, ale pani dość długo musiał tłumaczyć, że nie narkotyzuję się w godzinach pracy. Nawet przez zamknięte drzwi słyszałam, jak próbowała go przekonać: "ale ja wiem! Syna mam, to się interesuję, jak oczy wielkie to na pewno wciąga proszek do nosa!"

Czujna obywatelka jest czujna.

klienci ech

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 577 (649)