Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

poetka91

Zamieszcza historie od: 27 listopada 2012 - 0:51
Ostatnio: 25 lutego 2022 - 1:08
  • Historii na głównej: 0 z 6
  • Punktów za historie: 585
  • Komentarzy: 137
  • Punktów za komentarze: 385
 
zarchiwizowany

#50564

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Warszawa. Nie pamiętam jaka ulica, ale jedna z bardziej ruchliwych. Dwupasmówka. Jadę sobie (jako pasażer) samochodem i widzę niecodzienny obrazek. Koleś na oko z 25 lat szaleje na rowerze - z prędkością oszałamiającą pędzi poboczem, jadąc przy tym dziwnymi, "nieskoordynowanymi" zygzakami. Potem zauważam, że biegnie za nim jakiś facet lat koło 50 z długim kijem w ręce. Koniec końców chłopaczek wyjechał na ulicę, lawirował między samochodami... Przewrócił się. Facet podbiega do niego i szczęśliwy z faktu, że los się do niego uśmiechnął, zaczyna (przepraszam za wulgaryzm, ale inaczej nie da się tego nazwać) napier**lać chłopaka tym kijem na oślep, gdzie popadnie. Samochody stoją. Wszyscy się gapią, nikt nie pomoże... Ale nie o to chodzi. W końcu facet z którym jechałam (osoba umiejąca się wydrzeć i wyglądająca jak z jakiejś mafii :P) zaczął drzeć się na faceta (coś w stylu "zostaw go kur*a!!!" "za co go bijesz???!!!" "przecież byś go zabił!!!" "z kijem do dzieciaka???!!!"). Facet raczej nie miał podzielnej uwagi, bo odpowiadając na pytania, nie uderzał w chłopaka i ten mógł się podnieść i starać się przedostać na chodnik. Bardziej szokujący od tej całej sytuacji był jej powód. A powód brzmiał "BO MI URWAŁ LUSTERKO SZCZENIAK! JA MU TEGO NIE DARUJĘ! DOJADĘ GO KU*WA". Nie wiem, czy chłopak urwał mu to lusterko niechcący, czy specjalnie, no ale...


P.S
Rowerzysto, o którym piszę! Jeśli to czytasz, wiedz, że cały czas myślę o tej sytuacji

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (38)
zarchiwizowany

#46060

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia ku przestrodze.

Pewnego pięknego dnia jechałam sobie metrem. Wyszłam z niego, patrzę, a po peronie błąka się taka szczuplutka pani blondyneczka, na oko ze 40 latek. Wygląda na zagubioną. Podchodzi do mnie i pyta "Przepraszam bardzo, przed chwilą mnie okradli. Cały portfel mi z torby wyciągnęli i nie mam za co biletu kupić. Nie wiem co robić. Mogłaby mi pani chociaż na bilet troszkę pieniędzy pożyczyć? Bo na gapę trochę strach jechać, sama pani rozumie...". Zrobiło mi się żal kobieciny. Biedna, okradli ją, zabrali dokumenty, pieniądze... Widać, że przestraszona i zagubiona. No, ale traf chciał, że akurat ja też pieniędzy wtedy nie miałam. Dokładnie tego samego dnia wydałam wszystko, co miałam w portfelu (nigdy nie noszę ze sobą większej gotówki). Choć serce mi się krajało, pomóc nie mogłam.

Jakiś tydzień później znów miałam okazję spotkać tę panią. Stała na schodach prowadzących do podziemia i prosiła ludzi o pożyczkę kilku złotych na bilet, bo ją właśnie okradli. Myślę sobie "aha, babo, to mi się ciebie żal zrobiło, a ty jesteś po prostu zwykłą naciągaczką". No ale nic nie mówię. Do mnie nie podeszła.

Panią tę widziałam dość często. Tak, jak to miało miejsce wcześniej, chodziła od jednego człowieka do drugiego. CO ŚMIESZNE, BYŁO TO ZAWSZE NA TEJ SAMEJ STACJI.

