Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

aveline

Zamieszcza historie od: 24 listopada 2010 - 21:19
Ostatnio: 21 czerwca 2014 - 3:11
  • Historii na głównej: 6 z 7
  • Punktów za historie: 3911
  • Komentarzy: 7
  • Punktów za komentarze: 19
 

#36214

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chcę bardzo podziękować sąsiadowi z góry, dzięki któremu dowiedziałam się o moim mieszkaniu wielu ciekawych rzeczy.

Rzeczony sąsiad robił tydzień temu remont. Ściany się trzęsły, szyby w oknach latały, z półek leciały talerze... A sąsiad twardo rył udarem po ścianach, podłodze i Bóg wie czym jeszcze. Po trzech dniach wszystko ucichło. Za to u mnie zaczęło trzeszczeć jedno z gniazdek elektrycznych. Do tego jak włączyłam cokolwiek do prądu w inne gniazdko, to to pierwsze i tak trzeszczało. Poprosiłam znajomego elektryka żeby rzucił okiem i wymienił co trzeba. Po rozebraniu gniazda okazało się, że najprawdopodobniej pod wpływem drgań wywołanych przez sąsiada z góry, wypadł jeden z kabelków i robiło się zwarcie na tyle, że gniazdko zaczęło się topić od wewnątrz. Znajomy posprawdzał od razu instalację w całym mieszkaniu. Okazało się, że:

- nową instalację miedzianą mam tylko w kuchni, reszta to stara instalacja aluminiowa, nadająca się wyłącznie do szybkiej wymiany
- w części aluminiowej mam pozakładane gniazda do instalacji miedzianej /zupełnie nie pasujące/
- dwa gniazdka mam po prostu wsadzone w ścianę, bez żadnej puszki
- na dwa pokoje i część kuchni mam zrobiony jeden obwód elektryczny - spalone gniazdko było rozgałęźnikiem (chyba dobrze zapamiętałam...) i dlatego jak walnęło nie było prądu w praktycznie całym mieszkaniu

I hit sezonu - przewód do gniazdka w łazience idzie... pod zabudowaną wanną! Bo przecież nie ma to jak kąpiel z efektami specjalnymi...

Mieszkanie kupiłam dwa lata temu na rynku wtórnym. Przy odbiorze właściciel podpisał protokół, na którym widnieje jak byk, że instalacja elektryczna jest miedziana i jest nowa. Chyba wykorzystam tą informację...

Na koniec pozostaje dziękować sąsiadowi z góry za remont...

Bydgoszcz

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 742 (778)

#33983

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O wiecznych bezrobotnych.

Tuż po otwarciu pizzerii, do środka nieco chwiejnym krokiem podchodzi dziewczyna, na oko dwudziestoparoletnia. Wygląd delikatnie mówiąc przedwczorajszy, no ale klient jest klient.

- Dzień dobry, w czym mogę pani pomóc?
- Ma pani pieczątkę? Tu potrzebuję przystawić. - Kobieta podsuwa mi pod nos jakiś papier. Sprawa z miejsca mi czymś zalatuje. Nie wiem jeszcze tylko czym.
- A proszę mi powiedzieć dlaczego jest pani potrzebna moja pieczątka?
- No, bo tu muszę mieć pieczątkę. Że przyszłam się o pracę pytać.

Zerkam baczniej na papierek. Faktycznie, mocno wymiętoszony świstek z urzędu pracy. Coś w deseń "aktywność własna bezrobotnego". Takie buty! Oj nie pójdzie Ci łatwo!

- Więc pyta się pani o pracę? To się świetnie składa, bo akurat potrzebuję kogoś do roznoszenia ulotek. Może pani zaczynać nawet od zaraz.
- No wie pani? Ja nie chcę pracy, tylko pieczątkę. Tak szybciutko, wie pani.
- Tak szybciutko to mogę zadzwonić do pośredniaka.
- Oj, no wie pani. To tylko pieczątka. - Mówiąc te słowa dziewoja była już przy drzwiach wyjściowych...

Nie cierpię pasożytów... Jak pomyślę na co i na kogo idą moje podatki, to mi się nóż w kieszeni otwiera...

pizzeria

Skomentuj (71) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 870 (944)

#33980

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz się dzieje jakieś 10-12 lat temu. Jako dziecko posiadałam wielki regał pełen książek. Rodzina dbała o to aby były tam najróżniejsze ciekawe pozycje - baśnie, opowiadania, małe encyklopedie, książki popularnonaukowe dla dzieci, itp. W większości były to bardzo ładne wydania - często w twardej oprawie z pięknymi obrazkami. A ponieważ zawsze bardzo dbałam o książki, były wręcz w idealnym stanie. Niestety - człowiek w pewnym momencie wyrasta z części lektur i tak jak ja - nie ma ich komu przekazać "w spadku". Po zastanowieniu, postanowiliśmy z rodzicami, że książki na które jestem "za stara" oddamy do miejscowego domu dziecka. Razem z książkami do domu dziecka miało pojechać kilka moich większych maskotek, które wciąż były w super stanie (dodatkowo zostały jeszcze uprane).

