Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ross13

Zamieszcza historie od: 17 sierpnia 2011 - 11:12
Ostatnio: 14 grudnia 2018 - 19:40
  • Historii na głównej: 3 z 9
  • Punktów za historie: 3428
  • Komentarzy: 871
  • Punktów za komentarze: 5049
 
zarchiwizowany

#59483

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Poranna droga do pracy obfitowała w małe utrudnienia. Metro i tramwaj minęły mi bez fajerwerków, jednak później miałem niestety okazję poznać po raz kolejny kulturę co poniektórych kierowców.

Spieszę się zatem do pracy, i maszeruję dziarsko przez przejście dla pieszych (mam zielone światło) gdy zza rogu wyjeżdża samochód i staje na pasach, niemalże mi przed nosem. "Ty debilu" - pomyślałem, postukałem w szybę żeby zwrócić uwagę kierowcy i puknąłem się w czoło żeby mu pokazać co o nim sądzę. Miał na tyle przyzwoitości, że uchylił drzwi i przeprosił.

Idę dalej. Kolejne przejście dla pieszych i kolejne samochody (stoją na czerwonym) blokują pasy dla pieszych. Ludzi sporo, więc mały tłum lawiruje między samochodami - slalom i tor przeszkód w jednym. W międzyczasie zmieniły się światła i geniusze w puszkach na czterech kółkach postanowili jechać nie oglądając się na pieszych. Klaksony trąbią, a kierowcy złorzeczą przez okna. Piękny poranek, nie ma co!

Idę dalej. Kolejne przejście i z daleka widzę, że centralnie na przejściu stoi tam samochód. "Ruchu prawie nie ma więc zaraz pewnie ruszy" - myślę sobie. Nic nie jedzie, ja zdążyłem przejść jakieś 100 metrów, a samochód stoi jak stał. Z bliska widzę, że to nauka jazdy, za kierownicą dziewczyna, facet [F] wyglądający na 30 lat siedzący obok gestykuluje jakby coś jej tłumaczył. Miejsc parkingowych w odległości 10 metrów było sporo do wyboru, jednak wybrali sobie przejście dla pieszych.
Lekko już podminowany, pukam w szybę, ta się uchyla i mówię grzecznie:
[Ja] - "Stoicie na przejściu na pieszych. Za wami i za rogiem są wolne miejsca."
[F] - "Zdaję sobie sprawę gdzie stoję ..."
Wtrąciłem szybko:
[Ja] - To może zjedźcie z pasów?
[F] - A co mi pukasz w szybę! Jak wyjde to cie pukne w dupę i zobaczysz!
[Ja] - Dawno w ryja nie dostałeś?!
[F](do dziewczyny) - Jedź!

Dopiąłem swojego bo wreszcie odjechali, ale facet (instruktor albo egzaminator) daje piękny przykład jak NIE uczyć kultury jazdy.
NIE polecam zatem nikomu nauki jazdy w Łomży, numer rejestracyjny samochodu: BL 33898.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (37)

#49255

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę dni temu wybrałem się do supermarketu po kilka promocyjnych produktów. Zaparkowałem samochód poprawnie jak należy i poszedłem na zakupy. Kiedy po kwadransie wróciłem, obładowany paczkami pieluch i resztą dziecięcego "sortu", to niemal wyszedłem z siebie i puściłem głośno wiązkę wulgaryzmów.

Jaki widok zastałem? Na bocznej szybie od strony kierowcy miałem przyklejoną nalepkę tzw. "karnego ku*t*asa" i drugą z tekstem: „Jeżeli zabierasz moje miejsce, weź też moje kalectwo”, a lusterko od strony kierowcy było urwane!