Wczoraj jechałam na Światełko Do Nieba, organizowane przez WOŚP. Stoję na stacji, piszę sms'a... Nagle ktoś wyrasta mi przed samą twarzą, jak spod ziemi. Pani Wyłudzaczka! "Bardzo przepraszam, przed chwilą mi cały portfel z torby wyciągnęli...". Bez chwili namysły odpowiadam "Coś ostatnio widzę, że często pani ten portfel wyciągają". Pani powiedziała "przepraszam" i... Uciekła? A skąd! Podeszła do dziewczyny stojącej obok mnie i ta sama śpiewka. Zaczepiła chyba każdego kto stał na peronie. Nikt, z tego co widziałam, nie dał jej ani grosza, ale i tak kobitka mnie zapieniła. Ja na jej miejscu przynajmniej odczekałabym aż się ludzie przetasują, albo przejechała na inną stację.

Nie rozumiem takich ludzi. Nie dość, że wyłudzają pieniądze, to jeszcze nie mają w sobie za grosz wstydu. A pani grasująca przy metrze jest naprawdę osobą nad wyraz piekielną!

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (227)
zarchiwizowany

#43690

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
!Piekielne babcie autobusowe!

Wsiadam na pętli. Jadę sama. Po kilku przystankach wsiada jakaś babcia.
b: Może mi pani ustąpić miejsca?
j: Przecież jest cały autobus pusty
b: ale ja chciałabym usiąść właśnie tutaj

Kolejna sytuacja. Siada koło mnie jakaś babcia. Po chwili pyta
b: Przepraszam, mogłybyśmy zamienić się miejscami?
j: Oczywiście, ale dlaczego?
b: bo ja wolę od okna

Innym razem to ja siedzę od okna. Zbliżamy się do przystanku, na którym wysiadam
j: Przepraszam
b: Ale gdzie pani wysiada?
j: Tutaj
b: Ale jak się przystanek nazywa
j:
b: Ale już go minęliśmy przecież

j: Nie, na szczęście jeszcze nie minęliśmy
b: Ojj, ale mnie nogi bolą i nie chce mi się pani wypuszczać. Nie może pani sobie pojechać na pętlę i zrobić kółeczko?

Zdarzyło się też
b: Przepraszam, czy ja bardzo śmierdzę?
j: yyy nie, nie śmierdzi pani
b: Nieeee? No co też pani opowiada? No przecież ja biorę takie leki, po których strasznie śmierdzę...

Wsiadam do autobusu. Widzę wolne miejsce. Idę w jego kierunku. Nagle, jak spod ziemi, wyłania się jakaś babcia
b: Pani chce tutaj usiąść?
j: Nie, nie. Niech pani siada
b: Ja to nie. Ja to już wychodzę. Ale może mąż. Heniu! Heniu! Co będziesz jechał tyłem do kierunku jazdy?! Chodź, zobacz jakie tu jest wspaniałe miejsce! A pani nie chce siadać to ty skorzystaj!

I skąd takie się biorą...?

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (54)
zarchiwizowany

#43527

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielni studenci


Jak wszyscy wiemy, studenci są jedną z najbardziej piekielnych grup społecznych na świecie.
To, co udało mi się osobiście zaobserwować:

* "Jeśli nie uczysz się dziennie na państwowym UNIWERSYTECIE, jesteś lamą" (ja, na szczęście, nie spełniam warunków, by zostać ową lamą :P)

* Połowa studentów pisze notatki długopisem z żółtym wkładem. Dlaczego? Żeby inni nie chcieli od nich tych notatek

* Druga połowa studentów pisze niewyraźnie lub malutkimi literkami, również z wyżej wymienionego powodu
* Gdy ktoś z innych studentów stwierdzi "strasznie dużo materiału do nauki mamy do tego kolokwium. Aaaaale mi się nie chce uczyć", szanujący się student odpowiada "To po co się pchałeś na studia, skoro ci się nie chce uczyć?"

* "Nie masz notatek? Bidulka. Trzeba było przyjść na wykład"

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -80 (82)
zarchiwizowany

#43516

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Letnia sesja egzaminacyjna. Egzamin u profesora, będącego z wykształcenia i zamiłowania filozofem. Ponad to lubi być piekielny. My już jesteśmy do niego przyzwyczajeni, ale pierwszoroczni to mają z nim totalny koszmar.

