Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

takisobieprogramista

Zamieszcza historie od: 21 września 2016 - 9:17
Ostatnio: 8 listopada 2022 - 14:46
  • Historii na głównej: 3 z 4
  • Punktów za historie: 944
  • Komentarzy: 10
  • Punktów za komentarze: 31
 

#79769

przez (PW) ·
| Do ulubionych
(być może piekielność) niezamierzona i z perspektywy czasu nawet zabawna.

Mam znajomego - niezbyt bliskiego - Jurka. Jurek odbiega mocno poglądami, nastawieniem i stylem życia od mojego.

Ja osobiście unikam wszystkiego co „new age”. Nie wierzę w oczyszczanie karmy przez medytacje, nie ostrzę żyletek przy pomocy piramid, nie jestem wojującym vegetarianinem, nie palę kadzidełek itd…

A Jurek rzuca się na to wszystko z zamkniętymi oczami. Gdy w wszechwiedzącym internecie dowie się że woda ze źródełka w Zadupiu Dolnym przeciwdziała wypadaniu włosów to z miejsca zamawia przemysłowe ilości. Gdy jakaś now mantra może zwiększyć szansę że w przyszłym życiu będzie kaczką to się zapętla na tydzień.

Teraz jedna kluczowa informacja: Jurek mimo dosyć wszechstronnego wykształcenia ma tendencję do mylenia wyrazów. Tak więc w jego wykonaiu patelnia i platyna to to samo, "Zrobić rezonans" jest jednoznaczne ze "Zrobić rekonesans" etc.

Kiedyś idąc ulicą w centrum natknąłem się na Jurka i niestety kierowaliśmy się w tą samą stronę. Jurek zaczął natychmiast wychwalać jakąś metodę poprawiania wzroku poprzez krzyżowanie dłoni na czole i …(dalej się wyłączyłem).

Zapragnąłem się go pozbyć. Wepchnięcie pod przejeżdżający tramwaj nie wchodziło w grę, więc wybrałem drugą najlepszą metodę - wejśćie do świątyni szatana (najbliższego McDonalda).

Zamówiłem sobie hamburgera i zabrałem się do konsumpcji. Jurek nie poddał się bez walki, wszedł do środka i przysiadł się. Z miejsca naszła go ochota na uświadomienie mnie jak niezdrowy jest mój posiłek.

Jurek: -A wiesz na czym są te hamburgery? Na hemoroidach.

(Po fakcie dowiedziałem się, że miał na myśli sterydy)

Kęs, który właśnie przełykałem nie tyle stanął mi w gardle, co w trybie wykrztuśnym poszybował w kierunku Jurka. Wytłumaczyłem mu (prawie) bez rękoczynów, że jak jeszcze raz zbliży sie do mnie podczas jedzenia to moja karma pójdzie się gwizdać, a jemu bardziej się przyda dentysta niż akupunkturzysta.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (195)

#75303

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Początki kariery, w czasach kiedy to jeszcze Roxette zaczynało trafiać na listy przebojów.
Pracowałem w Urzędzie przez duże U w dziale informatyki. Urząd był organem nadrzędnym mniejszych urzędów, które komórki IT nie posiadały, a informatykiem był zazwyczaj pan wymieniający żarówki.
Wszelkie zgłoszenia trafiały do nas i oddelegowany pracownik lub pracownicy ruszali z odsieczą do danej placówki.
Wtedy jeszcze nie było aż takiej specjalizacji w informatyce i do moich zadań należało zarówno programowanie baz danych jak i serwisowanie sprzętu.

Pewnego słonecznego dnia dotarło zgłoszenie z pomniejszego urzędu, że pani Alince klawiatura nie działa.
Niedziałająca klawiatura to jak wiadomo zadanie dla co najmniej dwóch wysokiej klasy specjalistów.
Tak więc, razem z kolegą uzbroiliśmy się w podstawowe narzędzia, bilety komunikacji miejskiej, kanapki i już po 30 minutach byliśmy na miejscu gotowi nieść pomoc nieszczęsnej białogłowie.