Uprzedzając ewentualne pytania wyjaśniam, że zaparkowałem prawidłowo! Samochód stał prostopadle przodem do trawnika na zwykłym miejscu parkingowym. Niestety, jak się okazało, na lewo ode mnie znajdowały się trzy miejsca dla osób niepełnosprawnych. Wszystkie te miejsca są szersze od normalnego miejsca parkingowego, na każdym jest też wymalowany białą farbą znak poziomy P-24 (http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Znak_P-24.svg). Dodatkowo oprócz oznaczenia poziomego, na początku pierwszego miejsca i na końcu trzeciego stoją znaki pionowe T-29 (http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Znak_T-29.svg). Dla lepszego zobrazowania sytuacji dodam, że znaki pionowe stoją na wysokości linii początkowej pierwszego i linii końcowej trzeciego miejsca, wyznaczając granice obszaru miejsc wydzielonych dla osób niepełnosprawnych.
Na marginesie dodam, że wszystkie trzy sąsiednie miejsca dla niepełnosprawnych były puste zarówno wtedy kiedy parkowałem, jak i po moim powrocie z zakupów.

Parkując zatem na miejscu sąsiadującym z miejscami dla osób niepełnosprawnych mój samochód stał blisko znaku T-29, który jednakże nie dotyczył „mojego” miejsca parkingowego lecz oznaczał, iż na lewo od niego znajdują się miejsca parkingowe dla niepełnosprawnych.

Dla normalnego, myślącego człowieka takie oznaczenie jest niewątpliwie czytelne, jednakże najwidoczniej miałem pecha i trafiłem na durnia/-ów „myślących inaczej”, którzy w swej złośliwości i ograniczeniu intelektualnym znajdują się poniżej poziomu zwykłego debila.

Niestety nie dane mi było dorwać tego/tych nawiedzonych obrońców praworządności, bo na parkingu nie wypatrzyłem nikogo podejrzanego, a inni kierowcy pytani o to czy nie widzieli idioty/-ów z naklejkami twierdzili, że nikogo takiego nie zauważyli. Zerwałem te pieprz*one naklejki – na szczęście były świeżo przyklejone i nie porozdzielały się na zbyt wiele kawałków – ale zajęło mi to sporo czasu i nie było ani trochę śmieszne.

PS. Urwanego lusterka nie znalazłem.

parking

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 856 (948)

#40413

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak pożyczanie pieniędzy rodzinie może być przyczyną nieporozumień i waśni trwających przez kilka pokoleń.

Budujemy dom metodą gospodarczą i w związku z tym odkładamy z żoną prawie każdy zaoszczędzony grosz na planowane wydatki budowlane. Udało się nam zaoszczędzić pieniądze na kolejny etap budowy, kiedy zgłosił się do nas "wujek" mojej małżonki z prośbą o pożyczkę - jak to określił: "tak dla bliskiej rodziny". "Wujka" widziałem raptem przelotnie kilka razy i go nie kojarzyłem, więc celem ustalenia szczegółów powiązań rodzinnych musiałem wypytać teściów. Okazał się on szwagrem siostry stryjecznej teścia. Jak dla mnie to żadna rodzina, choć trzeba przyznać, że facet utrzymywał okazjonalnie kontakty familijne, głównie przychodząc na pogrzeby.

Kwota niemała, bo ponad 30 tysięcy złotych, miała pomóc "wujkowi" w zakupie samochodu do jego niedużej firmy. Samochód był ponoć potrzebny na już, teraz a najlepiej na wczoraj i służyć miał szybkiemu podniesieniu zysków. Za miesiąc, góra dwa, po uzyskaniu kredytu bankowego i spodziewanemu zmaksymalizowaniu zysków cała pożyczka miała zostać zwrócona wraz z dobrym winem/koniakiem/whisky/wódką dla mnie (do wyboru), kwiatami dla żony i czekoladami dla dzieci.

Nie urodziłem się wczoraj, człowieka praktycznie nie znam, a na pieniądzach nie śpię więc grzecznie zaproponowałem spisanie umowy pożyczki. Zdziwienie, a potem oburzenie "wujka" było ogromne.
Usłyszałem naprawdę mocne argumenty w stylu: "przecież co w rodzinie, to nie zginie", "znamy się i sobie ufamy", "mi można zaufać lepiej niż bankom", "cała rodzina może za mnie ręczyć", "jestem tak uczciwy, że wszyscy z rodziny poszliby za mną w ogień".

