Profil użytkownika
moonfairy
Zamieszcza historie od: | 3 stycznia 2012 - 18:27 |
Ostatnio: | 11 kwietnia 2013 - 11:22 |
- Historii na głównej: 1 z 4
- Punktów za historie: 1085
- Komentarzy: 56
- Punktów za komentarze: 402
Wygrałam rower miejski. Pełnia szczęścia, radość i meksykańska fala. Spełniło się moje marzenie.
Po pierwszej fali radości przyszedł czas na rozsądek. Myślę sobie, 'kurcze rower o wartości mojej trzykrotnej pensji, trzeba coś zrobić bo jak ukradną, będzie żal'. Naoglądał się człowiek filmików jak to rowery z klatek schodowych kradną w 6 minut i teraz trzęsie portami.
Zapadła decyzja - idziemy do ubezpieczalni, ubezpieczyć od kradzieży. O ja naiwna, miałam marzenie. Pani w ubezpieczeniach odprawiła mnie z tekstem "Pani chyba zwariowała. Rower ubezpieczać. Chyba się Pani Holandia przyśniła, w Polsce jesteśmy tu się rowerów nie ubezpiecza."
Wtem genialna idea wpadła do głowy, otworzyła się któraś szuflada w pamięci. Trzeba podjechać moim powozem na komisariat, w końcu chłopaki chwalą się wielką akcją znakowania rowerów - „Nie daj szansy złodziejowi”. Ok! Nie daję, jadę.
Dzień 1.
Ja: - Dzień dobry, ja bym chciała oznakować rower.
Mundurowy: - Yyy, aha, a może Pani przyjechać jutro po 14, bo to dzielnicowy znakuje, a teraz go nie ma.
J: - Dobrze, dziękuję to ja jutro podjadę.
Dzień 2.
Ja: - Dzień dobry, ja bym chciała oznakować rower.
Mundurowy: - A to znowu Pani, kolegi jeszcze nie ma, proszę chwilę poczekać.
Po godzinie zjawia się dzielnicowy.
Dzielnicowy: - Bry, co Pani chciała? (słownictwo oryginalne).
Ja: - Dzień dobry, ja bym chciała oznakować rower.
D: - No dobra, dowód da.
Dzielnicowy wziął mój dowód, pooglądał go z każdej strony, z szuflady wyciągnął marker z tuszem, który świeci w UV i wyszedł ze mną na parking przed komisariat i rzecze.
D: - To dzie piszemy pesela? A wie, że to nigdzie rejestrowane nie jest? He, he, he.
J: - Ale jak to?
D: - No bo to tylko taka głośna akcja Policji jest, z tym znakowaniem rowerów. Nooo, a jak gdzieś jakiś rower znajdujemy to i tak po numerze ramy się sprawdza jak ktoś zgłosił kradzież, przecież nikt z latarką nie będzie biegał i sprawdzał pesela, bo każdy może sobie pesela napisać, a zresztą to ten marker się zetrze po jednym umyciu roweru.
J: - Rozumiem, to ja chyba podziękuję, w domu mam taki długopis to sama sobie napiszę...
Teraz zapytacie gdzie piekielność, a no tu, że nic nas nie chroni przed złodziejem, a kasa idzie na głośne akcje reklamowe, z których i tak jest wielkie G. A rower? Garażuje w mieszaniu i jeździ tylko do babci. A i tak nie ma pewności czy nikt mnie nie napadnie i go nie zabierze na ulicy...
Po pierwszej fali radości przyszedł czas na rozsądek. Myślę sobie, 'kurcze rower o wartości mojej trzykrotnej pensji, trzeba coś zrobić bo jak ukradną, będzie żal'. Naoglądał się człowiek filmików jak to rowery z klatek schodowych kradną w 6 minut i teraz trzęsie portami.
Zapadła decyzja - idziemy do ubezpieczalni, ubezpieczyć od kradzieży. O ja naiwna, miałam marzenie. Pani w ubezpieczeniach odprawiła mnie z tekstem "Pani chyba zwariowała. Rower ubezpieczać. Chyba się Pani Holandia przyśniła, w Polsce jesteśmy tu się rowerów nie ubezpiecza."
