Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

elzazula

Zamieszcza historie od: 5 kwietnia 2011 - 20:13
Ostatnio: 25 czerwca 2014 - 0:40
  • Historii na głównej: 7 z 8
  • Punktów za historie: 2549
  • Komentarzy: 62
  • Punktów za komentarze: 378
 

#53112

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia #53095 przypomniała mi podobne wydarzenie, które miało miejsce w czasie gdy mieszkałam w Ljubljanie, która niemal jak Amsterdam rowerem się kręci.
Każdy tutaj swój rower ma, każdy też go przypina na porządną kłódkę, bo rowery kradną bardzo często.

Tego dnia spotykałam się ze znajomą w centrum, wybierałyśmy się małe zakupy. Ja przyszłam na spotkanie pieszo, ona zaś rowerem, którego zaparkowanie łatwe nie było, bo stojaków na tej ulicy stało niewiele. I tak prowadząc swój rower, koleżanka lekko zahaczyła pedałem o pedał pięknego nowego roweru górskiego (patrząc na sprzęt to tani on nie był, ~1000 euro). Rower przypięty do latarni był kłódką z 4-cyfrowym szyfrem, ale lekko szturchnięty rower nieznacznie się przesunął rozpinając kłódkę (gdzie kod najwyraźniej nie był przekręcony przy zapinaniu). Ja złapałam przewracający się rower, kłódkę zapięłam, tym razem upewniając się że się sama nie rozepnie.

Dla mnie i koleżanki nic nadzwyczajnego w tym nie było, natomiast piekielni okazali się moi współpracownicy - ludzie z otoczenia akademickiego.

Jak przy kawie opowiedziałam im tą historię wyrazili szczere zdziwienie, czemu roweru nie zabrałam?
Nauczyłby się ten ktoś porządnie rower zapinać!
Kto to widział porządny rower niezapięty zostawić, przecież mój się zepsuł i ten byłby super, jeśli mi pasował.

Cóż, nie tylko u nas kradną, nie tylko u nas jest to traktowane jak 'nic nadzwyczajnego'.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 484 (542)
zarchiwizowany

#47271

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Europa, ach Europa.
Od jakiegoś czasu pracuję za granicą, w kilku krajach europejskich, jednak zatrudniona jestem na kontrakcie w jednym i tam też opłacane są moje składki, w tym zdrowotna.
(Z opieki zdrowotnej korzystać tu ani nie chciałam, ani na szczęście nie musiałam (poza jednym incydentem nadającym się na osobną historię). Tak czy inaczej opinię o naszej służbie zdrowia mam lepszą niż kiedy wyjechałam, a brak lekarzy posługujących się językiem angielskim jest tu powszechny.)

No i stało się - zachorowałam. Co gorsza, zachorowałam będąc w Polsce! Z powodu choroby musiałam przełożyć powrót do pracy i skorzystać z pomocy medycznej. Pracodawca poinformowany, a ja z europejską kartą ubezpieczenia wędruję do polskiej przychodni.
Pielęgniarka przy okienku dziwnie zerka na kartę (chipowa, a u nas takich nie używają), ogląda, w końcu kseruje. Z lekkim niezadowoleniem, bo jednak jej łatwiej by było gdybym nie miała ubezpieczenia i po prostu zapłaciła, ale cóż, niech NFZ się martwi...

Lekarz zbadał, zdiagozował, przepisał antybiotyki no i każe leżeć, o podróży mowy nie ma, L4 pani weźmie (ZLA czy jakoś tak teraz). Lekki problem polegał na tym, że lekarz za bardzo nie wiedział gdzie co jak wypisać, czy na naszym druku czy co potrzebne. Wypisał na naszym, ale dał swoją prywatną komórkę i poprosił żeby dowiedzieć się u pracodawcy, albo w ZUSie. (swoją drogą bardzo miło z jego strony). Zgodnie z tym co znalazłam w internecie (choćby tutaj http://www.wspolczesna.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100213/PRACA/986170260) polskie zwolnienie jest ważne za granicą i ZUS sprawę powinien załatwić. Także w czasie kontroli lekarz wypisał druk ZLA wypełniając mój zagraniczny PESEL i NIP pracodawcy. Wypisał również informację w języku angielskim (dodatkowo, naprawdę miły lekarz). Formularz ZLA powinnam dostarczyć do ZUS.