Ostatni argument trochę mnie rozśmieszył, lekko się uśmiechnąłem i ponowiłem propozycję spisania umowy z zaznaczeniem, że interesuje mnie zwrócenie pożyczanej kwoty, a nie to czy zapłaci podatek od czynności cywilnoprawnych. Uprzedzając zarzuty o nieprawość takiego postępowania - wiem, że należy płacić podatki, ale kwestia zapłaty podatku w tym momencie leży po stronie pożyczkobiorcy.
Dodałem, że forma pisemna naszej umowy zabezpiecza nas obu oraz nasze rodziny - co bowiem w przypadku gdyby któryś z nas zginął w wypadku samochodowym? Jak i na jakiej podstawie moja rodzina odzyskałaby wtedy pożyczone pieniądze?

Moje słowa wywołały efekt odwrotny od zamierzonego, poziom agresji u "wujka" podskoczył i dobrze, że przy rozmowie był obecny mój teść bo od razu doszłoby do rękoczynów, ale nasza przewaga liczebna chyba trochę przystopowała niedoszłego pożyczkobiorcę. Usłyszałem jaką to jestem świnią, kapusiem "skarbówki", sk****synem bez serca i pospolitym pętakiem, bo jeśli jemu nie można zaufać, to już nikomu nie można wierzyć. Po potoku wulgaryzmów chciałem to szybko zakończyć i stwierdziłem:

(Ja): To sprawa jasna. Nic nie pożyczamy i do widzenia.
(Wujek): A weźcie się udławcie się tą kasą! **uj ci w d*pę!
(Teść): Co ty k*rwa robisz?!
(Wujek): Jeb*ł was pies, jeb*ła cała wieś!
(Ja): Do k*rwy nędzy, won mi stąd!

Wkurzony teść miał bliżej i zaczęła się przepychanka w drzwiach, po chwili dołączyłem ja, lecz na szczęście zanim doszło do eskalacji działań "wujek" zrejterował i wybiegł z domu. Na podwórku wsiadł do swojego samochodu i na do widzenia usłyszałem:

(Wujek): Masz u mnie przesrane do 10 pokolenia!
(Ja): Wypier*alaj!

I odjechał. Teściom i mi jakoś nie żal zerwania kontaktów z tą częścią rodziny.

Rodzinne pożyczki

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 805 (881)
zarchiwizowany

#34000

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam na wsi, w niedużej odległości od lasu. Swego czasu wybrałem się z synem na krótką rowerową eskapadę krajoznawczą. Mały cieszył się przeogromnie, bo całkiem niedawno nauczył się jeździć rowerem bez dodatkowej pomocy w postaci dokręcanych bocznych kółek. Na dwóch kółkach czuł się jak nobilitowany.
Droga prowadziła dość często uczęszczanymi ścieżkami przez nieduży lasek i pola, po czym zawróciliśmy i jechaliśmy w kierunku domu.

Syn jechał obok mnie i byliśmy już prawie na miejscu, gdy nagle z krzaków obok ścieżki wyskoczył pies. Był nieduży więc nie zwróciłbym na niego uwagi gdybym jechał sam. Jechałem jednak z kilkuletnim dzieckiem, które już miało "przyjemność" zostać pogryzionym przez psa.

Wszystko działo się szybko. Warczący zwierzak wyskoczył obok mojego syna i próbował go złapać za nogę. Syn spanikował i wywrócił się z rowerem. Potłukł się o wystające korzenie, obdrapał do krwi i pozdzierał skórę. Zanim zeskoczyłem z roweru, żeby odpędzić psa, zwierzak zdążył złapać syna za but. Dziecko płacze, pies warczy i szarpie za but (but cały czas na nodze syna), a ja krzyczę. Pies nie reagował na mój krzyk, więc wkurzony jak diabli kopnąłem kundla. Zawył cicho, puścił but płaczącego dziecka i padł na ziemię.