Wtem genialna idea wpadła do głowy, otworzyła się któraś szuflada w pamięci. Trzeba podjechać moim powozem na komisariat, w końcu chłopaki chwalą się wielką akcją znakowania rowerów - „Nie daj szansy złodziejowi”. Ok! Nie daję, jadę.
Dzień 1.
Ja: - Dzień dobry, ja bym chciała oznakować rower.
Mundurowy: - Yyy, aha, a może Pani przyjechać jutro po 14, bo to dzielnicowy znakuje, a teraz go nie ma.
J: - Dobrze, dziękuję to ja jutro podjadę.
Dzień 2.
Ja: - Dzień dobry, ja bym chciała oznakować rower.
Mundurowy: - A to znowu Pani, kolegi jeszcze nie ma, proszę chwilę poczekać.
Po godzinie zjawia się dzielnicowy.
Dzielnicowy: - Bry, co Pani chciała? (słownictwo oryginalne).
Ja: - Dzień dobry, ja bym chciała oznakować rower.
D: - No dobra, dowód da.
Dzielnicowy wziął mój dowód, pooglądał go z każdej strony, z szuflady wyciągnął marker z tuszem, który świeci w UV i wyszedł ze mną na parking przed komisariat i rzecze.
D: - To dzie piszemy pesela? A wie, że to nigdzie rejestrowane nie jest? He, he, he.
J: - Ale jak to?
D: - No bo to tylko taka głośna akcja Policji jest, z tym znakowaniem rowerów. Nooo, a jak gdzieś jakiś rower znajdujemy to i tak po numerze ramy się sprawdza jak ktoś zgłosił kradzież, przecież nikt z latarką nie będzie biegał i sprawdzał pesela, bo każdy może sobie pesela napisać, a zresztą to ten marker się zetrze po jednym umyciu roweru.
J: - Rozumiem, to ja chyba podziękuję, w domu mam taki długopis to sama sobie napiszę...
Teraz zapytacie gdzie piekielność, a no tu, że nic nas nie chroni przed złodziejem, a kasa idzie na głośne akcje reklamowe, z których i tak jest wielkie G. A rower? Garażuje w mieszaniu i jeździ tylko do babci. A i tak nie ma pewności czy nikt mnie nie napadnie i go nie zabierze na ulicy...
rowerownia
Ocena:
571
(705)
zarchiwizowany
Skomentuj
(5)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Sprzedałam kilka szmatek na allegro, ot tak za bezcen, żeby w szafie nie leżały i nie zagracały domu. Większość poszła za złotówkę, w porywach dwa złote, a raz nawet pięć. Co tam, że niekiedy źle oszacowałam koszty paczki i musiałam do niej dopłacić. Trudno, ważne że szmatki z domu wybyły. Wszystko ładnie, pięknie, nie ma obiekcji. Klienci zadowoleni, aż do teraz, przed chwilą pojawiły się oceny ze sprzedaży. Któryś z moich życzliwych kupujących celowo zaniżył mi statystyki. Że brak odpowiedzi na wiadomości, że brak informacji na aukcji, że przesyłki opóźnione z winy sprzedającego i że kwota wysyłki wyższa niż w cenniku...
Więc drodzy Piekielni o to ciocia dobra rada mówi jak zachować się na allegro będąc sprzedającym:
Znaczy się że przy komputerze należy siedzieć cały dzień i odpowiadać natychmiast, a nie jak do tej pory w ciągu 24h.
Trzeba warować na wpłatę i od razu biec na pocztę, a nie jak do tej pory w ciągu 48h.
Na aukcji opisać wszystko, nawet jaki kolor skarpetek masz na sobie wystawiając aukcję. Po co klient ma się męczyć wysyłając do Ciebie prywatną wiadomość jeśli ma pytanie.
A wysyłka, pierdziel to, zanieś kupującemu wszystko do domu, osobiście! Przecież i tak jesteś frajerem, że nie kazałeś mu dopłacać.
Złośliwość ludzka nie zna granic, a jeśli to nie złośliwość to szkoda, że ludzie nie mówią co im nie pasuje bezpośrednio do zainteresowanego.
