Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

amelca

Zamieszcza historie od: 30 lipca 2012 - 6:37
Ostatnio: 25 października 2012 - 6:48
  • Historii na głównej: 0 z 4
  • Punktów za historie: 181
  • Komentarzy: 14
  • Punktów za komentarze: 34
 
zarchiwizowany

#41107

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako dzieci (jestem rocznik 90') ja i lwia część rówieśników kolekcjonowała tzw karteczki które wsadzaliśmy do segregatorów i szpanowaliśmy nimi na osiedlowych trzepakach. Prowadziliśmy wymiany, a co niektórzy (w tym ja) byli posiadaczami tak jakby unikatów - karteczki które mieli nieliczni. Jako mały podlot na topie było Just 5 i takową kolekcje karteczek z mordami bojzbendu udało mi się uzyskać. Dziewczynki zgrzytały z zazdrości, chłopcy przewracali oczami.

Na początku szkoły podstawowej ogłaszały się sanatoria. Do tej pory nie mogę się nadziwić że byłam tam aż dwa razy. Prysznice rodem z psychiatryka, odrapane huśtawki, paskudna kuchnia. Ale lekcje w sanatorium były lekkie, toteż chyba chętnie dzieci wyrywały się ze szkół. A i zabiegi należały do raczej przyjemnych.

Byłam tam z koleżanką z klasy, a więc trzymałyśmy się razem. Nasze rodziny wpadały co jakiś czas (pobyt trwał 3 tygodnie) z różnymi łakociami, drobnymi zabawkami etc. Pobyty były ulokowane niedaleko Świąt Bożego Narodzenia, toteż udzielał sie wszystkim serdeczny nastrój. Gdy moja babcia przed przyjazdem do mnie usłyszała że mam w pokoju dziewczynkę z domu dziecka, oprócz reklamówki z łakociami dla mnie, przywiozła też wyprawkę dla dziewczynki. Torba wypchana słodkimi napojami, słodyczami, owocami.

Pare dni póżniej znikneły z mojego segregatora wszystkie wszystkie najcenniejsze karteczki. Dla takiej 8 letniej dziewczynki to był skarb. Z koleżanką podczas nieobecności innych dziewczynek z pokoju, przeszukałyśmy ich segregatory. Okradła mnie dziewczynka która pare dni wcześniej dostała prezenty od mojej babci. Nie zmieniła nawet kolejności karteczek (które układałam wg ulubionych członków zespołu). Twierdziła w zaparte że ma takie same (a było ich sporo, i każda była inna) i kartek nie oddała.

Tego samego pobytu chłopiec z domu dziecka który na początku się do mnie zalecał, ukradł mi pióro które moi rodzice kupili w komplecie z okazji 1 rocznicy ślubu. Nie krył się z tym nawet. Stwierdził że dał mi swój długopis na wymiane i jesteśmy kwita.

Na koniec powiem że te sytuacje nie uprzedziły mnie w żaden sposób do wychowanków domu dziecka. Nie będe ich oceniać, może kierowały się zazdrością. Ale mimo wszystko, kradzież to kradzież. A boli szczególnie gdy okradane są dzieci.

sanatorium

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 39 (283)
zarchiwizowany

#39758

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jadę z przyjaciółką na koncert kapeli znajomego. Umówiłam się z chłopakiem i znajomymi w okolicy klubu (dużo wcześniej) z racji wcześniejszego browarka integracyjno-rekreacyjnego.

Dojechał mój chłopak, koleżanka, ze dwóch kolegów. Czekamy jeszcze na jedną kumpele.

Zaznaczam że było to CENTRUM miasta, na dworze jasno, a my staliśmy na rogu ulic, gdzie przechodziło obok nas dużo ludzi.

Czekamy. Koleżanka już mocno spóźniona, ale że my rozmową zajęci, to i nie narzekamy zbytnio. Z koleżanką przysiadłam na "dekoracji" starego budynku (zabijcie mnie, ale nie wiem jak się taka rzeźba na ścianie nazywa!) i z tego o to punktu mamy widok na to co pełznie do naszej rozbawionej grupy (Oni stali przodem do nas, tyłem do ulicy i chodnika)

Oni jeszcze nie wiedzą, ale ja widzę człowieka metr dziewięćdziesiąt, łysa pała, moro spodnie i ciśnienie mi skacze. Nie wiem, cholera, ale ja wyczuwam kłopoty, on nie zdążył nawet się zbliżyć, a ja już zlałam się potem.

Podbija, dostrzegam humorystyczny aspekt mężczyzny - zakupy w reklamówce. Takie klasyczne - bułeczki, serek, mleko. Nijak to śmieszne, ale w połączeniu z "wielkim groźnym" wydały mi się zabawne. Facet zagaja, ni to z gruszki, ni z pietruszki - że pracował on na ochronie. Tak, podbija OBCY facet i zaczyna serwować pseudo-śmieszne anegdoty z branży w supermarketach.

