Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

zigzag

Zamieszcza historie od: 7 września 2013 - 22:23
Ostatnio: 20 sierpnia 2016 - 23:09
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 1297
  • Komentarzy: 1
  • Punktów za komentarze: 23
 

#54750

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Umarł mój Ojciec. Zapadła decyzja, że zostanie pochowany na cmentarzu, na którym leżą Jego rodzice, czyli we wsi, w której się urodził i mieszkał niemal pół życia (ja też tam mieszkałem w bardzo wczesnym dzieciństwie).
Podjąłem się organizacji pochówku. Przy takim przedsięwzięciu zgrywa się ze sobą trzy elementy: (1) firmę pogrzebowa odpowiedzialną za trumnę, przygotowanie i transport ciała, wykopanie grobu i wszystkie związane z tym kwestie organizacyjne; (2) uzyskuje zgodę sołtysa, jako zarządcy cmentarza (3) proboszcza, który był "mistrzem ceremonii" od strony kościelno-religijno-duchowej.

Jeżeli chodzi o numer 1 to nie było żadnych problemów, dwa telefony i wszystko było ostatecznie ustalone (rodzaj trumny, harmonogram, miejsce wykopania grobu i kwestia finansowa). Numer 2 też bezproblemowo zgodził się na wskazane przeze mnie miejsce. Numer 3 w zasadzie też bezproblemowo. W rozmowie telefonicznej zapytał o datę zgonu, podał datę i godzinę pogrzebu oraz poinformował, że w dniu pogrzebu należy dostarczyć zaświadczenie że Ojciec był wierzący z aktualnej parafii Ojca (po to zaświadczenie pojechała moja mama i bez problemu je dostała). Wyprzedzając nieco narrację, nadmienię, że ksiądz mszę i następującą po niej ceremonię pogrzebu przeprowadził profesjonalnie.

Kto i kiedy okazał się piekielny? Jak pewnie się domyślacie po sformułowaniu „w zasadzie bezproblemowo” był to nr 3. Jego piekielność objawiła się w trakcie rozmowy "face to face". Otóż po rozmowie telefonicznej z proboszczem, a dwa dni przed planowanym pogrzebem, pojechałem na cmentarz zaznaczyć miejsce pochówku, uzyskać zgodę administracji cmentarza oraz porozmawiać z księdzem. Czułem taką wewnętrzną potrzebę omówienia w bezpośredniej rozmowie ważnej dla mnie ceremonii oraz, co nie mniej istotne, zapłacenia księdzu honorarium za mszę i pogrzeb.

Śmierć Ojca wywołała we mnie rozmaitego rodzaju rozmyślania. Otóż myślałem sobie, że skoro umarł mój bezpośredni przodek, to ja jestem następny w kolejce pokoleń. Miałem też do siebie żal, że nie mogłem Ojcu pomóc w jego nieuleczalnej chorobie. Czułem coś na kształt wdzięczności, że jest coś takiego jak firma pogrzebowa, kościół, zorganizowany cmentarz. Że oni wiedzą co robić, bo ja sam nie dałbym rady tego zrealizować. Włączył się we mnie tryb pokory wobec świata. Przypominałem sobie Ojca jaki był jak byłem dzieckiem. Myślałem jak opowiem o Nim moim dzieciom jak zapytają. Wpadłem w pesymizm i melancholię...

W takim stanie umysłu udałem się na plebanię. Pierwsze co mnie uderzyło to fakt, że ksiądz, niewiele ode mnie starszy facet około pięćdziesiątki, jednostronnie przeszedł ze mną na ty. Pomyślałem jednak "OK. Niech sobie mnie tyka, dzisiaj jest mi wszystko jedno". Ja oczywiście przestrzegałem etykiety. Do wielebnego zwracałem się w trzeciej osobie per "proszę księdza" lub "ksiądz proboszcz", powiedziałem na dzień dobry "szczęść boże". Pierwsze pytanie księdza:

- Czy masz zaświadczenie, że zmarły był wierzący i praktykujący?

Odpowiedziałem, że takie zaświadczenie ma moja mama i tak jak zadysponował przez telefon, zostanie ono mu dostarczone razem z odpisem aktu zgonu w dniu pogrzebu.