I tu zaczynają się schody. W jednym oddziale stwierdzają, że nie u nich, w drugim, że w ogóle wcale im tego przynosić nie trzeba, bo wystarczy dostarczyć pracodawcy - oni swoją kopię mają i będą ścigać ubezpieczyciela z zagranicy. Trochę spychologii, ale dobrze wiedzieć.

A teraz czas na piekielność. Szef i dział kadr zwolnienie uznają, dobrze super, wszytko cacy, ale nie dla działu księgowości, bo zwolnienie nie jest na ichniejszym druku. Nie szkodzi, że ich NIP, nie szkodzi że tutejszy PESEL, nie ważne nic, nie ich druk. Także uzbronoja w ich przepisy, jak i polskie, a także unijne (wydrukowane wszyskie) niosę ksero do działu księgowego, że to zwolnienie jest jak najbardziej zasadne i musi być uznane, bo takie jest prawo. Unia mówi uznać to uznać (a na unijnym projekcie jestem zatrudniona). Unia to unia, a oni to oni, ich druk, ale nie ma strachu wystarczy iść tu do lekarza. Tak? Nie ma strachu? No cóż jest, bo obowiązuje tu rejonizacja, nie mogę iść sobie ot tak wszędzie, muszę iść do mojej lokalnej przychodni. Problem polega na tym, że jest tam tylko jeden lekarz władający językiem angielskim i niestety nie można do niego się zapisać. Tu także obowiązują deklaracje, a ten pan ma już limit. Ja stanowczo odmawiam udania się do lekarza, oni stanowczo żądają. Sprawa obiła się o szefostwo całej tutejszej instytucji i w sumie nie wynikło z tego nic.

Ostatecznie sekretarka z mojego instytutu wybrała się do lekarza z moim zwolnieniem w celu otrzymania właściwego druczku. Jak jej się to udało bez mojej karty - nie wiem, nie wnikam. Ale Europa Europą, biurokracja biurokracją, a mi pozostaje dbanie o moje zdrowie, żeby tutaj nie musieć korzystać z pomocy medycznej.

zagranica

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (150)

#45580

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Absurdalne prawa w UE.

Nie mieszkam w Polsce już od ponad 2 lat i z godnie z wymaganiami meldunkowymi fakt ten został zgłoszony w lokalnym urzędzie miasta. Meldunek mój pozostaje w Polsce, jednak zgłoszony został czasowy pobyt za granicą, dłuższy niż 3 miesiące.
No tak, ale skoro nie mieszkam w Polsce to gdzie ja mieszkam?

Okazuje się, ze nigdzie nie mieszkam, bo żeby gdzieś 'zamieszkiwać' muszę przebywać w danym kraju 185 dni w roku, a moja praca wymaga pobytu w 3 krajach, mniej więcej po równo, więc w żadnym z nich nie przebywam na stałe. W dodatku 3 miesiące temu przeprowadziłam się do kolejnego kraju UE. Niby nic strasznego, że 'nigdzie mnie nie ma' ale...

Będąc w Polsce na święta straciłam dokumenty, wszak raj dla kieszonkowców to już tradycja niemal jak sianko pod obrusem. Utrata portfela mnie nie przeraziła, szybko zauważyłam, w banku dokumenty zastrzegłam od razu, ale prawo jazdy jednak musiałam zastrzec na policji. Przerwałam więc zakupy - w końcu nie miałam czym już płacić i na policji zgłosiłam kradzież dokumentów - dowodu osobistego i prawa jazdy.

Następnego dnia uzbrojona w świeże zdjęcia udałam się do urzędu miasta, od ręki załatwiłam sprawę dowodu - wszak biuro meldunkowe jest, wszystko się zgadza, odbiór za 21 dni - miło, choć to wigilia i na pewno każdy wolałby być w domu bardziej niż w pracy. Idąc dalej do wydziału komunikacji pani po sprawdzeniu peselu stwierdziła że mogę dostać niemal od ręki zaświadczenie, że prawo jazdy miałam, wydano mi je i nigdy nie odebrano - dokument wystarczający do wyrobienia dokumentu za granicą bez większych problemów. Ucieszona wróciłam do domu i zaczęłam sprawdzać co jeszcze będę potrzebowała do wyrobienia dokumentu za granicą - i tu zonk!

Aby wyrobić prawo jazdy za granicą muszę przebywać w danym kraju co najmniej 6 miesięcy. W ostatnim mieszkam od niespełna 3, więc jeszcze 3 więcej potrzebne, abym mogła prawko tam dostać. W poprzednich krajach w jakich mieszkałam sytuacja taka sama, przebywać należy 6 miesięcy - czyli zamieszkiwać, w żadnym z państw tyle czasu nie byłam.