Uspokajam syna i sprawdzam, czy nic mu się nie stało, gdy zjawia się właściciel "pieska". Z buzią na mnie, drze się jakim to jestem mordercą, chamem i prostakiem. Jego pies przecież nikogo nie gryzie i nikomu nie zrobiłby krzywdy, bo jest jeszcze młody i mały. Do tego uwielbia dzieci i chciał się tylko bawić. Podobno jestem bez serca i przyzwoitości itd. itp. Facet straszył mnie obrońcami zwierząt, a z kryminału miałem nie wyjść do końca życia. Co ciekawe przez ten czas facet tylko zerknął na psa, zobaczył, że ledwo zipie i nawet się nad nim nie pochylił. Po prostu stał kilka metrów od miejsca zdarzenia i zrzędził.
Sprawdziłem, że dziecko nie zostało pogryzione - na szczęście but był solidny - i wymieniłem na szybko kilka argumentów z właścicielem zwierzęcia.

Ja: Gdzie masz smycz debilu. Pies ma być na smyczy!
Psiarz: Zabiłeś mi psa. Zapłacisz. Dzwonię po policję.
Ja: Dzwoń! Zobaczymy co będzie ważniejsze - pogryzione dziecko czy ubity pies i jego głupi właściciel!
Psiarz: On nikogo nie ugryzł! To wasza wina!

Z głupim nie ma co dyskutować. Wyjąłem telefon i zacząłem robić zdjęcia zwierzakowi, nodze syna i złorzeczącemu psiarzowi. W odpowiedzi usłyszałem dodatkowy zestaw wulgaryzmów. Zadzwoniłem po policję, facet gdy to usłyszał po prostu poszedł w las. Dyżurnemu opisałem zdarzenie i dowiedziałem się, że kiedyś przyjadą, a tak w ogóle takie zdarzenia to raczej zgłaszać do gminy, bo to mógł być bezpański pies. Potem wykonałem telefon po pomoc rodzinną, i zabrałem syna do ośrodka zdrowia, natomiast szwagier pojechał do weterynarza z psem spakowanym do torby.

Co do zakończenia. Poza opisanymi już obrażeniami dziecku nic poważniejszego się nie stało. Psa weterynarz uśpił. Policjanci zgłoszenie przyjęli ale z racji "małych obrażeń" u syna wiem, że mogę tylko czekać na umorzenie sprawy.

Psiarze

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (254)

#32011

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w firmie sfeminizowanej w stopniu znacznym. W budynku na każdym piętrze mamy dwie toalety (męską i damską), usytuowane po obu końcach dość długiego korytarza.

Przyszpiliło mnie wczoraj, więc udałem się na krótkie spotkanie z osobistym przyjacielem. Ledwie stanąłem przy pisuarze i rozpocząłem podziwianie glazury naściennej, gdy do toalety wparowały cztery panie. Nie speszyły się, nie wyszły, lecz rzuciły krótkie hasło "My tylko na chwilę". Jedna z nich udała się do kabiny, a pozostałe najzwyczajniej w świecie podeszły do umywalek i rozpoczęły procedurę mycia naczyń. Dodam, że pisuary znajdują się po tej samej stronie co umywalki, choć w niewielkim od nich oddaleniu. W efekcie jedna z pań stała niemal ramię w ramię ze mną.

Odruchowo chciałem się stamtąd ewakuować, ale fizjologii nie oszukasz i jak się zaczęło, to trzeba skończyć. Zatkało mnie jednak kompletnie i odezwałem się dopiero po chwili.

