Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kwadrylion

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2015 - 20:03
Ostatnio: 23 maja 2016 - 11:32
  • Historii na głównej: 4 z 4
  • Punktów za historie: 1224
  • Komentarzy: 111
  • Punktów za komentarze: 664
 

#66809

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie rozumiem sytuacji w moim domu. Będzie długo.

Tuż po maturze wyjechałam na studia do innego miasta, ale tak się złożyło, że po pierwszym roku musiałam wrócić do rodzinnego domu. Postanowiłam kontynuować studia zaocznie, by w tygodniu pracować i oczywiście dokładać się do rodzinnego budżetu. Żałuję decyzji.

Piekielni są rodzice, z którymi ponownie zamieszkałam i młodsza siostra, która już blisko rok temu skończyła szkołę średnią i od tego czasu nie kontynuuje nauki i pracuje dorywczo. Zarabia mało, bo mało pracuje, choć wiem, że może więcej, tylko jej się nie chce.

Siostra nie dokłada się w domu do niczego i zdaniem rodziców nie musi, bo przecież za mało zarabia. Wszystkie pieniądze wydaje na ciuchy, kosmetyki i inne przyjemności, a jak jej nie starczy, to bez oporów idzie do rodziców po pieniądze i czasami je dostaje. Siostra nie powie, że nie ma pieniędzy, bo właśnie kupiła sobie nowe ubrania, zresztą na temat ich ceny często kłamie. Rodzice wierzą, albo chcą wierzyć w jej brednie, które często są niespójne i rzadko weryfikowane przez kogoś poza mną. Nie kontrolują tego, jak pracuje i jakby im siostra powiedziała, że haruje po 8 dni w tygodniu, to oni by pewnie w to uwierzyli.

Jak siostra nie pracuje, to w domu nie robi nic. Kompletnie nic. W ogóle nic i nie ma w tym żadnej przesady, bo do sklepu nie pójdzie, nie pozmywa po sobie, nie wyrzuci śmieci i nie wstanie nawet po to, by odebrać domofon, jeśli nie spodziewa się żadnych gości. Rodzice rzadko czegoś od niej wymagają, bo wiedzą, że i miesiąc mogą czekać na zrobienie drobnej rzeczy, a i to poprzedzone kilkoma przypomnieniami, wrzaskami i awanturami.

Zupełnie inaczej wygląda sytuacja u mnie. Ja też pracuję dorywczo, ale żeby na wszystko mi starczyło (czesne i pieniądze do domu) pracuję tak, jak na zwykłym etacie. Dokładam się do rodzinnych wydatków i uważam, że tak powinno być, zresztą sama to zaproponowałam, gdy ponownie się wprowadziłam. Myślałam wtedy, że siostra też będzie coś tam dorzucała, ale pomyliłam się. Gdy wracam z pracy, to zawsze coś tam w domu posprzątam, porobię i w ten sposób chyba sama przyzwyczaiłam rodziców, że na mnie można liczyć, a na siostrę nie, że ja nie udaję głuchej, jak w czymś trzeba pomóc, że jestem ta bardziej pracowita, ta, na którą można liczyć.

Na początku taka byłam zaaferowana nową pracą, studiami i zmianą w życiu, że nie bardzo widziałam to, co dzieje się w moim domu. Teraz, gdy minął już rok od ponownego wprowadzenia się, nie wierzę w to, jak wygląda u mnie sytuacja. Od jakiegoś czasu często rozmawiam o tym z rodzicami i siostrą, ale po takiej kłótni (tak to się zazwyczaj kończy) czuję się znacznie gorzej niż wcześniej. Rodzice kompletnie nie widzą problemu, a ja zaczynam się zastanawiać, czy może to ja mam coś z głową.

Dla nich sprawa jest prosta: ja pracuję normalnie, więc muszę się dokładać, siostra pracuje tylko 1-2 razy w tygodniu, więc nie musi. Jak raz spytałam, czemu ona nie może pracować więcej, to dowiedziałam się, że jest jeszcze za młoda (ale żeby kupić sobie nowy komputer na raty na chłopaka i go spłacać, to za młoda nie jest, podobnie z wymianą telefonu czy organizacją zagranicznej wycieczki).