Wchodzimy do pokoju, w którym jedna dama zawzięcie stempluje dokumenty a druga właśnie pisze jakiś dokument w Wordzie.
Przedstawiliśmy się, powiedzieliśmy, że w sprawie wadliwej klawiatury itp. Ta ze stempelkiem powiedziała, że to to tam - i wskazała na dziewczę zawzięcie wstukujące jakieś informacje.

Małe trybiki w naszych głowach zafurkotały i z miejsca poprosiliśmy czy może nam zademonstrować jak klawiatura nie działa.
Pani od stempelka (wcześniej wspomniana Alinka) zamieniła się z drugą (nazwijmy ją panią Kasią) i klepie w klawiaturę.
I nic. Ani jednego znaku.
Zamieniły się ponownie i pani Kasi klawiatura działa idealnie.
Próba została powtórzona kilkakrotnie.

W końcu doszliśmy do przyczyny. Zacznijmy od tego, że dziewczyny nie były sobie równe pod względem masy.
Absolutnie nie jest to żaden osąd, zwłaszcza, że Alinka z całą pewnością mieściła się w normie. Po prostu była krąglejsza i do tego sporo wyższa.
Kasię natomiast określiłbym raczej jako smukłą, ale tylko przez grzeczność. Ponownie bez osądu bo może to kwestia metabolizmu albo jakichś zaburzeń gastrycznych.
Tak czy inaczej, gdyby podzielić Alinkę przez Kasię to dwa z hakiem by wyszło.

Drugi element układanki to fakt, że urząd znajdował się w starym budynku z drewnianymi podłogami.

Gdy siadała na krześle pani Alinka, deska w podłodze nieznacznie się uginała z jednej strony, a podnosiła z drugiej (może o pół centymetra).
Tam gdzie się podnosiła, stał komputer, i w momencie podniesienia wtyczka od klawiatury lekko się wyginała i nie kontaktowała (starsze okrągłe złącze typu PS/2).
Gdy wstawała, komputer opadał, wtyczka wracała na swoje miejsce i klawiatura śmigała bez problemów.

Mój kolega w pierwszym odruchu chciał wpisać rozpoznanie jako „problem leży pomiędzy klawiaturą a siedzeniem”.
Udało mi się mu to wyperswadować, głównie dlatego iż jestem większy i silniejszy.
Jako źródło problemu podaliśmy zgięcie jednego bolca we wtyczce, komputer przestawiliśmy o 30 cm i pani Alinka mogła spokojnie używać klawiatury.
Gdy panie zapytały dlaczego przestawiamy, wymigaliśmy się tym, że komputer będzie miał lepszy obieg powietrza.
Dodatkowo rzuciłem, że dzięki temu układ pomieszczenia będzie bardziej zgodny z zasadami Feng Shui.

Zapytacie co w tym piekielnego?
Otóż parę dni później pani Alinka rozmawiając z naszym szefem opisała nasz brak profesjonalizmu cytując mój ostatni żart.

informatyka urzędy

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 372 (386)

#75220

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z góry zaznaczam, że nie jest to moja własna historia. Mój bardzo dobry znajmomy zezwolił na spisanie i opublikowanie na piekielni.pl.
Historia, którą opowiedział brzmi tak:

Działo się to roku pańskiego... dawniej
Zacznijmy od fałszywego imienia: Zosia. Cudnej urody niewiasta ok 20 wiosen. Studentka socjologii. Związana w owym czasie ze mną.
Nadeszły wakacje, a tu zonk. Muszę pozostać w miejscu pracy. Zosia w tym czasie zwiedziła kawałek Polski, wypoczęła, opaliła się itd.