Ja: Przepraszam, to męski, niech panie stąd wyjdą!
Pani: My tylko na chwilę, umyjemy naczynia.
Ja: Ale to męski, a ja sikam!
Pani: Przecież nie przeszkadzamy.
Ja: Przeszkadzacie!
Pani: Rety, krzyczy pan, a co ja pana urzeknę?
Ja: A jak się obrócę i panią obsikam?
Pani: No już idziemy...

Muszę przyznać, że panie sprawnie umyły kubki i łyżeczki, ale doprowadziły mnie do niezłego wkur**wienia. Co ciekawe zamiast wyjść na zewnątrz, to poczekały jeszcze chwilę (na szczęście odsunęły się ode mnie) na swoją koleżankę przebywającą w tym czasie w kabinie. Kiedy wychodziły z toalety, usłyszałem puszczony w eter krótki komentarz: "Przewrażliwiony jakiś."

Rozumiem, że panie z działu kadr i płac mają daleko do pomieszczenia socjalnego i toalety damskiej, zaś męski jest tuż obok ich pokoi, ale to już gruba przesada!
Swoją drogą, sprawdza się powiedzenie odnośnie toalet: kobieta w męskim to pomyłka, facet w damskiej to zboczeniec.

praca

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 900 (1018)
zarchiwizowany

#31112

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z podróży nad Wołgę.

Moja siostra została wydelegowana na turniej szachowy u naszych wschodnich sąsiadów w niedużym mieście położonym malowniczo nad Wołgą, w obwodzie saratowskim. Daleka podróż nastolatki na wschód trochę przerażała rodziców, ale że z Polski jechała dość spora grupa uczestników wyrazili zgodę na wyjazd. Zaznaczyć należy w tym miejscu, że był to rok 1995 a w Rosji trwała właśnie pierwsza wojna czeczeńska.

Po ciekawej i długiej podróży - pociągiem do Warszawy, potem dalej znów koleją do Moskwy i Saratowa, przyszła pora na wypróbowanie rosyjskich autobusów. O ile do jakości dróg siostra nie miała zastrzeżeń (autobusem podobno trzęsło tak jak i u nas :-) to patrole ichniejszej drogówki budziły respekt. Wyobraźcie sobie punkt kontrolny milicji drogowej, gdzie obok radiowozu stoi sobie w najlepsze czołg! Tysiąc kilometrów od terenu zmagań wojennych!
Ba, żeby tylko stał. Każdy nadjeżdżający pojazd był witany obracającą się w jego kierunku lufą czołgu. Spróbujcie nie zatrzymać się do kontroli w takiej sytuacji.

Pobyt w Rosji siostra wspomina zawsze z nostalgią, a patroli rosyjskiej drogówki długo nie zapomni.

Rosja

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 9 (65)
zarchiwizowany

#22411

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Prawie cały okres studiów mieszkałem w akademiku. Historia będzie o moim koledze mieszkającym w sąsiednim segmencie (segment to cztery pokoje połączone łazienką).

Gwoli wstępu: mój kolega z roku bardzo nie lubił się myć, a po sobie zostawiał brud i niemyte naczynia. Poza tym ogólnie mówiąc był bardzo, a to bardzo specyficzny.

Któregoś zimowego wieczoru, około 23:00 grałem z ww. kolegą oraz jego współlokatorami w "Małysza". Był to czas pierwszego tryumfu Adama Małysza w Turnieju Czterech Skoczni i ta prosta gierka była strasznie popularna. Gramy więc wpatrzeni w monitor i w tym momencie słyszymy delikatne "pyk", zaś po kilku chwilach w pokoju zaczyna dość brzydko pachnieć.

Jak na komendę zwracamy się w kierunku wspomnianego na początku historii kolegi, który od razu zarzeka się, że to nie on! Nie do końca przekonani otwieramy okno, żeby wywietrzyć pokój, lecz brzydki zapach nie ustępuje. Co gorsza zmienia się w "fetor totalny". Nieźle zaintrygowani zrobiliśmy małe śledztwo obwąchując pokój i znaleźliśmy źródło smrodu.

