Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ieyasu

Zamieszcza historie od: 1 czerwca 2011 - 9:36
Ostatnio: 4 stycznia 2016 - 13:52
  • Historii na głównej: 4 z 9
  • Punktów za historie: 2293
  • Komentarzy: 336
  • Punktów za komentarze: 2283
 

#67044

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj, przelotowa ulica w stolicy znana najbardziej chyba z wypadku drogowego z udziałem pewnego muzyka po narkotykach. Stoję sobie koło przejścia dla pieszych i czekam na zmianę światła (ZDM zafundował je dopiero po innym tragicznym wypadku, w którym zginęło małe dziecko).

Nagle moim oczom ukazał się niecodzienny widok - rower typu hipsterska holenderka (kolorowa niczym tęcza z Placu Zbawiciela, odpicowana na błysk co do szprychy) jadący lekkim zygzakiem po prawym pasie. Za nim - jak to w godzinach szczytu - sznurek trąbiących samochodów. Akurat po tej stronie ulicy jest ścieżka rowerowa, więc złamanie przepisów przez rowerzystę było oczywiste dla wszystkich z wyjątkiem sprawcy. Dodajmy, że ścieżka jest tuż obok ulicy i doskonale widoczna, choćby ze względu na korzystające z niej tłumy. Zagadkowy tor ruchu roweru miał bardzo prostą przyczynę - rowerzysta był rozdarty pomiędzy pisaniem SMSa i pozdrawianiem mijających kierowców międzynarodowym znakiem środkowego palca. Niestety ani seria klaksonów ani gesty (koleś był niekumaty w naszym ojczystym języku) nie zmieniły jego nastawienia - będzie jechał po ulicy i basta!

Powiedzcie mi, jakim trzeba być debilem, żeby wybrać się gdzieś zagranicę i kierować pojazdem bez zapoznania się z lokalnymi obyczajami (nie mówiąc o przepisach)?

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 266 (312)

#62930

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielni kurierzy często goszczą na tym portalu. Jak dotąd mnie omijali szerokim łukiem. Niestety do czasu.

Słowem wstępu - jestem miłośniczką storczyków. Na początku miesiąca kupiłam na zamówienie w specjalistycznym sklepie wymarzoną od dawna roślinkę. Storczyk został zapakowany i wysłany kurierem, którego nazwa kojarzy mi się z bakaliowym ciastem ;) Dodam, że nigdy z nimi wcześniej nie miałam problemu.

Paczka została nadana do mnie do pracy i wczoraj na trackingu widziałam, że przekazano ją do doręczenia. Kurierzy zazwyczaj pojawiają się u nas do 14-tej (o tej porze wyszłam z pracy), ale niestety nie tym razem. No nic, zazwyczaj przesyłki i tak są odbierane przez sekretariat, więc spokojnie poszłam do domu. Dzisiaj rano zajrzałam do dziewczyn - paczki nie ma. Sprawdziłam tracking a tu niespodzianka - "przesyłka doręczona" z podpisem pani Diabelskiej. Jak się domyślacie nikt taki nie pracuje w naszej firmie, a paczkę dostarczono przed 19-tą, kiedy można w zasadzie zastać tylko ochroniarzy.

Wycieczka po biurze na recepcję sąsiadującej firmy i do ochrony niestety też okazała się bezowocna.
Nie powiem - zdenerwowałam się. Roślina nie była tania, a jeśli nie udałoby mi się paczki odnaleźć dzisiaj, to storczyk pewnie by nie przeżył do poniedziałku. Po kwadransie dzwonienia na infolinię firmy kurierskiej udało mi się uzyskać wreszcie pomoc. Kurier podobno był w okolicy i miał przyjechać wyjaśnić sprawę.
Pan tradycyjnie nie zadzwonił, ale przynajmniej paczka się w końcu znalazła. Niestety zanim dotarłam do sekretariatu, osobnik ulotnił się w tempie ekspresowym. Według dziewczyn paczkę miał ze sobą, tak więc pewnie przejeździła całą nockę w bagażniku.

Nie wiem czy kurierzy "keksa" mają jakieś normy na dostarczanie paczek i szczerze mówiąc mnie to nie interesuje. Cała sprawa kosztowała mnie trochę nerwów, czasu i impulsów telefonicznych. Pokrótce - nie daruję.

PS. Storczyk pomimo porządnego opakowania w gazety, dotarł do mnie ze złamanym liściem i mocno wyziębiony.

kurierzy

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 226 (334)
zarchiwizowany

#58598

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O piekielnych kierowcach.