Wiedząc to po świętach udałam się ponownie do wydziału komunikacji, jednak wyrobić prawo jazdy tutaj. W końcu dokument wydany w Polsce, chcę tylko duplikat. I niestety nie jest to możliwe, bo w Polsce nie mieszkam. Nieważne, że tu jestem zameldowana, ale mam zgłoszony pobyt czasowy za granicą, a państwo polskie nie wyda mi nowego dokumentu, skoro tu nie mieszkam.

I takim oto sposobem mając prawo jazdy nie mogę go nigdzie odtworzyć, bo nigdzie nie mieszkam 6 miesięcy w roku, więc w UE jestem bezdomna posiadając 2 własne mieszkania...
Historia ma happy end, gdy wróciłam podłamana z urzędu - wszak bez auta jak bez ręki, moje nieszczęsne dokumenty znalezione zostały w śmietniku w 2 części miasta i udało mi się prawo jazdy odzyskać.

Bezdomni w Europie

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 715 (791)

#24495

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Witajcie w świecie absurdu.

Paczkę wysyłano do mnie do USA, zawierającą kilka rzeczy nie podlegających opłacie celnej. Paczka nadana przez pocztę polską, priorytetowa, lotnicza. Śledzenie paczki na stronie internetowej, paczka w 4 dni dociera do urzędu celnego w NY, po 2 dniach urząd opuszcza, więc lada moment powinna się pojawić. Ale paczki nie ma, drugi dzień, trzeci, tydzień. Ostatnia informacja na stronie – paczka znajdowała się w placówce sortującej.

Idę więc do lokalnego urzędu pocztowego, a tam pani twierdzi, że paczka za góra 2-3 dni powinna być. Czekam dalej, po kolejnym tygodniu nie ma, znów na pocztę, pani raczyła zadzwonić, nic się nie dowiedzieć, zapewnić, że przyjdzie. W razie czego po 30 dniach od nadania można złożyć reklamację. Paczki po miesiącu nadal brak – składamy reklamację, ja w Stanach, nadawca w Polsce. Ja w Stanach złożyć reklamacji nie mogę, bo tylko nadawca i tylko przez pocztę polską bo to ona jest stroną w tej sprawie, ja mogę zgłosić możliwość kradzieży – co też zrobiłam.

Termin rozpatrzenia reklamacji to 90 dni od daty jej złożenia. W przypadku nieodnalezienia paczki w tym terminie – odszkodowanie. Po 90 dniach ani paczki ani odpowiedzi nie ma, więc spacer nadawcy na pocztę polską – nic nie można zrobić, najpierw musi pani dostać pismo uwzględniające reklamację. Więc kolejna reklamacja, tym razem na brak odpowiedzi na poprzednią reklamację. I cud, paczka się znajduje, ale żeby ją odebrać należy najpierw ponownie uiścić opłatę – kolejne 200 zł. (wartość paczki bardziej sentymentalna, na pewno 200 zł nie warta). Co ciekawe, na stronie internetowej informacja że paczka została odnaleziona, że w Polsce miała status priorytetu, ale w Stanach już nie.

W związku całą sytuacją, nadawca poszedł do rzecznika praw konsumenta, i co się okazuje:
1. Poczta polska ma prawo 2 razy pobrać opłatę za paczkę, bo musiała przewieźć ją 2 razy przez ocean samolotem.
2. Nie można dochodzić się odszkodowania od amerykańskiej poczty, bo nie nadawca jest stroną umowy.
3. Poczta polska umywa ręce od jakiejkolwiek reklamacji, nie widzą nic dziwnego w tym że paczki nie doręczono, z umowy się nie wywiązano, ale 2 razy zapłacić trzeba.
4. W odpowiedzi na reklamację po kolejnym tygodniu otrzymaliśmy, że strona amerykańska nie udzieliła odpowiedzi dlaczego paczki nie dostarczyła.
5. Sprawy cywilnej wytoczyć nie można, ponieważ jest poniżej progu ścigania.
6. Rzecznik praw ochrony konsumenta stwierdza - z pocztą nic się nie da zrobić.

Poczta

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 657 (715)

#10191

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Troszkę pojawiło się tu opowieści o 'roślinożercach', więc i może ta Wam się spodoba.