Egzamin cholernie trudny. Niby wszystkiego się nauczyłam, ale stres ciągle jest. Poza tym jeszcze u faceta, który za wszelką cenę stara uprzykrzyć życie studentom. Trzęsąc się jak osika, wchodzę do sali.
"Dzień dobry"
"Dzień dobry"
"O, jak dobrze, że jest okno otwarte, bo tam na korytarzu jest zamknięte i atmosfera jest nie do wytrzymania. Do tego jeszcze wszyscy się uczą i nakręcają jeden drugiego, co potęguje stres jeszcze bardziej"
"Proszę siadać. Nie spotkaliśmy się tutaj, by rozmawiać o oknie, tylko, by panią przeegzaminować"

Zestresowana jeszcze bardziej siadam. Gość zadaje mi jakieś pytanie. Odpowiadam z początku nieśmiało, potem się rozkręcam, bo wiem, że umiem. Ale z każdym moim słowem profesor robi coraz bardziej załamaną minę i kręci głową.
"No nic" - mówi - "w takim razie przejdźmy do następnego pytania. Może tym razem pójdzie lepiej". Kazał mi coś tam wymienić. Wymieniam, wymieniam, wymieniam... Gość patrzy na mnie jak na cudaka.
"Tylko tyle?"
"Więcej już nic nie wymyślę. Przepraszam"

Przeszliśmy więc do pytania ostatniego, a tym samym najbardziej według mnie piekielnego zachowania pana profesora. Dał mi jakiś wiersz i miałam określić, czy jest on toniczny, sylabiczny, czy może sylabotoniczny. Przeczytałam. Przeanalizowałam sobie. Stwierdzam, że toniczny.
"Niech się pani jeszcze zastanowi. Na pewno toniczny?"
"Tak" - i w tym momencie podaję mu argumenty potwierdzające moją tezę.
Patrzy jak na cudaka.
"Coś się pani chyba pomyliło. Te argumenty raczej nie przemawiają za tym, że jest toniczny"
"No, jak to nie? Według mnie jasno za tym przemawiają i uważam, że jest to wiersz toniczny"
"A ja uważam, że jest sylabotoniczny"
Tu mnie zamurowało. Może faktycznie... Popatrzyłam, przeanalizowałam... Nie! Niemożliwe! Toniczny, że hej!
"Panie profesorze, ja wciąż uważam, że wiersz jest toniczny"
"A ja wciąż uważam, że jest sylabotoniczny" - mówi z miną już totalnie załamaną - "dlaczego pani przyszła na pierwszy termin egzaminu? Nie mogła pani przyjść lepiej przygotowana, a nie z takim ewidentnym brakiem wiedzy?"
"Kiedy się uczyłam, wydawało mi się, że umiem już wystarczająco. Widocznie się pomyliłam"
"No, to jeszcze raz - jaki jest ten wiersz?"
"Wszystko wskazuje na to, że jest toniczny, ale skoro pan profesor mówi, że jest inaczej, to muszę się mylić"
"Wcale się pani nie myli. Pewnie, że jest toniczny. Tak tylko panią podpuszczam, żeby sprawdzić, czy jest pani całkowicie przekonana o tym, co mówi".

Z egzaminu dostałam 5.
A dlaczego 3/4 podchodzących nie zalicza? A, no właśnie dlatego, że nasz kochany profesor ma dewizę życiową, która mówi mu o tym, żeby studenta zestresować i zakręcić jak tylko się da.

Skomentuj (61) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (349)
zarchiwizowany

#43484

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowieść będzie o pewnej pani prowadzącej pewną dość znaną szkołę językową.

A było to tak... :)

Na początku września szukałam sobie jakiejś pracy dorywczej. Wysłałam aplikację w kilka miejsc, w których potrzebowali kogoś "na już i na chwilkę", czyli po prostu praca pod tytułem "idź, daj tej pani coś tam, my ci zapłacimy i spadaj" ;)