Parę miesięcy później zawitał do Szczecina mój kuzyn z odległych rubieży. Zawitał do Szczecina zawodowo, ale miał czas wyskoczyć na piwko i powspominać.
W rozmowie wyszło na jaw, że poznał w czasie wakacji dziewczynę ze Szczecina … czy trzeba wyjaśniać kosmiczną ironię losu? Tak. Gdy okazał mi zdjęcie wybranki serca, ja pokazałem mu identyczne zdjęcie mojej lubej.
Ponieważ jednak jesteśmy podobni do siebie duchowo - podobny optymizm, lekko olewające nastawienie do świata, poczucie humoru itd, uknuliśmy niecny i trochę piekielny plan.

Otóż umówiłem się z Zosią w jednej z restauracyjek. Wspomniałem, że spotkam się z krewnym i jego ukochaną.
Mój kuzyn zadzwonił do niej i umówił się dokładnie w tym samym czasie w restauracji tuż obok (ok 30 sekund ostrego sprintu).
Mieliśmy kilka planów awaryjnych, jednak Zosia dała się podpuścić i zgodziła się wyjść z nami (oczywiście nie wiedząc że byliśmy w konszachtach).

Trzeba przyznać, że starała się jak mogła. Wymówka dla obojga z nas była taka, że za chwilę koleżanka ma przynieść jej jakieś wykłady i ona musi na chwilę zniknąć. Wtedy myk/hyc/pyk i na 10 minut siedzi w restauracji z tym drugim.

Po ok 40 minutach takiej sztafety, zakończyliśmy posiłek i ruszyliśmy spotkać się z moim krewnym.
On tym czasem ruszył w naszą stronę. Gdy w połowie drogi się spotkaliśmy głośno przedstawiłem kuzyna i zapytałem gdzie ta jego wybranka.
Zosia nie była w stanie wybąkać słowa. A mój kuzyn wskazał na nią i mówi „tutaj”.

Podziękowałem Zosi za przyjemny rok spędzony razem, a kuzyn za "upojne" wakacje i samowtór ruszyliśmy na piwo, zostawiając zjawiskowo piękną, acz czerwoną i zapowietrzoną Zosię.

Z twarzoksiążki wiem że Zosia jest już po kilku rozwodach. Po tych wydarzeniach przez wiele lat z kuzynem wysyłaliśmy sobie zdjęcia dziewczyn - tak na wszelki wypadek.
Ale pomyślcie jakiego trzeba mieć pecha, żeby na dwóch krańcach Polski romansować z dwoma kuzynami.

dziewczyny zdrada anegdota

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 331 (395)
zarchiwizowany

#75270

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj będzie o burakowozach. W miejscu gdzie mieszkam dwoma odmianami są Audi i BMW.
Nie wiem jak to działa, ale kierowcy tych dwóch marek odpowiadają za 90% stresu dostarczanego mi przez ruch drogowy.
Jest to zazwyczaj kombinacja braku kultury jazdy, braku wyobraźni i poziomu intelektu.
Nie mówie że wszyscy, ale większoć i to znacząca.

Pracuję w odległości ok 40 km od domu. Dojazd przyjemny z wyjątkiem jednej miescowości gdzie są światła uruchamiane przy pomocy przycisku.
Znany schemat: pieszy podchodzi, wciska przycisk i po chwil światła zmieniają się.
Jest to jedyne miejsce na trasie, gdzie powstają korki (zazwyczaj takie na 2-3 minuty).

Nie jestem z tych co to za wszelką cenę muszą się przebić, więc gdy zapala się żółte i mam możliwość się zatrzymać to tak robię.
Dzisiaj dojeżdżam do świateł i widzę że zaczynają „dojrzewać”. Zwalniam, zatrzymuje się.
A tu mała „siurpryza”. Światła się zmieniły ale nie ma żadnego pieszego który by pałał chęcią przejśćia.

Widzę natomiast pana, który odchodzi od przycisku, wsiada do zaparkowanego samochodu i spokojnie sobie rusza.
Zatrzymał w ten sposób ruch żeby nie musiał czekać na przerwę lub zmianę światła przez pieszego.

Absolutnie nie byłem zaskoczony tym, że wsiadł do samochodu jednej z wymienionych wcześniej marek.

audi buraki ruch

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (54)

1