Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

tttt

Zamieszcza historie od: 9 marca 2011 - 23:57
Ostatnio: 17 grudnia 2014 - 16:17
  • Historii na głównej: 3 z 12
  • Punktów za historie: 2404
  • Komentarzy: 607
  • Punktów za komentarze: 3584
 
zarchiwizowany

#46318

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Właściwie to nie będzie o specjalnie piekielnych ludziach; będzie bardziej o piekielnych.pl :)

Szeroka ulica, bardzo szeroki chodnik oraz dysonans - kaprys urzędnika w postaci zakazu zatrzymywania. Oczywiście po obu stronach krawężnika stoją zaparkowane samochody. Jak to prawdziwy polski kierowca, kaprys urzędnika (a może nawet foch urzędniczki) potraktowałem bardziej jako delikatną sugestię niż zakaz i zatrzymałem auto na rzeczonym chodniku, za innymi. Miejsca dla pieszych co najmniej dwa metry, więc kłopotu nikomu nie sprawiam, a że sprawę miałem ledwie na parę minut... Wicie - rozumicie.

Wysiadam, drzwi zamykam, za Strażą Miejską się rozglądam i nagle widzę obok kilka osób najwyraźniej głuchoniemych, bo rozmawiających na migi. Normalnie nie zwróciłbym na nich większej uwagi, ale rozmawiali wyjątkowo ekspresyjnie, co wyglądało na krzyk, choć bez głosu. Aha, już wiem dlaczego - mandacik za wycieraczką, do kompletu blokada na kole. Nie będę wchodził w szczegóły: dość powiedzieć, że po chwili pisemnej konwersacji zadzwoniłem w ich imieniu po Straż Miejską, żeby odblokowali im ten samochód, poprosiłem o anulowanie mandatu, bo ludzie ci przyjechali tam do jakiegoś ośrodka dla głuchoniemych itd.
W nadziei, że zdążę odjechać, zanim SM przyjedzie, oddaliłem się pospiesznie.

Trochę mi się przeciągnęło, wracam więc jeszcze bardziej pospiesznie po jakichś 10 minutach. Głuchoniemych ani śladu, ich auto stoi jak stało, a obok - czyli również obok mojego - Straż Miejska.

"Każdy dobry uczynek musi zostać ukarany" - natychmiast przypomniałem sobie słowa hellrisera z Piekielnych. Z tą myślą podchodzę do swojego auta, próbuję jednak ataku uprzedzającego:
- Dzień dobry, jak to, nie było tych głuchoniemych ludzi od tego golfa? Czekacie na nich? To ja dzwoniłem - pytam. Przy czym pewność siebie trochę mi siada, bo skoro Straż Miejska, to i... sierżant Colon. A taki właśnie typ spogląda na mnie z wnętrza swego munduru.
- Nie - mówi - ale czekaliśmy na pana.
- Czemu? - gram głupiego. Długo się nie dało, bo facet zaczyna przepytywać mnie z przepisów ruchu drogowego.
Fajnie. Złośliwość. To lubię. Wyżej cenię sobie jednak poczucie humoru, podzieliłem się więc ze strażnikami konstatacją hellrisera, tą o karaniu dobrych uczynków.
- Znacie panowie piekielnych.pl? - pytam już nieco wkurzony - Miejsca pełno, nikomu nie wadzę, czasu nie mam, a wy mi tu drugi egzamin robicie. Nadajecie się tam.

I wiecie co? Znali Piekielnych. Hellrisera też. I puścili mnie. Nie wiem - może i tak by mnie puścili, trudno powiedzieć. Ale skoro już Straż Miejska czyta Piekielnych, to zostaje tylko Siarę zacytować: mają rozmach, sku*wisyny...

Wrocław

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (193)
zarchiwizowany

#30694

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Drodzy asfaltowi, piekielni bywalcy Poczekalni! Postarałem się o syntezę: Jak nie pisać w ogóle, a szczególnie na tym portalu. Zastosowałem interpunkcję kapitana Marchewy i składnię trolla Detrytusa. Ortografię zostawiłem w miarę prawidłową - oprócz najczęstszych byków spotykanych na tym wybiegu. Literówki? Parę się przyda. Tekst znajdziecie poniżej i proszę Was o wskazówki – szczególnie takie, które unaocznią stylistyczne czy inno-językowe upierdliwości, które przeoczyłem ;) Łatwo to się tego nie czyta – naprawdę się starałem! - więc niecierpliwych proszę o cierpliwe pominięcie tego wpisu ;) Piekielnej lektury!