Moja znajoma pochodzi z Indii, z racji wychowania i przekonań jest wegetarianką, nie je mięsa i jaj, ale nie odrzuca przetworów mlecznych. Będąc dzieckiem jadła mięso (rodzice również wegetarianie, rozsądnie podchodzili do tej kwestii) i nie krytykuje nikogo za to że mięso jest - daleko jej do wegeterrorystki.

Udałyśmy się razem na lunch do pobliskiego baru/stołówki. Tam niestety jest z reguły jedynie jedno danie wegetariańskie - "danie dnia" akurat wtedy 'wegetariańskie risotto'.
Znajoma więc zamawia swoje risotto, otrzymuje talerz ze swoim daniem i oczom nie wierzy - wśród ryżu, kilku kawałków papryki i ze 3 pieczarek leżą okazałe kawałeczki kurczaka lub indyka.
[Z] Przepraszam, pani się pomyliła, ja prosiłam o danie wegetariański
[P] No przecież dostałaś risotto.
[Z] Tak, ale nie jest wegetariańskie, ja nie jem mięsa, a tu jest przecież kurczak.
[P] No przecież kurczak to nie mięso!

Cóż, nie pozostało nam nic innego, jak oddać talerz i wrócić do biura zamawiając pizzę tym razem prawdziwie wegetariańską.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 493 (543)

#9111

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia mi się przypomniała, tym razem zawinił Pan pakowacz.
Meblowałam swoje mieszkanie i do małego pokoju bardzo spodobało mi się łóżko z firmy Black Red White, pojedyncze z możliwością rozłożenia na podwójne. Łóżko ładne - udaję się do salonu, tam mówią, że niestety zamówienie można zrealizować ale w 14 dni, no nic troszkę długo, ale trudno, montaż niestety ni w ząb nie pasował, złożę sama...

Łóżeczko przyjechało, uprzejmy sąsiad pomógł wnieść i wraz ze współlokatorką bierzemy się za składanie klocków.
Wszystko idzie w porządku do momentu gdzie miałyśmy złożyć ramę w całość już z wkręconymi mechanizmami w bokach... przypasowujemy, przymierzamy i nic, nie pasuje... Ani trochę złożyć się nie chce, jak nic 2 boki są lewe. Cóż zwątpiłam w swoje zdolności, nie da się to się nie da, ale obejrzałam z każdej strony (w końcu jestem blondynką, wstyd byłoby gdyby się okazało, że do góry nogami przymierzam czy coś).

Dzwonię do salonu z reklamacją:
[ja] Dzień dobry, zakupiłam u państwa łóżko takie a takie, dowieziono mi je dzisiaj i okazuje się że mam 2 lewe boki i żadnego prawego.
[konsultant] Jak to 2 lewe? a dobrze pani przymierza?
[j] Tak, jestem pewna że dobrze, boki są wyraźnie takie same.
[k] A może obrócić wystarczy?
[j] Wie pan, tu są nawiercone otwory, nie ma możliwości tego obrócić w żaden sposób żeby pasowało.
[k] A z mężem pani mogę rozmawiać?
[j] Nie, bo nie mam takowego, a proszę mi wierzyć łóżko złożyć potrafię.
[k] W takim razie proszę przywieźć oba boki do salonu i złożyć pisemną reklamację.
[j] To proszę przysłać tu transport, bo ja nie mam samochodu, a nie widzę możliwości dowozu tego środkami transportu publicznego.
[k] Ale to nie możliwe, proszę więc zamówić kuriera i wysłać.
[j] Oczywiście, w takim razie proszę więc o wasz numer odbiorcy w DHL, żebym mogła nadać to na wasz koszt.
[k] Jak to nasz koszt? Pani sama musi to dostarczyć.
[j] Wie pan, to wasz salon ma obowiązek dostarczyć łóżko ze wszystkimi elementami, zamówiłam dowóz, za niego zapłaciłam, a to wasza firma nie wywiązała się z umowy.
[k] To proszę poczekać, ja przyjmę zgłoszenie i porozmawiam z kierownikiem.

Pan zgłoszenie przyjął, za jakiś czas oddzwania:
[k] Witam, tu XXX z BRW, pani zgłaszała niekompletne łóżko?
[j] Tak zgłaszałam, że dostałam 2 lewe boki łóżka.
[k] A może pani na kartonie sprawdzić kto paczę pakował?
[j] Tak, pan YYY.
[k] Bo wie pani, dostaliśmy zgłoszenie od drugiej pani o zamienionych bokach tego właśnie łóżka, pakowanego przez YYY.
[j] Tak? To może tamta pani dostała 2 prawe boki?
[k] To właśnie staramy się ustalić, to którego boku pani brakuje?
[j] PRAWEGO, mam 2 LEWE boki.
[k] Dobrze przyjąłem, proszę czekać, wkrótce oddzwonię.