- Bo jeżeli twój ojciec był niewierzący, to ja trumny do kościoła nie wpuszczę, mszy też nie odprawię, ale trumna może stać przed kościołem. [Tak się dokładnie wyraził]

Zapewniłem księdza, że Ojciec był ochrzczony, bierzmowany, brał ślub, ochrzcił dzieci, nikomu w życiu krzywdy nie zrobił i był wierzący. Stosowne zaświadczenie jest w rekach mojej mamy i będzie księdzu dostarczone.

- Niewierzących zmarłych do kościoła nie wpuszczamy.

Powtórzyłem, że Ojciec był wierzący... Zagotowałem się w środku. Przypomniałem sobie opowieści mojej ś.p. babci o jej mężu, a moim dziadku, jakim to on był złotą rączką i jak krótko po wojnie naprawił zdewastowany zegar na wieży kościoła, (tym samym który był kościołem parafialnym księdza z którym właśnie rozmawiam), przypomniałem sobie opowieści, że ówczesny ksiądz w latach siedemdziesiątych nie wziął od mojego Ojca oferowanych mu pieniędzy za mój chrzest, bo rodzina była zaangażowana w rozmaite prace przy kościele... Biorąc pod uwagę, że byłem w pokojowo-melancholijnym nastroju, moja rodzina wymarła lub wyprowadziła się i od 35 lat żaden mój krewny nie jest członkiem tej parafii, ksiądz z którym rozmawiam prowadzi tę parafię od niedawna - dałem sobie na wstrzymanie. Zapytałem "jaką kwotę by sobie ksiądz proboszcz życzył za pogrzeb?" I tu się dopiero zaczęło wymigiwanie. Z jakiegoś mi nieznanego powodu nie chciał podać kwoty. W końcu mówię:

- Proszę mnie zrozumieć, nie mam pojęcia ile to kosztuje, chciałby zapłacić odpowiednią kwotę. Tyle ile ksiądz poda, tyle zapłacę.

Ksiądz na takie postawienie sprawy, pyta:

- Ile był dla ciebie warty ojciec tyle proszę zapłacić (!)

Zatkało mnie na chwilę, ale brnąłem dalej. Po dłuższej chwili rozmowy wielebny powiedział 300 zł...

kościół plebania

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 495 (645)

#54434

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o tym jak znajomy z pracy, facet około sześćdziesiątki, kupił drukarkę. Historia podzielona na dni:

Dzień pierwszy.
Dowiaduję się, że kupił rzeczoną drukarkę. Rozmawiamy chwilę o tym, że nie może jej zainstalować - komputer jej nie widzi. Nie da się drukować.

Dzień drugi.
Jak wyżej. Coś próbuję podpowiedzieć. Pracujemy. Do tematu nie wracamy.

Dzień trzeci.
Brak tematu drukarki. Pracujemy.

Dzień czwarty.
Przypomina mi się jego drukarka i pytam jak tam sukcesy w samodzielnym drukowaniu. W odpowiedzi usłyszałem opowieść o tym jak to trzy dni męczył się z instalacją, czytał fora internetowe, ściągał sterowniki, dzwonił na infolinię gdzie słuchał melodyjek i prowadził bezskuteczne rozmowy. Agresja w nim rosła, więc na trzeci dzień mocno zdenerwowany poszedł do sklepu, z kartonem z drukarką pod pachą, odegrać rolę "klienta awanturującego się", który chce oddać "szmelc" i odzyskać "swoje ciężko zarobione pieniądze". Jak go znam to pewnie rozpoczął rozmowę w sklepie ostro. Pewnie nie omieszkał wspomnieć o straconych godzinach na instalacji i de-instalacji oprogramowania, na forach i na rozmowach, o źle zainwestowanych pieniądzach oraz nadszarpniętym autorytecie u żony...

Sprzedawca rozpakował drukarkę i zaczął się jej przyglądać. Zauważył nierozpakowany kabel. W trakcie dalszej części rozmowy panowie ustalili, że mój znajomy nie wpiął kabla drukarka-komputer i to jest zasadnicza i jedyna przyczyna jego niepowodzeń...

Znajomy opowiadał mi o tym dość niechętnie :)

sklepy

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 796 (844)

1