Po wielu miesiącach, pasożytowania na Piekielnych i ja, postanowiłam dorzucić swoje cztery litery. To moja pierwsza historia i, proszę o wyrozumiałość. Będzie z serii piekielny kanar chociaż, to morze mój Luby był piekielny chociaż Sami to oceńcie bo może bardziej piekielny był kierowca autobusu który, kiedyś wiózł moją koleżankę chociaż to temat na inną historię. Nawet na więcej historii, ale o tym skądinąd jeśli, ta historia Wam się spodoba.

No ale, do rzeczy. Słowem wstępu: mam Ci ja Lubego oraz o ów lubym, będzie ta historia. Uprzedzam, że będzie długo. To, historia z serii piekielny kanar ale, bynajmniej śmieszna. Także owy Luby, ma Ci ja na imię Kowalski.

Historia właściwa: Jak już Wiecie bo pisałam Luby mój, nie tylko ma na imię Kowalski ale, jest alma mater kowalem. Czasami, a jakże, nosi ze sobą taki duży młotek któremu, nawet nadał imię Tora jak, jedzie na poprawki. Jako, że to głupie imię i napewno dlatego zawzse się smieje jak, mówi „młot” Tora oraz uważnie patrzy mi, się w oczy żeby mi było śmieszniej.

Ale wracając do rzeczy: wracał Ci mój luby w niedzielę nad ranem z roboty na jakiejś hali od, Pana Waldemara który jest, po ważnym inwestorem. Już, od kilku miesięcy budują tą halę Pana Waldemara w soboty ale kierownikiem jest, jakiś Odyn i on nigdy nie puszcza ich wcześnie bo twierdzi, że ta cała Wald-hala to strasznie ważna sprawa i mój Luby strasznie się o to denerwuje co niedzielę rano jak go budzę.

Tak więc mój Luby wracając do domu czekałam, już na niego na przystanku. Nomen omen wyskoczył z autobusu z dwoma kanarami a jeden mu karze pokazać legitymację studencką. Luby kiedy już, pozbierał szczękę z chodnika to zapytał go od kiedy to notabene sprawdza się legitymacje na przystanku. Kanar zaczą krzyczeć ale, jak Luby pokazał mu Ci ja Torę, to zaraz zaprzestał krzyczenia.

Na prawdę witki opadają. Kurtyna.

Wszędzie

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 16 (116)
zarchiwizowany

#30514

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Parę dni temu mój brat udał się ze swoją dziewczyną w jej rodzinne strony - do maleńkiej miejscowości zwanej przez autochtonów Międzydziurzem. Okolica przepiękna, góry, lasy i strumyki, jak to w Sudetach. Kto nie był, niech wie, że to zupełnie jak Bieszczady, tylko na mniejszą skalę.

Zabrali ze sobą kolegę. Krzysia. Krzysiu jest dobrym człowiekiem, docenia więc piękno przyrody; niestety, nie zna jej za bardzo i właśnie z tego powodu trafił na Piekielnych.

Wczoraj rano mój braciszek uwalił się na huśtawce pod domem swej nadobnej wybranki, myśląc coś w stylu "taki piękny dzień, taka piękna okolica, nic nie jest w stanie zepsuć mi dziś humoru". A ponieważ takie myśli należy traktować z dystansem...

Parę chwil wcześniej wzmiankowany Krzysiu wsiadł na jednośladowy mięśniojazd i udał się po fajki. Wracając, wciąż napawał się pięknem nieznanej mu bliżej przyrody. Jednak chcąc stan bliskości zmienić, zsiadł z rzeczonego wehikułu - jego wrodzona ciekawość świata głośno domagała się bowiem podejścia do grupy nagrzanych porannym słońcem płaskich kamieni.

Zaraz po tym Krzyś wrócił do domu. Troszku jakby inny, ze specyficznie przyciągającą uwagę prawą dłonią.

- Co ci się stało, Krzysiu? - usłyszał.
- A, wąż mnie uebał - odpowiedział.