W domu dziecka pani dyrektor (!) po obrzuceniu książek obojętnym wzrokiem stwierdziła co następuje:
- co my jej tu przywozimy
- za kogo my ich uważamy, przecież dzieci nie będą korzystały z używanych rzeczy
- książek to ona nie chce ale jakbyśmy mieli komputer...

Na taką odpowiedź nóż się w kieszeni otwiera... Ale jak nie to nie. Może komuś innemu książki przydadzą się bardziej. Rodzice obdzwonili wszystkie znane im placówki w okolicy. Ostatecznie maskotki zabrał miejscowy oddział PCK. A jaka była odpowiedź na książki?

"Książki? Nieee... Komputer by się przydał."

Cóż... Książki z bólem wylądowały w kartonie na strychu. Na szczęście nie leżały tam długo. Teraz korzysta z nich mój mały braciszek ;-) Jakoś nie narzeka, że używane. A książki są nadal w takim stanie, że posłużą pewnie nie tylko jemu ale i jego dzieciom również. :-)

placówki opiekuńczo-wychowawcze

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 606 (658)
zarchiwizowany

#33300

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka dni temu moja komórka skończyła swój czteroletni żywot. Jako że bez telefonu jestem jak bez ręki a stara umowa na dniach się kończyła, zdecydowałam się na przeniesienie numeru od operatora T do operatora P. Interesowała mnie konkretna oferta i bardzo konkretny telefon. Potruchtałam więc do salonu P. Na miejscu powitała mnie "przesympatyczna" pani kierownik.

Wtedy się zaczęło.

Nie wydaję na rozmowy jakichś horrendalnych pieniędzy, zależało mi na w miarę tanim a przyzwoitym abonamencie. Pani kierownik przez pierwsze pół godziny próbowała mi wcisnąć dwa razy droższy abonament niż chciałam. Nie udało się. Trudno.
Przyszedł czas na wybór telefonu. Model jaki chciałam był w tej ofercie za 29zł. Generalnie miał mi służyć do dzwonienia, nie lubię zbędnych gadżetów. Pani kierownik kolejne pół godziny póbowała mnie przekonać do innego modelu, bo "on ma takie a takie funkcje, że jeszcze gotuje, okna myje, odkurza a i wibrator zastąpi". Nie wyszło. Uparta byłam.
Podczas wypisywania papierów okazało się, że "system generuje za ten model cenę 300zł /coś koło tego/ a ja nie wiem czemu...". Noż, kurczaczki... zaczęło mi się robić ciepło... Ponieważ zależało mi na szybkim powrocie do świata telefonii komórkowej zdecydowałam się na model, który brałam pod uwagę jako drugi w kolejności. Też bez gadżetów. Pani znowu przekonuje do innego niż chcę... Pomału zaczyna mnie trafiać szlag...

Eksplozja nastąpiła jak zobaczyłam wypisany wniosek o przeniesienie numeru i nową umowę... Szanowna Pani Kierownik przeniosła nasze miasto do sąsiedniego województwa! Mało tego - dowiedziałam się, że mieszkam przy ulicy "księcia Juzefa Poniatowskiego" . Myślałam, że wyjdę z siebie i trzasnę drzwiami... Ale najbardziej to chciało mi się po prostu śmiać. Pani kierownik poprawiła błędy (jak się potem okazało tylko na umowie, na wniosku nadal mieszkam przy "Juzefa"...). Koniec? Oczywiście, że nie.

Po spędzeniu prawie dwóch (!) godzin w salonie, względnie radośnie tuptam do domu z nowym telefonem i nową umową. Po południu dostaję smsa z informacją, że dane we wniosku się nie zgadzają i żeby zgłosić się do obecnego operatora. K***wica i biała gorączka w jednym... U operatora T. okazało się, że Pani Kierownik wnioskowała o przeniesienie z karty pre paid na kartę pre paid zamiast na abonament... Do tego zobaczyli te ortografy we wniosku... Idę do salonu P. jutro... Dla Pani Kierownik będzie lepiej jeśli weźmie wolne.

Moja współpraca z siecią P. zaczyna się ciekawie... ;-)

Uzupełnienie z dnia dzisiejszego:
Kiedy konsultant /na szczęście nie kierowniczka/ zobaczył co jest wypisane na wniosku podsumował to jednym zdaniem:

"Mój Boże, książę Poniatowski się w grobie przewraca!"

Cała sprawa: ponowne wypisanie wniosku, umowy itd. zajęła mi pięć w porywach do dziesięciu minut...

Bydgoszcz

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (198)

#16706

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja może nie piekielna, bardziej niecodzienna. Zwłaszcza, że zdarzyła się 2112 metrów nad poziomem morza.