Po pół godziny:
[k] Tu XXX z BRW, dzwonię w sprawie pani reklamacji, niestety ta druga pani także otrzymała 2 lewe boki, więc nie możemy ich zamienić, proszę przywieźć boki, to rozpatrzymy reklamację.
[j] Już panu mówiłam że niczego przywieźć nie mogę, bo nie mam czym, proszę przyjechać i odebrać ten bok ode mnie, i przywieźć właściwy.
[k] Ah, to ja jeszcze porozmawiam z kierownikiem

Pan nie oddzwonił, po 2 dniach udałam się do salonu, tam reklamację dopiero przyjęto, bo jak się okazało nie została wprowadzona do rejestru, kazano mi czekać 2 tygodnie na rozpatrzenie reklamacji. Po 2 tygodniach otrzymałam telefon, że rozpatrzono reklamację pozytywnie.
[j] To świetnie, kiedy przywieziecie mi mój prawy bok i zabierzecie ten lewy dodatkowy?
[k] W ciągu 14 dni.
[j] Jak to 14 dni? Przecież minęło już 14 dni.
[k] Tak, ale to jak realizowanie kolejnego zamówienia.

Więc nie zostało mi nic jak czekać kolejne 2 tygodnie, aż przyjedzie mój prawy bok... Po kolejnych zdaje się 10 dniach kolejny telefon:
[k] Dzień dobry, tu xxx z brw, dotarł do nas bok łóżka zgodnie z reklamacją nr zzz, proszę odebrać bok łóżka w salonie.
[j] Oczekuję dowozu do mieszkania, jak zresztą dojechała reszta łóżka.
[k] Dowóz będzie kosztować 50 zł na terenie miasta.
[j] Nie proszę pana, już raz za dowóz zapłaciłam i nie zamierzam płacić ponownie, to nie moja wina, że nie potraficie paczki zapakować.
[k] To ja zapytam kierownika.
[j] To ja poproszę z kierownikiem.
Pan kierownik, niechętnie ale zgodził się przysłać mój prawy bok i odebrać lewy. Przyjechali panowie, wnieśli mi bok do góry, paczka jest opisana, reklamacja nr zzz, łóżko takie a takie, bok prawy, otwieram paczkę przy panach, a tam bok lewy...
W tym momencie wybuchłam śmiechem, zadzwoniłam do salonu, że to jakaś kpina, pan mi nie uwierzył na słowo, że znów bok się nie zgadza, ale panowie którzy bok mi przynieśli potwierdzili moje słowa.
Właściwy tym razem bok, otrzymałam po kolejnym tygodniu, za to 2 wkrętów do mocowania nóżek brakowało i otrzymałam je po kolejnych 2 tygodniach.
Podsumowując, czas oczekiwania na całe łóżko od momentu zamówienia to ponad 2 miesiące!

Black Red White

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1109 (1185)

#8923

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na wstępie muszę poinformować, że mój serdeczny kolega jest właścicielem korporacji taksówkarskiej.
Jakiś czas temu mieszkałam w niezbyt ciekawej dzielnicy, do której w dodatku dojeżdżał bardzo rzadko jeden nocny autobus, stąd też bardzo często korzystałam z usług taksówek należących do korporacji mojego kolegi na stałej trasie dworzec główny - moje mieszkanie. W tejże korporacji miałam zniżkę 30% na przejazdy, a byłam tak częstą klientką, że dyspozytorka widząc mój numer telefonu pytała 'dziś jak zwykle pani Elu?' Taksówkarze też darzyli mnie sympatią, bo mimo że korzystałam z rabatu, to w jego wysokości z reguły zostawiałam napiwek.
Więc któregoś wieczora zamawiam taksówkę jak zwykle na dworzec, witam się, informuję o rabacie, podaję adres i pan mnie wiezie. Zawsze za kurs nocny wychodzi 12,5 zł, nic mniej nic więcej, a tu dojeżdżamy a pan informuje mnie 17,50.
[Ja] 17,50? Czyżby taryfikator się zmienił?
[T] Nie, ceny mamy takie same jak zwykle, najniższe w mieście
[Ja] A to ciekawe, bo zawsze 12,5 wychodzi, nabił pan może rabat?
[T] Co za bzdury! żadne 12,50, po rabacie jest 17, 50! Ja nie wiem kto cie(!) za 12,50 zawiózł, ale to niemożliwe.
No nic, zapłaciłam, tym razem napiwku nie zostawiając.
Następnego dnia, akurat spotykałam się na kawie z wspomnianym właścicielem i się spytałam czy im się cennik zmienił, bo na trasie do domu zamiast 12.50 wyszło 17.50 poprzedniej nocy. Kolega bardzo się zdziwił, sprawdził w rejestrze, kto mnie zawiózł, a następnego dnia sprawdził taksometry wszystkich taksówek należących do korporacji, zaczynając od tej która mnie oszukała.
Okazało się że 3 kolegów przekręciło sobie w starym stylu taksometry i cóż, stracili pracę od zaraz...