Więc drodzy Piekielni o to ciocia dobra rada mówi jak zachować się na allegro będąc sprzedającym:
Znaczy się że przy komputerze należy siedzieć cały dzień i odpowiadać natychmiast, a nie jak do tej pory w ciągu 24h.
Trzeba warować na wpłatę i od razu biec na pocztę, a nie jak do tej pory w ciągu 48h.
Na aukcji opisać wszystko, nawet jaki kolor skarpetek masz na sobie wystawiając aukcję. Po co klient ma się męczyć wysyłając do Ciebie prywatną wiadomość jeśli ma pytanie.
A wysyłka, pierdziel to, zanieś kupującemu wszystko do domu, osobiście! Przecież i tak jesteś frajerem, że nie kazałeś mu dopłacać.
Złośliwość ludzka nie zna granic, a jeśli to nie złośliwość to szkoda, że ludzie nie mówią co im nie pasuje bezpośrednio do zainteresowanego.
Ocena:
84
(172)
zarchiwizowany
Skomentuj
(13)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
O piekielnych klientach...
Przez 3 dni pracowałam w pewnej sieci sklepów spożywczych przy badaniu rynku. Chodziło o poznanie dokładnego rozmieszczenia klientów. Dostałam gigantyczną mapę miasta podzieloną na kwadraty, długopis i 8h czasu dziennie na minimum 600 klientów. Usadowiono mnie tuż za kasami, na parapecie stała mapa, a ja obok niej uprzejmie prosiłam o wskazanie obszaru z którego klient przybył do sklepu oraz czym - czyli nogami, autem, komunikacją, rowerem itp. Generalnie odpowiedź na moje pytanie zajmowała około 15 sekund, gdyż wystarczyło powiedzieć ulicę, którą sobie w odpowiednim kwadracie znalazłam. Transport z reguły był przewidywalny, gdyż klient z 5 zgrzewkami wody raczej nie przydreptał pieszo.
Tyle tytułem wstępu.
A teraz odpowiedzi klientów zapadających w pamięć:
Dzień dobry, z której ulicy Pani do nas przyjechała bądź przyszła?
" - no wie Pani co, w dobie ochrony danych osobowych! " - reakcja jakbym co najmniej zapytała o pesel czy datę urodzenia...
"nie mam teraz czasu" - po czym dalej melancholijnie pakuje i układa swoje zakupy lub bacznie przegląda paragon, a nuż widelec kasjerka się pomyliła...
Widząc ankietę, klientka nagle zaczyna rozmawiać przez telefon, po czym ten telefon zaczyna jej dzwonić przy uchu. - ok, nie chcesz, nie bierz udziału ja Cię nie zmuszam. :)
"-a co za to dostanę?
- uśmiech
- eeee, to nie odpowiem." - coś za coś, oko za oko, tyłek za pieniądze, ehhh typowi Polacy. Taki naród.
"-A po co Pani to?
- Badamy rozmieszczenie klientów. Firma chce się dowiedzieć skąd klienci przyszli, aby spełnić ich wszystkie oczekiwania.
- Boże, jakie to nudne, tak nudne, że nie chce mi się nawet odpowiadać." - Pani Nudna po chwili opuściła sklep razem z około dziesięcioletnią córką. Córką, która wcześniej wypakowała wszystkie zakupy na taśmę i zapakowała do koszyka. Ochroniarz przez okno zauważył, że dziecko pchało koszyk wypakowany po brzegi do auta, Nudna otworzyła bagażnik, po czym wpakowała się za kierownicę, a dziecko przełożyło wszystkie zakupy do bagażnika, zamknęło go i odprowadziło koszyk, po czym pokornie wsiadło do auta. Biedna dziewczynka.
W odległości około 6 cm od mojej twarzy, Pani się wydarła:
"- jak to czym tu dotarłam? Może jeszcze suko spytasz ile razy sypiam z mężem, albo ile mam na koncie?