Tytułem wstępu - rok temu przed wakacjami postanowiłam wynająć jakiejś studentce jeden pokój w moim mieszkanku. Jako że mieszkam może dwieście metrów od uniwerku nie miałam problemu ze znalezieniem sympatycznej współlokatorki. Ogłoszenie zostało wycofane, umowa spisana. Początek września, jadę na urlop w Tatry. Po ciężkim podejściu, po kolana w śniegu na przełęcz Krzyżne, siedzę sobie, kawą popijam kabanosa, podziwiam widoki - generalnie sielanka. Nagle - mrowienie na udzie. Znaczy - komórka dzwoni. Myślałam że to rodzice /jak wyjeżdżam sama zawsze się martwią/ i nieopatrznie odebrałam.
- Dzień dobry ja dzwonię w sprawie wynajmu pokoju.
Ja karpik, o co come on. W końcu kontaktuję.
- Przykro mi, ale ogłoszenie jest już nieaktualne.
- Ale wie pani, ja chciałam dla wnuczka (!), bo on studia teraz zaczyna i potrzebuje mieszkania. To kiedy możemy obejrzeć?
- Powtarzam pani, ogłoszenie nieaktualne, zostało wycofane jakiś miesiąc temu.
- Jak to? Nic się nie da zrobić? Bo wie pani, mój wnuczek taki grzeczny, dobrze wychowany, a jaki zdolny... - i tu nastąpił wywód jakie to cudowne dziecko. Do tego będzie mi sprzątał, prał i prasował ;-) Ja obstaję przy swoim, że nie mamy o czym rozmawiać, bo umowa spisana i ogłoszenie nieaktualne, poza tym i tak szukałam dziewczyny.
- Ale to koniecznie musi być dziewczyna? - wtedy moja cierpliwość się skończyła.
- Tak, musi być, bo zakładam agencję towarzyską, a facetów to przyjmujemy po dwudziestej.
- Aaa... to ja podziękuję.
:-)))
Rozłączyła się. Yay! Dopiero wtedy zorientowałam się jakiej radości dostarczyłam kolegom ze szlaku, którzy odpoczywali nieopodal :-)
Ach, i dziękuję operatorowi za taaaki zasięg ;-)

wysoko w górach

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 683 (729)

#12511

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś rok temu kupiłam przez internet ptasznika białokolanowego. Ponieważ hodowca był na drugim końcu Polski poprosiłam o dostarczenie zwierzaka za pośrednictwem Poczty Polskiej. Była to przesyłka specjalna oznaczona: "Uwaga! Żywe zwierzę w środku!". W ciągu dwóch dni pojawiło się awizo. No to biegnę na pocztę.
[J]a - Dzień dobry, chciałabym odebrać przesyłkę.
[P]ani z okienka - Po 17. Listonosz z rejonu nie wrócił.
[J] - Naprawdę nic się nie da zrobić? Bardzo mi zależy.
Pani zerknęła na awizo.
[P] - To przesyłka specjalna. One nie jeżdżą w teren.
[J] - No to dlaczego nie mogę jej odebrać?
[P] - Bo wydajemy po 17.
[J] - Ale rozumiem że przesyłka tu jest?
[P] - No tak. Ale wydajemy po 17.
[J] - Nawet jak w środku jest żywe zwierzę?
[P] - Sobie poczeka.
Ja już zdrowo wkurzona, bo każda godzina w transporcie to stres dla zwierzaka poprosiłam o rozmowę z kierowniczką. Ta przyszła a jakże, pierwsze pytanie brzmiało: a co jest w tej przesyłce, że pani tak zależy? W sumie co ją to obchodzi, ale...
[J] - W paczce jest pająk. Ptasznik. I jest jadowity. Dlatego mi zależy.
Długo im zeszło szukanie tej paczki. Pewnie bały się wziąć ją do ręki, ale co tam... ;-) Dla wyjaśnienia: ptaszniki białokolanowe nie są jadowite ;-)

Poczta Polska

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 566 (638)

#4643

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sobota. Stado wygłodniałych klientów tłoczy się przed kasami. Jak na złość padła maszyna do shake'ów i lodów. Ja po łokcie w ustrojstwie, wymieniam części, na maszynie wielki napis "AWARIA". Do koleżanki podchodzi facet z dziećmi, wszystko słyszę zza maszyny.
[F] - Poprosimy lody.
[Koleżanka] - Niestety, zarówno lodów jak i shake'ów nie ma, awaria maszyny.
[F] - To w takim razie McFlurry.
[K] - Też nie ma.
[F] - Shake'i?
[K] - Nie ma, jak mówiłam maszyna ma awarię.
[F] - Nic u was nie ma! Co to, k**** ma być?! Z kierownikiem proszę!
Ja wychodząc zza maszyny, w fartuchu i rękawicach po łokcie:
- Cały czas pana słucham.
Facet spalił buraka, więcej go nie widzieliśmy.

McDonald's

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 651 (813)

1