Rozmowy o sprzątaniu też spełzają na niczym, bo rodzice pamiętają o wybiórczych sytuacjach, gdy siostra coś zrobiła i według nich tematu nie ma, bo ja wymyślam i wydziwiam, że ona nic w domu nie robi. Ja pracuję i muszę pomagać w domu. Siostra nie musi ani jednego, ani drugiego.

Na dzień dzisiejszy jestem mocno przybita sytuacją. Zarabiam na tyle mało, że sama nie dam rady czegoś wynająć, a tylko w wyprowadzce widzę wyjście. Musiałabym przerwać studia, a tego nie chcę, choć nie wiem, czy w takiej atmosferze dam radę napisać pracę licencjacką.

Rodzina wie, ile zarabiam (razem rozliczaliśmy PIT), wie, ile kosztują studia, wiedzą więc, ile mi zostaje na własne wydatki (bardzo mało), ale to i tak nie zmienia ich myślenia. Raz zdarzyła się sytuacja, że rodzice spytali się, czemu tak rzadko wychodzę gdzieś na miasto z koleżankami, dlaczego ciągle umawiam się z nimi w parku albo siedzimy w domu. Jak wprost powiedziałam, że nie mam pieniędzy na kino, na kawiarnię, na koncert czy inne rozrywki, to dowiedziałam się, że powinnam zacząć szukać lepiej płatnej pracy.

Mojej siostrze żyje się dobrze. Rodzicom w zasadzie też.

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 303 (449)

#72546

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałam znajomą, takiego typowego lekkoducha. Wydawało się, że ten typ tak po prostu ma, że nie potrafi inaczej funkcjonować, ale okazało się, że nie.

Znajoma non stop się spóźniała. Nieważne, czy na spotkaniu miałyśmy być tylko we dwie czy z kimś jeszcze, czy jak umawiałyśmy się na ulicy był mróz, upał czy padał deszcz - zawsze, dosłownie zawsze kazała na siebie czekać. Oczywiście nie informowała o tym, że będzie później. Prośby i groźby nie pomagały, aż nagle okazało się, że jak znajoma ma interes w tym by być na czas, to potrafi być punktualna.
Nasz wspólny kolega ze studiów przeprowadził się blisko znajomej. Zaproponował, że razem będą jeździć na uczelnię, co było dużym ułatwieniem dla niezmotoryzowanej znajomej (uczelnia daleko i słabo skomunikowana). Kolega na samym początku zaznaczył, że nie będzie na nią czekał, że ma być punktualnie. I co się okazało? Znajoma potrafi przychodzić na czas, a nawet być wcześniej, coby nie przegapić wygodnej podwózki. A wszędzie indziej dalej się spóźnia.

Znajoma pamiętała to, co jej pasowało. Nie potrafiła zapamiętać co dokładnie studiuję (i nie dlatego, że jest to wyjątkowo skomplikowana nazwa kierunku), gdzie pracuję, ale jak przypadkiem wspomniałam, że wygrałyśmy ze współlokatorką bardzo fajną drukarkę, znajoma nie mogła zapomnieć o tym fakcie. Raptem zaczęła nas odwiedzać zastanawiająco często, bo w końcu kto by nie chciał skorzystać z darmowego drukowania. Momentami traktowała moje mieszkanie jak drukarnię otwartą 24h/dobę i nawet zaczęła być roszczeniowa w tym swoim proszeniu o pomoc. Znajoma nie rozumiała, że jak ja mam zajęcia od 10-11, to złym rozwiązaniem jest odwiedzanie mnie o 7 rano, żeby wydrukować sobie pracę napisaną w nocy…

I na koniec: gdy znajoma coś pożyczała, to zawsze mówiła „Przypomnij mi, żebym ci oddała” (nieważne, czy chodziło o pieniądze, notatki czy o książkę). Gdy się nie przypomniało, swojej rzeczy się nie odzyskało. Pobiłam ją jej własną bronią i podczas pożyczanie od niej różnych rzeczy kilka razy sama prosiłam o przypomnienie o oddaniu. Znajoma pamiętała doskonale co, kiedy i w jakich okolicznościach od niej wzięłam. Męczyła mnie nawet o pożyczony długopis.