- O_o nie muszę pytać widać, że Pani nie sypia i ma debet na koncie." - Pani chciała mnie uderzyć, na szczęście wyprowadził ją Pan Tomek ochroniarz :)
No i ostatni kwiatek z badania rynku. Miałam ze sobą małą wodę mineralną, która stała przy mapie. Już po pierwszych 2h pracy, odkręcona woda i upita w 1/3 została mi skradziona. Dobrze, że mapy nie wynieśli.
Przez 3 dni pracowałam w pewnej sieci sklepów spożywczych przy badaniu rynku. Chodziło o poznanie dokładnego rozmieszczenia klientów. Dostałam gigantyczną mapę miasta podzieloną na kwadraty, długopis i 8h czasu dziennie na minimum 600 klientów. Usadowiono mnie tuż za kasami, na parapecie stała mapa, a ja obok niej uprzejmie prosiłam o wskazanie obszaru z którego klient przybył do sklepu oraz czym - czyli nogami, autem, komunikacją, rowerem itp. Generalnie odpowiedź na moje pytanie zajmowała około 15 sekund, gdyż wystarczyło powiedzieć ulicę, którą sobie w odpowiednim kwadracie znalazłam. Transport z reguły był przewidywalny, gdyż klient z 5 zgrzewkami wody raczej nie przydreptał pieszo.
Tyle tytułem wstępu.
A teraz odpowiedzi klientów zapadających w pamięć:
Dzień dobry, z której ulicy Pani do nas przyjechała bądź przyszła?
" - no wie Pani co, w dobie ochrony danych osobowych! " - reakcja jakbym co najmniej zapytała o pesel czy datę urodzenia...
"nie mam teraz czasu" - po czym dalej melancholijnie pakuje i układa swoje zakupy lub bacznie przegląda paragon, a nuż widelec kasjerka się pomyliła...
Widząc ankietę, klientka nagle zaczyna rozmawiać przez telefon, po czym ten telefon zaczyna jej dzwonić przy uchu. - ok, nie chcesz, nie bierz udziału ja Cię nie zmuszam. :)
"-a co za to dostanę?
- uśmiech
- eeee, to nie odpowiem." - coś za coś, oko za oko, tyłek za pieniądze, ehhh typowi Polacy. Taki naród.
"-A po co Pani to?
- Badamy rozmieszczenie klientów. Firma chce się dowiedzieć skąd klienci przyszli, aby spełnić ich wszystkie oczekiwania.
- Boże, jakie to nudne, tak nudne, że nie chce mi się nawet odpowiadać." - Pani Nudna po chwili opuściła sklep razem z około dziesięcioletnią córką. Córką, która wcześniej wypakowała wszystkie zakupy na taśmę i zapakowała do koszyka. Ochroniarz przez okno zauważył, że dziecko pchało koszyk wypakowany po brzegi do auta, Nudna otworzyła bagażnik, po czym wpakowała się za kierownicę, a dziecko przełożyło wszystkie zakupy do bagażnika, zamknęło go i odprowadziło koszyk, po czym pokornie wsiadło do auta. Biedna dziewczynka.
W odległości około 6 cm od mojej twarzy, Pani się wydarła:
"- jak to czym tu dotarłam? Może jeszcze suko spytasz ile razy sypiam z mężem, albo ile mam na koncie?
- O_o nie muszę pytać widać, że Pani nie sypia i ma debet na koncie." - Pani chciała mnie uderzyć, na szczęście wyprowadził ją Pan Tomek ochroniarz :)
No i ostatni kwiatek z badania rynku. Miałam ze sobą małą wodę mineralną, która stała przy mapie. Już po pierwszych 2h pracy, odkręcona woda i upita w 1/3 została mi skradziona. Dobrze, że mapy nie wynieśli.
sklepy
Ocena:
117
(163)
zarchiwizowany
Skomentuj
(25)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Mieszkam w akademiku. Ściany są tu cieniutkie jak papier. Otaczają mnie fani muzyki. Z lewej techno, z prawej oldies, sufit puszcza mocnego rocka. Ale podłoga dziś przegięła od 6 rano słyszę w kółko tą samą piosenkę Lady Gagi.
akademik sudenci
Ocena:
112
(244)
1
« poprzednia 1 następna »