Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kosmicznyracuch

Zamieszcza historie od: 6 sierpnia 2017 - 18:06
Ostatnio: 7 września 2017 - 15:49
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 259
  • Komentarzy: 3
  • Punktów za komentarze: 14
 

#79925

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia #79863 przypomniała mi własną, niemal identyczną, tylko jeszcze bardziej sadystyczną.

Na przełomie lat 80 i 90 poprzedniego wieku moi rodzice wyprowadzili się z mojego rodzinnego miasta na mazurską wieś. Po wielu zawirowaniach, chodzeniu do przedszkola w rodzinnym mieście (gdzie było skromnie, jak to w tamtym czasie), trafiłam ostatecznie do placówki już tam, na Mazurach.

Trafiłam więc z miejskiego do wiejskiego przedszkola, do którego uczęszczały także dzieci - delikatnie mówiąc - z bardzo biednych rodzin. Żeby nakreślić Wam sytuację bardziej szczegółowo, to miałam w grupie dzieciaki z rodzin, gdzie było tak biednie, że zimą ludzie spali w domu razem z krówkami i świnkami, żeby nie musieć grzać w oborze i w domu jednocześnie.

Nie przypominam sobie "sezonowania" zabawek w rodzinnym mieście, za to pamiętam, jak ten proceder wyglądał na wsi. Stołówka była pomieszczeniem przejściowym, z którego można było dostać się do pokoju sezonowania zabawek - pięknych, kolorowych, czystych i w pełni sprawnych. Tylko że nie był to pokój zamykany na klucz, ale wietrzony, tzn. po otwarciu drzwi, była jeszcze zamontowana bramka drewniana ze szczebelkami o wysokości mniej-więcej przeciętnego 4-latka. Tak więc każdego kolejnego dnia, jedząc posiłki, mogliśmy podziwiać poustawiane na półkach cudowne i zupełnie niedostępne dla nas zabawki.

Ja aż tak nie cierpiałam, bo w domu miałam nawet klocki Duplo, ale nie chcę sobie wyobrażać tego, co czuły te najbiedniejsze dzieci.

I taki smaczek na koniec:
Pewnie wielu z Was nie pamięta, ale przełom lat 80 i 90 niewiele w zasadzie różnił się od stanu z 5-6 lat wcześniej. Na drugie danie obiadowe regularnie były ścinki mięsa (tj. same tłuste kawałki) w szarym sosie z kaszą, a na pierwsze coś, co smakowało i wyglądało jak pomyje - bo niewiele więcej było dostępne dla placówek szkolnych. Za to kiedy przychodził ksiądz na religię, za każdym razem dostawał wielki półmisek kolorowego ciasta różnych rodzajów.

Powiem Wam, że nadal, mimo trzydziestki na karku, nie potrafię tego wszystkiego zrozumieć.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (137)

#79504

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ferdek Kiepski mawiał: "Nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem".

Nasza dzielnica ma bardzo sprawnie funkcjonujący fanpage na facebooku i przynależącą do niego grupę w stylu "szukam/sprzedam/zamienię". Tam ogłaszała się pani, która a to prosiła o jedzenie dla swoich kotów, a to dla siebie. Wiedziona dobry sercem, przekazałam jej kilkukrotnie jedzenie dla kotów (m.in. kiedy zamawialiśmy dla naszego sierścia), czy dzieliliśmy się jedzeniem przywiezionym od moich rodziców. Za żadnym razem nie było to byle co (kotom zawsze zamawiałam pełnomięsną karmę lepszej jakości).

Kiedyś, po kolejnym jej poście, rozmawiałam z nią dłużej na messengerze, gdzie żaliła mi się, że nie może znaleźć pracy, a jak już uda jej się załapać na zlecenie, to kasa przychodzi po pół roku. Słowo do słowa, wyszło na to, że mogę jej zaproponować zlecenie w swoim projekcie: prosta praca przy komputerze, wcześniej przeszkolenie, sprzęt zapewniamy, takoż kawę/herbatę/wodę. Za tydzień pracy miała zgarnąć uczciwe pieniądze.

Dziękowała; obiecywała, że na 100%, na pewno, na bank się pojawi, bo jej strasznie zależy, bo koty, bo ona, bo zobowiązania. Podpisałyśmy kilka dni wcześniej umowę o zachowaniu tajemnicy i ja, spokojna, że mam osobę do pracy, robiłam swoje. Wymieniłyśmy w międzyczasie jeszcze kilka maili z potwierdzeniem, że na pewno się pojawi.

Nadeszła godzina 0 umówionego dnia. I tu chciałoby się zacytować przeróbkę starego szlagieru: "Umówiłem się z nią na 10:00. Ona przyszła, a ja nie".

Dzwoniłam, pisałam smsy i maile. Tego dnia zostawiłam telefon służbowy w biurze i kiedy przyszłam rano, ujrzałam powiadomienie o nieodebranym połączeniu (o 21: coś tam) i smsa o treści: "Kosmicznyracuch, już nie chcesz ze mną rozmawiać?!" oraz jakimś mętnym wyjaśnieniem, że potrącił ją samochód.
Próbowałam oddzwonić, potem odpisałam - bez skutku.

Po kilku dniach dostałam maila na służbową skrzynkę z żądaniem usunięcia jej danych oraz dopiskiem: "My, koty, jakoś damy sobie radę - nawet bez pomocy ludzi dobrej woli".

Koniec końców, nie usłyszałam nawet "przepraszam, przykro mi, że tak wyszło".

Robotę robiłam sama głównie wieczorami, z pomocą innych ludzi z biura, przeklinając na czym świat stoi.

Czy jest jeszcze ktoś, kto chce pracować, czy już większości po prostu trzeba dać gotowe do rąk?

praca

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (145)

1