Powinnam się uspokoić, ot samotny człowiek szuka sobie kogoś by gębę do niego otworzyć. Ale ja czuje rosnące napięcie, mój chłopak poczuł chyba wibracje pulsujące ode mnie naokoło, i trochę się wycofał w tył. Dwoje moich kolegów stoją en-face z Piekielnym i czując zażenowanie udają że bawią ich te anegdoty.

Jako że ja wciąż opierałam się o "cud przedwojennej architektury" to Piekielny stojąc przodem, zataił pewien ważny szczegół, który prawdopodobnie zauważyła reszta mojej gawiedzi. TEN MĘŻCZYZNA NIE MIAŁ POŁOWY GŁOWY. Dosłownie, miał wklęsłą czaszkę! Pozszywana łepetyna była najwyraźniej efektem ciężkiego wypadku.

W pewnym momencie Piekielny przerywa opowieść o przezabawnych perypetiach w dziale magazynowania Jogurtów na rzecz zdecydowanego "Macie złotówkę?"
Nie zabrzmiało to jak przyjacielskie "dołóżcie się do piwa". Ja odebrałam to jako pretekst byśmy wyjeli portfel a on w tym momencie zacząłby je zbierać, wtórując jakąś elokwentną groźba. Po czym pewnie poprosił by grzecznie o telefoniki, znacie schemat. Czuje jak osuwam się ze ściany ze stresu, boję się ciągu dalszego.

Ku mojemu zdziwieniu (byłam pewna że mój chłopak i koledzy zaczną szukać drobnych po kieszeniach) jak na sygnał wyciągnęli portfele. Mój luby miał już złotówkę w ręku by podać, ale w tym samym momencie, rękę wysunął również nasz kolega. To miałby 2 złota. Nasz nowy przyjaciel rzucił groźnym spojrzeniem i wydukał że "On chciał złotówkę" i podaje monetę z powrotem. Jednak po chwili stwierdził że weźmie. Kolega (na pewno o bardzo dobrych intencjach) chciał rozładować i tak napięta sytuacje i w stylu wyuczonego przedszkolaka powiedział zdanie - "Kto daje i zabieraaaa..."

Błąd. Nie wiem do końca dlaczego, ale to zadziałało na niego jak płachta na byka.
Nasz Piekielny wyciąga nóż.

Nie tam jakiś byle jaki nóż. Zdobiony, niczym sztylet z powieści fantasy. Ja naturalnie prawię już ześlizgnęłam się z "parapeciku" i próbuje nie łapać kontaktu wzrokowego z Piekielnym, i spoglądam na lubego, co by w bezpiecznej odległości stał.

Koleżanka wbiła mi się dosłownie w rękę trzymając ją. Szepcze coś do mnie, ale ja już nie zwracam na nią uwagi. Piekielny z "gestem grożącym" z białą bronią mówi do dowcipnego kolegi coś w stylu "Ze mnie żarty robisz? Chcesz ze mną grać?" Naprawdę, nie pamiętam dokładnie jego słów, ja się kompletnie zwiesiłam wpatrując się to w ulicę, to w chłopaka.

Kolega próbuje coś wyjaśnić, przeprosić - ale nie powiem wam dokładnie. Stres zrobił swoje i nie pamiętam tego fragmentu. Do sedna.
Ja wiedziałam że facet na pewno ma coś z głową, to też nikt nie przewidział że tak jak stał, podniósł swoje zakupki i po prostu odszedł.

Sama historia była dla mnie niesamowicie piekielna - ale nie tylko to. Gdy dotarliśmy na miejsce koncertu, opowiadając historię znajomemu - okazało się ze parę dni wcześniej napotkał tego pana w mniej zadowalających okolicznościach. Szczegół po którym od razu się zorientował że mówimy o tym samym człowieku - to ubytek czaszki/głowy.

Otóż kolega czekał na nocny i ten ów Piekielny przysiadł się do naszego kolegi i zaczął podobnie jak w naszym przypadku. Było naprawdę późno a Piekielny wymyślił sobie kompana do picia. Kolega odmawiał. Piekielny trzymał go tak do rana, z wczesniej wspomnianym nożem w ręku. Nie pamiętam jak to się rozeszło, ale skoro był na koncercie, to prawdopodobnie szczęśliwie.

Mężczyzna wspominał koledze że był najemnikiem z Konga, że jego rany powstały właśnie w takiej służbie.
Od tamtej pory, teraz już na luzie, gdy opowiadamy historię niewtajemniczonym - nazywamy go Najemnikiem z Konga.

Historię (wg mnie dość dramatyczną) opowiadałam znajomym i zdarzało się że wiedzieli o kogo chodzi. Mieszkał prawdopodobnie w tamtej okolicy.