Znam osoby, które naprawdę są zakręcone i nawet na maturę czy ślub ledwo zdążyły przez to swoje roztargnienie. Znajoma tak trochę pasożytuje na innych, choć na szczęście na mnie już nie.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 235 (291)

#72269

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Koleżanka poprosiła mnie o zaopiekowanie się psem. Nie było to dla mnie większym problemem, ponieważ od jakiegoś czasu jestem na zwolnieniu lekarskim, a piesek mały, dobrze wychowany i ugodowy. Koleżanka była w tym czasie na jakimś wyjeździe.

Minął ustalony czas opieki, a koleżanka nie dawała znaku życia, więc sama się odezwałam. Koleżanka przeprosiła i równocześnie poprosiła o jeszcze kilka dni opieki nad pieskiem, jeśli oczywiście nie jest to dla mnie żaden problem. Zmienia mieszkanie, a to nowe musi trochę ogarnąć i nie jest w stanie powiedzieć, czy zajmie jej to dzień czy tydzień. Zgodziłam się, choć już wtedy coś mi nie pasowało w zachowaniu koleżanki.

Po tygodniu koleżanka nie zadzwoniła, więc sama się z nią kontaktowałam, choć bezskutecznie. Ignorowała moje posty, połączenia odrzucała. Miałam dość bezczelnego wykorzystywania mojej pomocy, więc pojechałam pod pracę koleżanki (nie znałam jej nowego adresu zamieszkania) i tam wręczyłam jej psa, który był u mnie prawie 3 tygodnie, choć miał być tydzień. Gdy pytałam co się stało, dlaczego nie dzwoniła, to koleżanka po chamsku lekceważyła moje pytania i przesłodzonym głosem rozmawiała z pieskiem, za którym tak bardzo się stęskniła! Którego tak długo nie widziała! (którego nie odwiedziła ani razu podczas pobytu u mnie).

O tym, co się stało, dowiedziałam się od wspólnych znajomych. Koleżanka nie była na wyjeździe tydzień (jak mnie informowała), tylko 3 dni. Wyjazdem były odwiedziny rodziny w sąsiednim mieście (nie wiem czemu to oni nie mogli zaopiekować się pieskiem). Gdy wróciła, to faktycznie się przeprowadziła, ale do swojego chłopaka (a nie do całkowicie nowego mieszkania, jak twierdziła). Współlokator chłopaka miał się wyprowadzić do końca miesiąca, ale nie zgodził się mieszkać z psem.

Koleżanka wymyśliła sobie, że skoro ja i tak nie pracuję, to mogę prawie cały miesiąc opiekować się jej psem, choć zgodziłam się tylko na tydzień. Bo to żadna różnica. Bo ja i tak ciągle siedzę w domu. A tak w ogóle (jakby ktoś nie wiedział), to koleżanka wyświadczyła mi przysługę powierzając swojego psa, bo gniłabym ciągle w domu, a dzięki niej miałam jakąś rozrywkę i wyszłam z domu. Tak sobie myślę, że chyba powinnam jej podziękować!

Koleżanka oszukała mnie i po chamsku wykorzystała pomoc. Jak zażądałam wyjaśnień, to próbowała wmówić mi, że to ona wyświadczyła mi przysługę! Na koniec wyśmiała moje pretensje i obraziła moją osobę. Nie liczyłam na podziękowania, ale takiej bezczelności się nie spodziewałam.

Koleżanki już nie mam.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 319 (343)

#72070

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ot, taka mała, świąteczna hipokryzja.

Dzwonię dzisiaj do osiedlowego zakładu optycznego, by zapytać o dostępność płynu do soczewek. Zadać pytania nie zdążyłam, bo po moim „Dzień dobry, chciałam…” pani powiedziała: „W Wielki Piątek? Żartuje pani”. I walnęła mi słuchawką.

Jej wolno pracować w Wielki Piątek, ale mi kupować w Wielki Piątek to już nie.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 243 (265)

1