Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kawazmlekiem

Zamieszcza historie od: 7 listopada 2011 - 18:35
Ostatnio: 3 stycznia 2013 - 18:01
  • Historii na głównej: 6 z 6
  • Punktów za historie: 5395
  • Komentarzy: 15
  • Punktów za komentarze: 76
 

#43453

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótko będzie, bo historia, którą przytoczę jest wybitnie trudna do skomentowania...

Znajomi bardzo starali się o dziecko; kilka lat po ślubie i NIC. Mieli furę pieniędzy, pokończone świetne studia, wielki dom i super prace. Pragnęli dziecka.

Gdy biologiczne metody zawiodły, udali się po pomoc do państwowych instytucji; pomyślnie przeszli "rekrutację" i po kilku miesiącach zostali adopcyjnymi rodzicami małego chłopczyka.

Dziecko szalało z radości, że ma Mamusię i Tatusia. Chłopiec był jednym z najładniejszych, najsympatyczniejszych i najszczęśliwszych dzieci na świecie.

Kilka tygodni temu owe małżeństwo spotkałam na ulicy. Odruchowe pytanie "Co słychać?" oraz "Jak Wasz malutki?".
Trudno mi opisać słowami CO poczułam, gdy usłyszałam odpowiedź "Wiesz, nie mamy już (np.) Piotrusia. Dziecko to jednak za dużo roboty. Nic nie można było zrobić i zaplanować, nawet na wakacje jechać, bo jakieś alergie miał, goście zawsze wcześniej wychodzili, bo dzieciak płakał, to jednak nie dla nas. ROZWIĄZALIŚMY ADOPCJĘ."

duże miasto

Skomentuj (103) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1696 (1800)

#40451

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Do mojej sąsiadki przychodzi regularnie jej córka - pijaczka.
Wali w drzwi i drze mordę aż blok pęka od częstotliwości dźwięków, pali na klatce, sika jej pod drzwiami, rzyga, wyzywa wszystkich sąsiadów, grozi swojej matce, że ją zabije, zarżnie, powiesi, zakopie (w zależności od humoru), tłucze talerze na klatce. Dodatkowo często przyłazi z różnej maści "narzeczonymi", którzy radośnie przyłączają się do jej apelowania o kasę, papierochy czy wpuszczenie przez matkę do mieszkania.

Mimo to, stara (także pijaczka, ale trochę bardziej "dyskretna") nie chce złożyć oficjalnie sprawy na policję, żeby odseparować łajzę od naszego miejsca zamieszkania (jak już kiedyś ją namówiliśmy, to zaraz wycofała zeznania), bo "to przecież jej dziecko".
Dzięki matczynej miłości sąsiadki, my, czyli pozostali mieszkańcy bloku, mamy interwencje policyjne 5 razy w tygodniu, porysowane samochody pod blokiem, śmierdzącą klatkę schodową, ubliżanie po kilka razy dziennie i groźby karalne wykrzykiwane wraz z naszymi nazwiskami na środku ulicy.

Fantastyczne jest to, że sąsiadka jest na nas śmiertelnie obrażona (!), jak się dowiedziała, że we własnym zakresie złożyliśmy sprawę do sądu...

blok

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 644 (700)

#24281

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sąsiad mieszkający w bloku obok to dość młody człowiek (około 30, może 30- kilku lat), bardzo sympatyczny, wykształcony i skromny. Zawsze do człowieka zagada, pierwszy się kłania, darzy uśmiechem. Jego żona to jego damski odpowiednik. :) Ogólnie - przykładni ludzie.

Jak w większości polskich rodzin, sytuacja finansowa u nich była dość przeciętna, więc gdy po kilku latach małżeństwa kupili sobie dość przyzwoity samochodzik, chodzili bardzo dumni.

Pewnej letniej nocy, gdy wyszłam sobie na balkon na papierocha, usłyszałam specyficzny huk na parkingu (trzy okoliczne bloki, w tym mój dzielimy ów parking ze sobą). Okazało się, że w/w sympatyczny sąsiad z niezłym impetem wjechał w błotnik innego samochodu, po czym WYTOCZYŁ się z swojego małego autka wraz z żoną, popatrzyli, poklęli, wsiedli nazad i... odjechali.

Następnego dnia, około południa, znowu stałam na balkonie (ach, ten nałóg...) i cóż widzę? Ów sympatyczny sąsiad stoi z właścicielem uszkodzonego samochodu i opowiada, jak w nocy widział jakichś kilku nawalonych wyrostków, którzy skasowali ten samochód i odjechali.