Natychmiastowe rozpoznanie ujawniło, że bynajmniej nie był to zaskroniec (które to Mądra Głowa Krzysiu łapał w dzieciństwie i teraz znów próbował), ale jedyny w Polsce oraz okolicach jadowity wąż: żmija zygzakowata.

Łatwo się domyślić, co dalej: GOPR (chłopaki ponoć bardzo się sprawiły, dojazd zajął im ledwie parę minut), szybciutko karetka, wreszcie szpital w Kłodzku.

W którym mieli jedną jedyną surowicę - jak znalazł dla jednego jedynego, puchnącego już od żmijowej toksyny Krzysia.

Krzyś wychodzi ze szpitala dzisiaj. Opuchlizna z warg mu zeszła, tylko łapka jeszcze nie taka. Zagrożenie życia minęło. I niech mu ktoś powie, że lekcje biologii to strata czasu...

Międzygórze

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 220 (256)
zarchiwizowany

#24004

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielna jajcara wróciła mi od głowy. Dobre 15 lat temu zajrzałem do sklepu, w którym można było kupić rzeczy typu pierdzącej poduszki czy też płyty CD z nagraniami PRZERW z najlepszych oper: Traviaty, Carmen, Strasznego Dworu...

I co widzę? Staruszka, dobrze po siedemdziesiątce, w najlepsze gada z właścicielem. Szczegółów już nie pamiętam, bo czas robi swoje, ale i ja rozpocząłem z nią pogawędkę.

Ta uśmiechnięta do granic wytyczonych przez własne uszy starsza pani kupiła sobie przed chwilą sztuczną kurę - czyli zabawkę, która po lekkim uderzeniu czy wstrząsie gdakała jak prawdziwa kura.

- Wejdę do mięsnego, z tą kurą w torebce. - mówi rzeczona staruszka - Trzepnę, a ona zacznie gdakać. Żeby ci w kolejce myśleli sobie: co za stara wariatka, z kurami w torebce po sklepach chodzi...

Jak studentka wydziału aktorskiego Akademii Rolniczej! I w związku z tym przytoczę frazę, która jako niezwykle trafna, utkwiła mi w pamięci. Przepraszam Piekielnych, którzy akurat nie mówią po angielsku: muszę ją przytoczyć w oryginale, bo tego zwyczajnie nie da się przetłumaczyć. Chodzi o grę słów, dlatego. "Age is a question of mind over matter. If you don′t mind, it doesn′t matter."

sklep z pierdołami

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 10 (48)

#22751

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeszcze jedna opowieść o piekielnej teściowej mojego kolegi - takiej, która dowodzi, że wszystkie kawały o teściowych to szczera prawda. I o niektórych żonach także.

[K]olega pojechał z moim ojcem na parę dni do Niemiec. W czasie tego wyjazdu miał urodziny. Tego właśnie dnia dzwoni z Niemiec do domu, po prostu zapytać, co tam u żony i dzieci.
Odbiera [Ż]ona.

[K] - Cześć, Kochanie, co tam słychać?
[Ż] - Możesz już nie wracać. Chyba tylko po to, żeby zabrać swoje rzeczy. Spakowane stoją w garażu.

Tu następuje klasyczny trzask słuchawki trzymanej przed chwilą przez osobę, która powiedziała wszystko, co mądrego ktokolwiek kiedykolwiek miał do powiedzenia. Na kolejne próby połączenia jej telefon pozostał obojętny. Następnego dnia dzwoni mój telefon. Za sprawą [T]eściowej.

[T] - Panie tttt, niech mi pan powie, co to za kochankę ma [K]?
Krótka chwila refleksji nad inteligencją osoby, która dzwoni do najlepszego kumpla swojego zięcia, żeby pytać o jego ewentualne kochanki. Sorry, nawet gdyby miał ich całe stada, przyjaciel pary z gęby nie puści. A on i tak nie miał, co spokojnie jej powiedziałem.

Co się okazało? Skąd ten ban?
Podczas nieobecności kumpla w domu, przyszedł do niego list. Taki prawdziwy, pocztą, w kopercie pachnącej damskimi perfumami. I adresowany ładnym, okrągłym pismem, co rzecz jasna natychmiast zdradza płeć jego autora.