Dodam jeszcze, że 100 metrów od zdarzenia znajduje się komisariat.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (22)
zarchiwizowany

#38992

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako posiadaczka rasowej klasy kundla, mam wyjątkowego pecha do innych posiadaczy tychże zwierzat w okolicy mojego zamieszkania.

*Przypadek 1
Dwa bloki ode mnie, w jednej klatce, zamieszkiwaly Dalmatyńczyk, zwany Szeryfem (bo posiadal świergolącą gwiazdkę przy obrozy z dzwoneczkiem) oraz Pies-Typu-Pasterski, duzy osobnik o bordowej masci w biale kropki. Obok tego bloku miesci sie duzy plac, na ktorym wczesniej nie bylo jeszcze placu zabaw, totez zlazilo się tam cale towarzystwo z piesami roznej masci. Wlasciciele tychze psów leniwi, toteż jak na zlosc, obydwa, w roznych porach (bo roznych wlascicieli) byly wypuszczane albo same, albo z wlascicielem BEZ ZMYCZ i KAGANCOW. Obydwa agresywne. Dalmatynczyk podurbowal mi raz mojego malego psiaka, a przed bordowym maratonczykiem uciekalam az do ogrodka szkoly podstawowej (jest tam furtka, totez sie tam z piskiem zamknelam) Pamietam tylko ze psa dogonil wlasciciel, zabral bez slowa i tyle go widzialam.
Dalmatynczyk chodzi teraz z kagancem, ale nadal bez smyczy. Drugiego psa od wyzej wymienionej sytuacji nie widzialam. Poniekad dlatego ze przez nastepny przypadek przestalam tam spacerowac :)

*Przypadek 2
Niedaleko wspomnianego placu, juz za czasow placu zabaw, pewien pan wychodzil z rotweillerem bez smyczy. Piesa mial kaganiec, ale gdy go raz zauwazylam ok. 50 metrow ode mnie jak juz startuje do mojej Bogu ducha winnej piesy, zaczelam sie wycofywac. Niestety rotweiller nas dopadl, kaganiec co prawda uniemozliwil ugryzien, ale agresor poturbowal moją suczke tak, ze skulila sie za moimi nogami (tuz po tym jak szanowny pańcio dobiegl i uwiazal psa na smyczy)i wyla ze strachu ze do dzis mam w glowie jej jęk. Pan przeprosil i szybko się z miejsca oddalil

*Przypadek 3.
Teraz troche przyjemniej, ale co strachu sie najadlam to moje.
Wracalalysmy z piesą ze spaceru gdy nagle niedaleko osiedlowego sklepu zauwazylam starsza kobiete z psem wielkosci bydle. Bylo to dosc daleko, totez nie widzialam dokladnie tego psiaka. Pani starsza, prowadzi monstrum na smyczy, i jak sie bydle nie zerwie! (kto ją z tym psem na spacer wysyla, ja się pytam!) I leci, leci do mojej piesy, przelecial gorący dreszcz, już mam sie szykowac do ucieczki, pies podlatuje... i zaciesza. Mlode to bydle, chce sie bawić. Po deszczu bylo, toteż skaczac na mnie, na piesę, brudzi mnie fest. Udalo mi się w koncu nadepnac na smycz, podnoszę, w miedzyczasie raczona kobiecina się doczlapala. Wyrwala mi smycz wręcz z ręki. Przepraszam? Dziekuję za zlapanie pieska? Nic, podreptala przed siebie. A ja z karpikiem na mordcę stoję i niedowierzam.

osiedle staruszki psy

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (27)
zarchiwizowany

#36813

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z przed pół roku. Matylda (tak zowię moją rodzicielkę) w leniwą niedziele wieczorem wysłała mnie do nowo otwartego kebabu po obiadokolacje. Nasze ulubione bistro w niedziele zamykają kolo 15 to też postanowiłyśmy "wypróbować" nowo otwartą budę. Ona zażyczyła sobie rolo a ja zamówiłam sobie klasyczny zestaw z frytkami. Policzyłam że wyszło ok 20zl z hakiem i nieco zaskoczona usłyszałam od Turka który to mnie obsługiwał ze do zapłacenia mam ok 40zł. Troche w osłupieniu zdołałam wykrztusić coś w rodzaju "Eeeeeeeeee, Panie, Nie!" i pojawiła się Pani Szefowa, Polka z krwi i kości. Zaczęła przepraszać że on głupi (sic!) i liczyć nie umie. Wydała mi resztę jak należy, a jedzenie było całkiem zjadliwie. Pomimo to jednak miałam wrażenie że to stary dobry numer na "a może się nie zorientuję" stosowany pod przykrywką "pomylenia się" w rozrachunkach, a więc niesmak pozostał, i gdy najdzię mnie na fastfood, pędze do mojego zaufanego baru.

gastronomia

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (12)

1