Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#10532

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o piekielnych pieszych. Tym razem muszę się cofnąć do roku '97, kiedy to postanowiłem zrobić prawo jazdy. Brakowało mi wprawdzie po wypadku jednej ręki, ale uznałem, że skoro nauczyłem się pisać lewą, samochód również poprowadzę. Na pierwszą "poważną" przejażdżkę wybrałem się z ojcem. Znaleźliśmy rzadko uczęszczaną drogę i telepałem się powoli, zgodnie z instrukcjami taty. Akurat poboczem szła matka z kilkuletnim synkiem. Dziecko, jak to dziecko, co chwila uciekało od rodzicielki i zbiegało na ulicę, co paniusia kwitowała jedynie krótkim "Maciusiu, nie wchodź na ulicę", po czym wracała do podziwiania widoków (a drzewa wokół rosły gęsto). W pewnym momencie Maciuś nieco się rozpędził i wyskoczył wprost pod nasz samochód i do dzisiaj sikam w majtki na myśl, co by się stało, gdybym nie wyhamował parę centymetrów przed nim. Co było dalej? Nietrudno zgadnąć. Dziecko w płacz, a mateczka...
- Boże, co za kretyni jeżdżą po tych drogach! Jak, kur*a, nie umiesz jeździć, to krowy doić! Dziecko by mi zabił, skończony drań!
Ojciec wprawdzie wykłócił się o swoje racje (był wszakże świadkiem, że matka wcale dziecka nie pilnowała i zareagowała dopiero, gdy omal nie zdarzyło się nieszczęście), ale moje nerwy nie wytrzymały. Wysiadłem z samochodu ze łzami w oczach i oświadczyłem, że dalej nie jadę. Ponownie za kierownicą usiadłem po upływie czterech lat...

... i o dziwo nikogo jeszcze nie zabiłem.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (240)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…