Kiedy kolega wrócił, po pierwsze zażądał tego listu. Koperta ładna, jeszcze pachnie. Otwiera w obecności komisji złożonej z teściowej i nakręconej przez nią żony. Tak, nie otworzyły! Czyta na głos:

- Serdeczne życzenia urodzinowe (i tak dalej w miłym tonie) przesyła Twoja siostra Marzena.

Pokazał im. Teściówka wyszła bez słowa i unikała go przez parę dni, a jej córka przez parę dni była wobec mojego kumpla bardzo miła. Dopiero kilka lat później, po licznych bardziej piekielnych wybrykach teściowej i wobec jakiejś dziwnej niemocy własnej żony (kwestie własności domu ;) kolega wystąpił o rozwód.

Oto skąd biorą się plotki: zazwyczaj jest to wytwór imaginacji umysłów zbyt prostych, żeby uporać się z więcej niż jedną przesłanką na raz. Wypowiedzi takich ludzi bardzo często zaczynają się od słowa "pewnie". "Pewnie ma kochankę, skurczony syn, pewnie do niej pojechał, nie do Niemiec, pewnie..." A potem plotka leci w świat i nabiera masy niczym śnieżna kula. "Pewnie tak" - mówią jej kolejni infekujący nosiciele, zaraz dodając swoje własne "pewniki". Oczywiście wynikające z ich niezależnych (głównie od rozumu), przenikliwych obserwacji.

Kochani Piekielni, uważajcie w życiu na "pewniaków"...

Bastion teściowej

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 580 (608)
zarchiwizowany

#23392

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pod koniec ubiegłego wieku udzielałem się trochę muzycznie. Graliśmy reggae. Za Boga nie przypomnę sobie (może i mało dziwne;), jak to się stało, ale zostaliśmy zaproszeni przez braci Czechów na obchody jakiegoś święta ich przygranicznego miasteczka - Trawnej.

Impreza fajna, czeskie piwo się leje, my graliśmy jako ostatni. Przed nami sami czescy rzeźnicy, przestery na full, wokal tak mroczny, że aż wzrok wysiadał, gitary wołały do piekła o litość... A potem roots reggae z Polski.

Takiej przemiany jeszcze nie widziałem. Ci sami metale i ich fani gremialnie wylegli przed scenę i dawaj - ni to skank, ni to pogo; grunt, że wszyscy (łącznie z nami) doskonale się bawili. Ja sam dostałem owacje na stojąco - fakt, przed sceną jakoś nikt nie siedział ;) - za solo na bębnie. Schodzimy. W tej podniosłej atmosferze bracia Czesi z zaprzyjaźnionych już rzeźnickich kapel wyszli na scenę, by próbować grać reggae (poważnie!), a my z powrotem na piwo.

Łapię więc za torbę, żeby dać DJ-owi jakieś płyty do zagrania, a tam pustka. Szybki rekonesans wśród znajomych: nikt nic nie wie, nikt nic nie brał, nie widział. Wycieczka do organizatora - to samo. Facet wybitnie nie chciał pomóc, trudno, oryginalne albumy Lee Perry′ego wzbogacą czyjąś inną fonotekę. Wracamy więc do kraju (z 800-1000 metrów do granicy przez las), a to czas sprzed Schengen. Dochodzimy do tego samego posterunku granicznego, przez który do Czech weszliśmy. Patrzymy: ciemno.

Wołamy. Cisza. OK, no to ciśniemy do auta, jakoś do Wro wrócić trzeba. Wtedy to właśnie pojawili się nasi pogranicznicy. Od początku byli ujmujący - ujęli nas i zawieźli na swoją komendę. Czujecie? Zatrzymani w środku lasu oraz nocy za "samowolny powrót do kraju", na siłę zawiezieni na posterunek...

No dobra, dochodzenie. Przesłuchanie wszystkich nas osobno. Ogólnie polewka, nie powieszą przecież. Nawet miło było.

Przesłuchali wszystkich, adresy spisali i po paru godzinach puścili wolno. Tyle że niedługo później każdy z nas dostał polecony z wezwaniem do Kłodzka. W wiadomej sprawie. OK, urządziliśmy sobie zatem kolejną studencką wycieczkę w te jakże malownicze strony. Po co, jak się okazało?

Żeby powiedzieć "Tak, potwierdzam moje wcześniejsze zeznania" i złożyć podpis. Aż tak im się nudziło?