Otóż, nasz kochany kolega w październiku kupił sobie w sklepie jajka na jajecznicę. Nie wykorzystał wszystkich, więc pozostałe schował do szafy ubraniowej, która służyła mu także za spiżarnię. Zapomniał o pudełku jajek, tym bardziej, że zastawił je przywożonymi z domu słoikami. Po prawie czterech miesiącach jajka postanowiły o sobie przypomnieć w dość śmierdzący sposób.

Podsumowując: koledzy wietrzyli pokój do białego rana; okna i drzwi pootwierane na oścież doprowadziły do rozprowadzenia części smrodu na łazienkę w segmencie; przy okazji w "spiżarni" odkryliśmy kilka słoików i resztek jedzenia potencjalnie niebezpiecznych zarówno epidemiologicznie, jak i zapachowo; ubrania w szafie naszego kolegi, w tym garnitur przeznaczony na egzaminy, znacznie prześmierdły i wietrzył je jeszcze długo.

Ludzie, pamiętajcie o jajkach!

akademik

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 246 (284)
zarchiwizowany

#21738

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia @ajaha (http://piekielni.pl/21735) natchnęła mnie do opisania mojej niedawnej przygody z Orlenem.

Miejsce: Warszawa, wylotówka na Lublin.
Osoby: (J)a, (K)asjer.

J:Tankowanie z trójki.
K: 202 zł poproszę.
Z uśmiechem podaję wymienioną kwotę oraz wspominam.
J: Na dystrybutorze było o grosik mniej.
K: Potrzebny Panu ten grosz?!
Patrzę na leżącą przed kasjerem "podkładkę" z rozłożonymi drobniakami, która wprost uginała się od wszelakiego rodzaju monet i grzecznie odpowiadam.
J: Bardziej niż Panu.
K: Ależ proszę, przecież nic się nie stało.
Kasjer podaje grosika i z uśmiechem żegna mnie radosnym "do widzenia".

Skończyło się to tak spokojnie tylko dlatego, że się spieszyłem - w samochodzie czekała na mnie żona z dziećmi i miałem przed sobą kilka godzin nocnej jazdy. Zdarzenie wspominam jako humoreskę, ale od tej pory jestem trochę przeczulony na punkcie "grosika".

Orlen Warszawa wylotówka na Lublin.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (68)
zarchiwizowany

#21741

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z okresu studiów.
Styczeń, godzina pierwsza w nocy, mróz -15 stopni, mnóstwo śniegu, na chodnikach i uliczkach osiedlowych czysty lód - gdzieniegdzie posypany piaskiem lub popiołem. Wracałem od dziewczyny i ostrożnie stawiając kroki na chodnikowym lodowisku starałem się dojść bez złamań na pobliskie miasteczko akademickie.
Mijałem starszą Panią o lasce z pieskiem w typie ratlerka lub coś w ten deseń. Pani zachwiała się na oblodzonym chodniku, więc kierując się dobrym sercem i miłością bliźniego podtrzymałem ją za ramię. Pomogłem staruszce, ona mi podziękowała toteż zamierzam iść dalej. Niestety, moja interwencja nie spodobała się ratlerkowi, który w obronie swojej włascicielki złapał mnie za nogawkę dżinsów. Odruchowo ruszyłem nogą, malutki piesek zamajtał w powietrzu, a w staruszkę w tym momencie wstąpił demon.
Krzyczała przeraźliwie wołając o ratunek, a przy okazji zostałem nazwany bandytą, mordercą, łobuzem, hultajem itd. itp. Nie pamiętam ile razy oberwałem laską, na szczęście staruszka nie miała za dużo siły, zaś ratlerek puścił wreszcie tę nieszczęsną nogawkę. Całe szczęście, bo w oknach najbliższego bloku zaczęły zapalać się światła, więc zniknąłem stamtąd jak najszybciej.
Podsumowując, dobry uczynek popłaca, ale trzeba uważać na ratlerki.

Lublin osiedle LSM

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (199)

1