Koło domu mam "pechowe" przejście dla pieszych. Zebra prowadzi przez dwupasmową (w każdą stronę) przelotówkę, którą śmiało można nazwać główną arterią w dzielnicy. Jak się domyślacie ruch jest spory. Niestety dla pieszych dwa pasy, brak świateł i przeszkadzajki w postaci skrętów w bok na osiedle przed przejściem oraz parking wzdłuż ulicy generują masowo idiotów wyprzedzających na siłę z nadmierną prędkością.

Wczoraj wracałam rowerem do domu. Ścieżki pod dom nie mam, więc stałam sobie i czekałam na trochę luzu, żeby przeprowadzić rower. I doczekałam się - na lewym pasie samochód stał do skrętu w lewo, na prawym pasie jakaś życzliwa dusza zatrzymała się, żeby mnie przepuścić. Życie uratowała mi znajomość miejsca, słuch i refleks wyrobiony poruszaniem się po stołecznych ulicach na dwóch kółkach - dwóch debili (bo inaczej nie mogę tych odpadów ewolucji nazwać) swoim zardzewiałym passatem postanowiło "wyprzedzić" "zawalidrogi". Mistrzowie kierownicy rodem z GTA śmignęli pomiedzy stojącymi samochodami wprost na mnie. Gdybym złamała przepisy przejeżdżając przez przejście w najlepszym wypadku czekałby mnie szpital. A tak krok w tył uratował mi życie.

Takie sytuacje zdarzają się na tym przejściu nagminnie. W zeszłym roku byłam świadkiem 3 potrąceń, 2 lata temu 2. Bliskich spotkań trzeciego stopnia nawet nie policzę. Jak na razie chyba jeszcze nikt nie zginął, bo ostatni czarny punkt w dzielnicy doczekał się świateł po "zaledwie" 3 ofiarach śmiertelnych. W sumie wszystko jeszcze przed nami - przejście jest tuż obok jednej z najtańszych aptek w mieście.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (195)
zarchiwizowany

#55883

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o piekielnych pracowych dowcipnisiach.

Mój pracodawca w swojej wielkomyślności wyposażył pracujące żuczki w kuchenki pracownicze. Mój dział dzieli jedną z nich z innym działem na tym samym piętrze. Wyposażenie podstawowe - automatyczny ekspres (kawa z niego to czarna śmierć tylko dla desperatów, bo ani smaku ani kofeiny), lodówka (jeszcze trochę a złoży nam życzenia świąteczne), zmywarka (służy paniom sprzątaczkom także do prania szmat na co mamy kompromitujące dowody) i czajnik. I to właśnie niepozorny czajnik elektryczny stał się "bohaterem".
Podobnie jak resztą sprzętu nikt się nim nie zajmuje w sensie konserwacji (No ok, raz na ruski rok przychodzi konserwator od ekspresu, ale kawa nie smakuje lepiej. Może tyle, że nikt nie zszedł na zatrucie pokarmowe). W końcu zlitowałam się nad zwałami kamienia (bo filtr z czajnika zaginął w boju) i zakupiłam kwasek cytrynowy. Popołudniem wrzuciłam kwasek do gorącej wody i zostawiłam karteczkę w stylu "wylej zanim zalejesz herbatę".
Kolega zalał herbatę. I wypił solidnego łyka. Karteczka wyparowała w automagiczny sposób w przeciągu może 30 minut. Miał farta - tabletki odkamieniające są droższe i podejrzewam, że dużo bardziej szkodliwe niż kwasek cytrynowy.

korpo

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (229)
zarchiwizowany

#53410

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z legend rodzinnych - tą historyjkę moi teściowie wspominali ze łzami śmiechu.

Za czasów głębokiego socjalizmu, gdy na półkach królował ocet a prawie wszystko było na kartki, teściowie i ich znajomi wybrali się do koszernej knajpy na późny obiad. Jak wiadomo w takim lokalu serwowało się etniczną kuchnię na tyle na ile wtedy zaopatrzenie pozwalało. Jednak po przystawkach i kilku kieliszkach, gdy nadszedł czas składania zamówień na danie główne, piekielnością wykazała się znajoma. Po długiej litanii narzekań na menu zażyczyła sobie ni mniej ni więcej tylko schabowego!! O klasie restauracji świadczyła chyba postawa kelnera, który z pokerową twarzą godną brytyjskiego majordomusa przyjął tak niecodziennie zamówienie. Co prawda na upragnioną wieprzowinkę trzeba było sobie poczekać, ale po godzinie nadeszła ta wielkopomna chwila. Mina znajomej - bezcenna. Kotlet był mikroskopijnym mocno otłuszczonym kawałkiem schabu twardym jak podeszwa. Reklamacji jednak nie było :)
Skąd obsługa żydowskiej knajpy wieczorową porą w okresie kartek zdobyła ten kawałek mięsa pozostaje do dzisiaj niewyjaśnioną zagadką.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 74 (192)

#53080

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uprzedzam - będzie obrzydliwie!!