Korporacja taksówkarska

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 641 (695)

#8893

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o piekielnym fryzjerze [f], lub o mnie jako piekielnej klientce.
Jakiś czas temu postanowiłam okiełznać moją szopę włosów i wyruszyłam do fryzjera na zmianę koloru i ścięcie. Jako że uprzednim razem zrobiono mi wyjątkowo ładną fryzurę i dobrano pasujący kolor, wzięłam 2 zdjęcia zrobione krótko po ostatniej wizycie, żeby pokazać jak fryzurka ma wyglądać. Umówiłam się do pana M. (staż koło 2 lat w salonie Welli), bo 'moja fryzjerka' była na urlopie macierzyńskim.
Pan M. miły, sympatyczny, zerknął na zdjęcia i wziął się do pracy. Mycie, przyjemny masaż i nakładanie koloru. Kolor nałożony, mimo mojej sugestii że chyba zbyt jasny, pan stwierdził, że tak musi być, bo odrost nie zniknie i że jak wyschnie wyglądać będzie całkiem inaczej. Włosy miały być ścięte na prosto, do jednej linii na długość do ramion, ja wytłumaczyłam na początku w jaki sposób fryzjerka zawsze je ścina - warstwa po warstwie od dołu, ale pan M. wie lepiej, bo on robi inaczej (nie znam tajników sztuki fryzjerskiej, więc zaufałam zwłaszcza, że byłam bez okularów i niewiele widziałam). To co działo się z tyłu z moimi włosami niestety nie widziałam, ale pan M. przeszedł na bok i zaczął je strasznie krótko cieniować:
[Ja] Panie! Co pan robi? One nie miały być cieniowane, miały być do jednej linii!
[F] Ale tak trzeba, bo się nie będą układały.
[J] Jak to nie będą, ostatnio tak były i układały się idealnie, mówiłam panu jak ma być.
[F] Ale z pani włosów się tak nie da.
[J] A widział pan to zdjęcie na początku?
[F] No tak, ale TOBIE (nie przechodziliśmy na Ty) się tak nie da, ma zupełnie inne włosy niż u ciebie, zresztą masz inny kształt twarzy i zupełnie nie będzie to ci pasować.
[J] Ale to moje zdjęcia! I chcę tak jak tam miałam.
[F] Niemożliwe.
[J] Jak nie możliwe, jak tak jest, to ja jestem na zdjęciu.
[F] No ale tej fryzury się nie da zrobić.
[J] Dlaczego?
[F] Bo już tył jest pocieniowany.
Na to po prostu poprosiłam kierownika, przyszła pani kierowniczka, ja mówię, że nie podoba mi się praca tego pana i że proszę, żeby ktoś inny skończył moje cięcie i coś zrobił z tym kolorem, kierowniczka i fryzjer odeszli na bok, on pokazuje jej moje zdjęcie:
[F] Ona twierdzi że to jej zdjęcie i że mam jej taką fryzurę zrobić, a to całkiem nie ona, jej włosów się tak nie da.
[k] Jak nie ona jak ona, ostatnio Karolina ją ścięła tak, w ogóle coś ty za kurczakowy kolor jej zrobił, przecież jest za jasny?
Potem już do mnie:
[K] Bardzo panią przepraszam, nie wiem co się z nim dzieje, on tu jest nowy (2 lata...), zaraz się panią zajmę.

Wyszłam z fryzurą całkiem inną, o wiele za krótką i nietwarzową, bo już nie dało się niczego uratować, kolor troszkę przyciemnili ale i tak włosy miałam po tym bardzo zniszczone. Za wizytę nie zapłaciłam ani grosza, jednak niestety musiałam chodzić z włosami związanymi gumką przez następne 2 miesiące i podcinać je bardzo często aż odrosły.

salon Welli

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 354 (498)

1