Najlepsze jest to, że podał nawet markę ich samochodu, a widząc mnie na balkonie, życzliwie krzyknął:
- Dzień dobry! Widzi pani, jakie barachło nam się szlaja w nocy po osiedlu?!...

osiedlowy parking

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1037 (1079)

#19706

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O piekielnych sanitariuszach karetki pogotowia, którym do dzisiaj mam ochotę urwać co nieco za ich zachowanie.

Ale od początku.

Parenaście miesięcy temu, sobotni, wczesny wieczór- około godziny 22, wypiliśmy z bratem i kuzynem po drinku (co ważne!), brat poszedł spać, kuzyn też się już układał, ja poszłam zmywać. Nagle poczułam największy ból jaki czułam kiedykolwiek w okolicach prawej, dolnej części brzucha. Zemdlałam. Obudziłam się jak już jechało pogotowie wezwane przez kuzyna.

Sanitariusze wpadli do mieszkania i pierwsze co, to skomentowali mój "stan upojenia alkoholowego"! I że mam urojenia, albo zwyczajne zapalenie wyrostka. Zmierzyli mi ciśnienie i już chcieli uciekać, lecz na mój wrzask bólu się zreflektowali i kazali się zapakować do karetki.

I teraz uwaga: skręcając się z bólu i mając biało przed oczami SAMA musiałam dojść do windy, w której 3 razy robiło mi się słabo, na co szanowni panowie nawet nie zwrócili uwagi zajęci komentowaniem jakiegoś meczu. Na dole klatki te dwa rosłe chłopy stanęli za mną i czekali aż sobie otworzę takie ciężkie drzwi wejściowe i ZAŚMIEWALI się dosłownie gdy nie miałam siły tego zrobić! W karetce posadzono mnie na jakimś siedzonku, nawet nie przypięto pasami i ruszono w drogę nadal zajmując się rozmową (tym razem już we trzech- dołączył do radosnej gadki kierowca). Zwrócono na mnie uwagę gdy zaczęłam osuwać się na ziemię. Wtedy panowie dopiero się przestraszyli, że jednak "chyba nie jest nawalona, naprawdę ją musi boleć".

Po dostarczeniu mnie na ostry dyżur sanitariusze zmyli się jak kamfora. Okazało się, że miałam kilkunastocentymetrową torbiel w brzuchu, która zaczynała pokrwawiać. Gdyby pękła, nie byłoby szans na ratowanie. A dla sanitariuszy byłam po prostu "nawaloną (no tak- sobota wieczór, czuć było drinem) symulantką".

Nie chcę nikogo urazić tą historią, ale żal jaki pozostał mi do tamtych facetów jest naprawdę duży.

pogotowie z piekła rodem

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 664 (702)

#19386

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie długo, ale piekielnie.

Poniedziałek, godzina 13, czyli pora jak najbardziej obiadowa. Siedzimy z koleżanką same w całym biurze, jeść się chce, więc męska decyzja - zamawiamy sobie po małej pizzy. Akurat kilka dni wcześniej otwarto nową pizzerię w mieście, więc jako odważne kobity, sprawdzamy czy mają szansę wykosić konkurencję. Dzwonię, odbiera miła panieneczka, składam zamówienie, OK, pizza będzie za 20- max. 30 minut. Zadowolone i coraz bardziej głodne, czekamy.

Mija minut 30. Nic. Mija minut 40. NIC. Mija minut 50 - dzwonimy co z naszym żarciem. [P]anienka odbiera (dodam, że nie mają telefonu stacjonarnego, tylko komórkowy, co ważne, bo mogła zidentyfikować mój nr):
[J] Dzień dobry, prawie godzinę temu składałam zamówienie na dwie małe pizze i nadal ich nie dostarczono.
[P] Ale ta dziewczyna już ponad 20 minut temu do pani wyjechała! Zaraz do niej dzwonię, może zabłądziła.
Gwoli wyjaśnienia- do mojej firmy dojazd jest od dwóch ulic- powiedzmy X i Y, co zaznaczyłam, dodając, że od ulicy X jest o wiele prościej dojechać.
Mija 65 minut - dzwonię - Panienka NAJPÓŹNIEJ za 10 minut będzie, bo oczywiście zabłądziła (firma w centrum miasta się znajduje). CZEKAMY. Po kolejnych 10 minutach dzwonię znowu, ale już by odwołać zamówienie i co? Pani po drugiej stronie telefonu mnie odrzuciła!