Miejsce akcji - rejestracja w laboratorium osiedlowej przychodni zdrowia w połowie lat 90-tych. Prawdziwy relikt z epoki komunizmu, jeżeli chodzi o sposób działania i obsługę bądź co bądź klienta (w sumie pracowały tam te same wredne flądry co 20 lat wcześniej lub ich identyczne klony).

Zestaw pacjentów też zgodnie z przewidywaniami - liczna brygada emerycko-kombatancka, panie w ciąży, nieliczne osobniki spoza obu kategorii. Pora iście zbójecka - 7-ma rano (z bliżej mi nie znanego powodu badania przeprowadzano odkąd tylko pamiętam do godziny 9-tej, ale po 8-mej mogłeś zapomnieć o pobraniu krwi/oddaniu próbek). Ogonek do rejestracji wdzięcznie zawijał się po wszystkich możliwych zakamarkach jak co dzień. Emeryci licytowali się raźno na dolegliwości narzekając sobie na "dzisiejszą młodzież" a reszta pacjentów-petentów przysypiała podpierając ściany. Tak więc czekałam sobie niedospana jak reszta kolejkowych desperatów.

Nagle - wrzask, pisk i poruszenie. Co się okazało? Starsza pani przyniosła zgodnie z poleceniem lekarza kał do analizy... w gazetce, którą to rozpakowała pod nosem rejestratorki. Sama nie wiem kto był piekielny - lekarz, który nie uprzedził o "oczywistej oczywistości" zakupu pojemniczka; babcia, która wykazała się niewiedzą/zapominalstwem czy może rejestratorka, używająca słów powszechnie uznawanych za obelżywe. Staruszki mi było szkoda - widać, że była potwornie zawstydzona. Za to mina rejestratorek poprawiła mi humor na resztę dnia. Może jestem złośliwa, ale zawsze pomiatały kolejką z wprawą sklepowych z mięsnego w okresie stanu wojennego. Tą gazetkę z brązową zawartością do dziś uważam za najlepszy opis jakości obsługi klienta w tej przychodni i w polskiej służbie zdrowia generalnie.

PS. Minęło prawie 20 lat i nic się nie zmieniło. Laboratorium czynne do 9, obsługa wredna jak zawsze, a kolejki jak były tak są.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 440 (500)

#52257

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miejsce akcji - przystanek podmiejskiej kolejki WKD Raków w Warszawie.
Stacja to tak naprawdę zdezelowany betonowy peron po obu stronach torów. Miejsce dla pieszych i rowerzystów skrajnie nieprzyjazne. W teorii, żeby przejść na drugą stronę torów, trzeba się wspiąć po stromych schodach na wysoki wiadukt. Jeżeli jeździsz na wózku lub jesteś matką z wózkiem - zapomnij o wysiadaniu w tamtym miejscu.
Prawie nikt nie korzysta z wiaduktu - wszyscy raźno śmigają przez tory. Może to i nielegalne, ale przy zachowaniu pewnej dozy zdrowego rozsądku dosyć bezpieczne. Pociągi albo hamują przy stacji albo dopiero ruszają. Odcinek jest dostatecznie długi po obu stronach, by można było się dobrze rozejrzeć czy nic nie nadjeżdża.

Tak więc stoję sobie rano z rowerem przed torami i czekam aż oba pociągi opuszczą stację. Niestety, czy to prawda co mówią o blondynkach czy może trafił się jakiś dostatecznie tępy egzemplarz rodzaju ludzkiego - moją uwagę przyciągnęła młoda [B]lądi. Krokiem raźnej sarenki wyskoczyła na tory zza stojącego pociągu... wprost pod ruszający pociąg jadący w przeciwnym kierunku. [B] stanęła na torach z kompletnie tępym wyrazem.

I tu mały quiz - wchodząc pod lokomotywę:
1. Dajesz całą w tył.
2. Przebiegasz niczym spłoszony zając.
3. Najpierw manewr 1 a potem 2.

Jeśli wybraliście odpowiedź 3 to zgadliście. Kandydatka do nagrody Darwina miała jednak szczęście. Pociąg dopiero ruszał i maszynista jednak wyhamował. A [B] głupio się uśmiechając uciekła z miejsca zdarzenia.