Granica polsko-czeska

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 60 (194)

#22737

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytałem właśnie o teściowej i...

Mój serdeczny kumpel też ma teściową. Kiedy ją poznałem, dowiedziałem się, że nie ma kawałów o teściowych - to wszystko jest prawda.

Synek kumpla jest - po tatusiu - bardzo silny. Któregoś dnia, kiedy mały miał półtora roku, ojciec przyłapał go w ogródku, niosącego dwie cegły. Takie pełne, poniemieckie. Zabrał mu je, zważył, prawie sześć kilo.

Opowiadam to koleżance, a ona: Ciekawe, czym go karmią!
I wtedy mi się przypomniało, co sam widziałem. Otóż w domu, w którym rzeczony kolega z teściową mieszkał, kuchnia jest na parterze. Na podłodze stara wykładzina, w sumie wchodzi się tam w butach. W kuchni często urzęduje mały piesek imieniem Mizia. Imię Mizi jest pomyłką rodzajową, czy - jak kto woli - płciową. Otóż Mizia dysponuje Wacławem praktycznie do ziemi i poważnie nim haczy, jak idzie po schodach. Ale to tylko ciekawostka i nie w tym rzecz.

Teściowa rzuca Mizi kawałki parówki pod stół. Nagle zjawia się wspomniany mały siłacz, odpycha psa i dziam! - wcina parówkę. A teściowa na to:
- Ahahaha, jak mu dać na talerz to nie zje parówki, ale psu to zawsze zabierze! Ahahahaa!
I rzuca dziecku dalej te parówki na podłogę, niech wcina na zdrowie...

Cóż, może przynajmniej młody alergii miał nie będzie ;)

Bastion teściowej

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 743 (833)
zarchiwizowany

#21172

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracowałem kiedyś w firmie zaopatrującej sex-shopy w całej niemal Polsce. Jeździliśmy w trasy dwa razy w tygodniu, więc trochę takich przybytków człowiek zwiedził. Domyślacie się, że niejedno widziałem i przestałem się dziwić ludzkim zachowaniom w sferze seksualnej. Mogę się założyć, że znajdzie się choć paru takich, których fetyszem są - dajmy na to - tablice rejestracyjne albo puszki po coli.

Asortyment w tej branży jest więc naprawdę szeroki, a ważną jego częścią są śmieszne bądź głupawe artykuły na prezenty.

I tak bodaj w Warszawie zoczyłem coś, co bawi mnie do dziś - przez swoją absurdalną kretyńskość właśnie. Otóż pod sufitem wisiało sobie pudło z dmuchaną owieczką. Dobra, nie pisałbym o tym, gdyby nie jeden fakt. To nie była zwykła owieczka. To była, jak dumnie głosił wielki napis, TALKING SHEEP. I wiecie, co ona mówiła?

- I′m so baaaaaaaaaaaad!!!

sex-shop

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (264)
zarchiwizowany

#15524

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Do admina: wasza wyszukiwarka nie działa! Po zalogowaniu też nie! To niby po co ona "jest"?

piekielni.pl

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (36)
zarchiwizowany

#15437

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie chcę na główną, chciałem tylko podzielić się z Wami taką bzdurką. Byłbym wdzięczny, gdybyście nie wzięli tego za seksizm czy cokolwiek w tym stylu.

Niedawno szedłem z Psowatym ulicą, a zza rogu (przede mną) wyłoniła się nader atrakcyjna dziewczyna. Szedłem za nią niemal zauroczony nadzwyczaj wdzięcznymi ruchami jej - również nadzwyczaj - kształtnych bioder. Okazało się, że zmierzamy do tego samego sklepu, ona weszła pierwsza.

Nie dałem rady utrzymać języka w gębie i wypalam:
- Wiesz, było mi niezwykle miło iść za tobą tych parę metrów.

W odpowiedzi na jej zdziwiony, pytający wzrok doprecyzowałem z niewinną miną:
- Ze względów estetycznych.

Uśmiech tej dziewczyny chyba jeszcze na długo zapamiętam. A czemu to piszę? Bo nie każdy facet, który entuzjastycznie zwraca uwagę na kobiece walory jest zboczeńcem, chamem czy gwałcicielem. Czasami jest to zwykły komplement. Dziewczyny, pozwólcie się po prostu docenić, tak bez ciśnienia.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 14 (56)