Pewnego ranka budzi mnie telefon. Odrzucam, chcąc spać dalej. Dzwoni ponownie. Nie odbieram. Za trzecim razem stwierdziłam, że widać nie jest mi pisane pospać dłużej i odbieram telefon. W słuchawce kobiecy głos pyta, czy wysyłałam aplikację do szkoły językowej "Xxx". Mówię, że bardzo możliwe, ale proszę, by przypomniała mi, o jakie stanowisko chodzi, bo aplikacje wysyłałam w kilka miejsc. Kobitka zdawała się być zdziwiona moją prośbą, ale (z łaską w głosie) powiedziała, że chodzi o stanie przez kilka dni w szkole podstawowej (do której mam rzut beretem) i zapisywanie dzieci na język angielski. Stwierdziłam, że spoko - praca łatwa i przyjemna, poza tym na miejsce mam jedynie ze 3 przystanki... No spoczko. Pytam jeszcze o wynagrodzenie. "Wynagrodzenie jest bardzo dobre. 7zł/h do ręki". Delikatnie mnie zatkało. Mówię tej pani, że pracowałam kilka miesięcy temu na podobnym stanowisku i zarabiałam 12zł/h, poniżej których raczej nie chciałabym schodzić więc mimo fantastycznych warunków muszę niestety podziękować. Pożegnałyśmy się i rozłączyłyśmy.

Po paru minutach dostaję sms "Ok. Może być 12zł/h. Możemy zobaczyć się jutro, żeby omówić szczegóły?". Umówiłam się. Kobiecie bardzo zależało na tym, żeby spotkanie odbyło się w Mc'Donald's'ie. Zdziwiłam się, ale niechże jej będzie ;)
Po półgodzinnym spóźnieniu przyjechała... z 2 dzieci i miną jakby była tu za karę. Przez całe spotkanie dzieci skakały jej po kolanach, zastanawiały się co zamówią, pytały o to, co ona zamówi i jak długo jeszcze będzie ze mną gadać, bo im się nudzi i chcą już zamówić... Masakra.

Pani dała mi ogromną ilość materiałów promocyjnych (plakaty, długopisy, ulotki, formularze), pytała kilka razy, czy na pewno jestem zdecydowana, bo ona na moje miejsce ma 4 osoby, ale wszystkie musiała odwołać, bo już wcześniej obiecała mi (aha... tak szybko zgodziła się na 12zł., że na pewno odmówiła 4 osobom za 7 :P). Pod koniec rozmowy okazało się, że szkołę, o której rozmawiałyśmy, przydzieliła już komuś innemu i dla mnie została jej tylko jakaś tam inna na 2 końcu miasta. Podziękowałam. Powiedziałam, że byłam zainteresowana jedynie tamtą i w takim razie z żalem, ale muszę zrezygnować. Obiecała, że namówi tamtą osobę, żeby się ze mną zamieniła(tak też się stało). Pani jeszcze tylko poprosiła, żebym nie skupiała się na ulotkach, bo przecież nie o to w tej pracy chodzi, a na tym, żeby zgarnąć jak najwięcej chętnych. No ok.

Po pierwszym dniu pracy dzwoni do mnie. Myślałam, że spytać, czy wszystko ok. No, ale się pomyliłam. Zadzwoniła, żebym wzięła materiały i przyjechała do biura, bo chce zobaczyć ile osób się zapisało i czy wszystko zrobiłam tak, jak powinnam. Pojechałam. Jak dobrze, że wzięłam WSZYSTKO, co ta kobieta mi dała. Okazało się, że pani owszem chciała zobaczyć, czy wszystko ok, ale przy okazji podziękować za współpracę, bo przecież zbankrutowałaby, gdybym za taką kwotę miała pracować kilka dni. Poprosiła o oddanie rzeczy. Oddałam formularze, plakat, który mi został i stosik ulotek. Pani popatrzyła na mnie spode łba "A DŁUGOPISY???". Poszperałam i znalazłam kilka. Oddałam. "DLACZEGO TYLKO TYLE?". "Bo rozdawałam rodzicom, którzy zapisywali dzieci". Burknęła tylko coś pod nosem. Później dodała "Pani wie, że pit-u z tego nie będzie, prawda?". Było mi obojętne (niby byłby zwrot, ale to byłoby jakieś 5zł. pewnie więc ok). Umowy ze mną nie podpisała. Dała mi tylko jakiś papierek z napisem "ROZDAWANIE ULOTEK - 60zł" i kazała się podpisać.

Na pieniądze czekałam ponad miesiąc. Koniec końców, po licznych telefonach i sms'ach, wysłała zapłatę, ale co się z nią naużerałam to moje.

usługi

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 35 (241)

1