Współczuję piekielności motorniczemu. Skołatane nerwy leczył nieplanowanym przestojem przez kolejne 5 minut.

komunikacja_miejska

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 489 (529)
zarchiwizowany

#52264

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tym razem rowerowo.
Dzisiaj jechałam do pracy na wieczorną zmianę. Plecak turystyczny wypakowany na maksa po zakupach w hipermarkecie. Tak więc ze względu na bagaż niespiesznym tempem toczę się ścieżką rowerową. Przy skrzyżowaniu widzę jak Straż Wiejska trzepie jakiegoś klienta. Dzielni stróże prawa zaparkowali swoim vanem tak udatnie, że zablokowali 3/4 chodnika. Nagle zza pojazdu wyłoniła mi się staruszka. Chyba głucha, bo dzwonek rowerowy zignorowała kompletnie. Z jakiegoś powodu babcia szła sobie na trawnik po drugiej stronie ścieżki. I wiecie co mi najbardziej podniosło ciśnienie? Bynajmniej nie babcia. Tylko dzielni obrońcy prawa i sprawiedliwości. Zamiast zainteresować się staruszką gapili się na mnie łakomym wzrokiem kota, który zobaczył kanarka. Rozjadę czy nie rozjadę?
Nie rozjechałam, ale babcia ryzykowała życie - w sezonie letnim ta ścieżka to prawdziwa rowerostrada w godzinach szczytu a ze wzgledu na dobrą nawierzchnię i nachylenie terenu pełna "szybkich i wściekłych".

Straż miejska

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 38 (158)
zarchiwizowany

#15690

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historyjka Asertywnego o czasach Internetu Łupanego, zadowoleniu klientów i zażaleniach do centrali przypomniała mi moją własną historię. Z góry przepraszam za mój styl i wszelkie inne niedociągnięcia - to moja pierwsza próba na Piekielnych.

Około 10 lat temu przytrafiła mi się niezbyt przyjemna sytuacja na jednej z grup dyskusyjnych.
Internet jest pełen oszołomów, trolli i osobników skrzywionych psychicznie, ale do tamtego czasu jakoś mnie omijali łukiem. Niestety jak to czasami bywa nawet najbardziej rzeczowa dyskusja potrafi przekształcić się w całkiem solidnego flejma. Prym wodził Piekielny. Brak rzeczowych argumentów nadrabiał fanatyzmem godnym obrońcy krzyża smoleńskiego a zdrowy rozsądek zastąpił chamstwem. Bywa. Jednak zbluzganie uczestników dyskusji nie wystarczyło Piekielnemu. O nie! Szanowny pan postanowił załatwić sprawę nieco bardziej osobiście. Nie wiem jak potraktował innych, ale dla mnie zarezerwował specjalne traktowanie - serię wulgarnych, obleśnych i obraźliwych maili z podtekstami seksualnymi. Nie wstydzę się swoich poglądów, przeważnie w dyskusjach używam nazwiska i nie trzeba być Sherlockiem Holmesem by odgadnąć moją płeć :) Zgodnie z maksymą "chamstwo zwalczamy siłom i godnosciom osobistom" postanowiłam nie odpuścić.
W czasach przed Torem i anonimizerami odszukanie osobnika (nawet takiego, co nie ma wystarczająco cojones by się przedstawić) nie nastręczało problemów. Piekielny okazał się być pracownikiem polskiego oddziału pewnej międzynarodowej firmy usługowej zarejestrowanej w krainie sera, czekolady i zegarów z kukułką. Używał prywatnego adresu e-mail, ale niestety w godzinach pracy. Stosowne dowody przesłałam na adres abuse Jedynego Słusznego Dostawcy Internetu oraz administratorów z polskiego oddziału firmy, w której pracował Piekielny. Administratorzy stwierdzili, że mają mnie głęboko w poważaniu. Błąd. Pech chciał, że pracowałam na podobnym stanowisku i moje standardy zawodowe były nieco wyższe. Postanowiłam więc zapoznać się nieco lepiej z centralą firmy. Na ogólnie dostępny adres kontaktowy wysłałam maila z opisem sytuacji i skargą na indolencję polskiego oddziału. Dla lepszego efektu dodałam co lepsze kawałki z tłumaczeniem, informację o przekazaniu zażalenia do dostawcy internetu i ogólną myśl, że z przyjemnością poznam prawników firmy. Magiczne hasło "sexual harassment" ma w krainie Milką płynącej trochę inny ciężar wagowy niż u nas. Tydzień później dostałam bardzo grzeczne przeprosiny od prezesa polskiego oddziału. Nie wiem co bardziej zmusiło ich do działania - naciski z centrali czy może ten drobny fakt, że A. Buse postarał się o odcięcie firmie na tydzień łączy :)

Morał z tej historyjki jest taki - w sieci nie jesteśmy tak anonimowi jak nam się wydaje.

Internet nie zapomina nigdy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (172)

1