W tym momencie telefon od "dostarczycielki"- zaniosła naszą pizzę do (Uwaga!) innej knajpy, ale powiedzieli jej, że "to nie tutaj". Wylazłam po nią do połowy ulicy, a tu czeka na mnie najlepsze - dostawcą okazała się paniusia w SZPILKACH, pełnym makijażu, płaszczyku i z... kilkuletnim dzieckiem trzymanym za rączkę. Gdy powiedziałam, że nie zapłacę jej za to zamówienie, bo pizza już zimna, półtorej godziny po czasie itp., to wielkie gały zrobiła i powiedziała, że musi zadzwonić do właścicielki.
"Teatralnym" szeptem streściła jej sytuację i zapowiedziała, że "wielmożna" pani, która wcześniej mój telefon odrzuciła, zgadza się tylko na POŁOWĘ ceny. Za zamówienie podziękowałyśmy. Ze złości głód już nam przeszedł.

Swoją drogą, jak można zanieść pizzę do INNEJ knajpy, mając zamówienie do biura reklamy...? Laurkę mają już od nas zapewnioną.

tragiczna nowa knajpa na Mazowszu

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 653 (685)

#19391

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed kilku lat, dotycząca polskiego szpitala, a mogąca zakończyć się, delikatnie mówiąc, nieciekawie. Kwintesencja na końcu.

Jako młoda dziewuszka (kilkunastoletnia, ale wówczas już pełnoletnia;)), cierpiałam na niesamowite bóle brzucha podczas "tych" dni. Zazwyczaj pomagała podwójna dawka silnych leków przeciwbólowych, jednak bardzo często sytuacja była na tyle poważna, że z bólu drętwiały mi ręce i nogi i dochodziły wymioty. To zarys sytuacji.

Podczas jednego z takich "ataków" było już na tyle groźnie, że Rodzinka w trybie pilnym zawiozła mnie na pogotowie. Po szczęśliwym zarejestrowaniu wylądowałam w poczekalni i tu się zaczyna cyrk. Zwijając się z bólu czekałam 40 MINUT aż łaskawa pani doktor raczy przyjść na izbę przyjęć.
Doczekawszy tego zbawiennego momentu, wbijam gazem do gabinetu i nakreślam sytuację, gorąco prosząc o zastrzyk przeciwbólowy i przeciwwymiotny, bo wszystkie tabletki po prostu "zrzucam" i robi się błędne koło. Tutaj usłyszałam prawie krzykiem, że "histeryzuję, bo każda kobieta przecież ma okres!". Nic to. Błagam o ratunek, lekarka daje jakąś receptę, każe czekać na pielęgniarę ze strzykawą. Czekam.

Wchodzi po 15 minutach do gabinetu wielka pielęgniara z jeszcze większą strzykawą i każe mi wypiąć tyłek. Z niemałym strachem, ale poddaję się rozkazowi. Wbija mi igłę i zaczyna dozować, a mnie nagle jakby ogień po całej lewej stronie ciała smagał!

Okazało się, że pielęgniara robi mi zastrzyk z NIEROZCIEŃCZONEGO ketonalu! (kto miał taki, rozumie). Rozdarłam się, że jestem uczulona na nierozcieńczony, a ta, że SIĘ NIE ZNAM (tiaaaa, po dwóch operacjach, po których kilka razy dziennie dostawałam ketonal...). Gehenna się skończyła, teraz zastrzyk przeciwwymiotny. OK. Gładko. Wychodzę do domu.

I tu historia mogłaby się skoczyć, gdyby nie fakt, że 2 metry po przekroczeniu progu szpitala zaczęły... drętwieć mi usta, nogi i ręce. Po 5 minutach (gdy już akurat byłam pod domem) urwał mi się film. Obudziłam się po 17 GODZINACH snu!!! Okazało się (po rozszyfrowaniu przez Mamę wypisu), że owy "przeciwwymiotny" specyfik to ŚRODEK NASENNY, o którego podaniu NIE ZOSTAŁAM POINFORMOWANA.

Nie wiem co by było, gdybym przyjechała wtedy jako kierowca...

szpital na Mazowszu w pewnym mieście powiatowym...

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 517 (575)

1