Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#10680

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zbliża się sezon wakacyjny, a więc wyjazdy na wczasy. Progi warsztatów zaczną być znów szturmowane przez specyficzny typ klienta. Nazywaliśmy ich „Wczasowicze”.
Wczasowicz charakteryzuje się tym, że przyjeżdża niezapowiedziany i domaga się natychmiastowej naprawy, ponieważ zazwyczaj następnego dnia, lub też wieczorem wyjeżdża na wakacje. Bardzo się spieszy, prośbą i groźbą próbuje zmusić warsztat i mechaników do podjęcia się misji często niewykonalnych. Wczasowicz bowiem cały rok po poprzednich wakacjach nic nie robi przy samochodzie (bo wtedy nie jedzie na wakacje, więc po co), stan więc jego pojazdu często bywa opłakany.

Jeden jednak wyznaczył nowe standardy pojęcia „Wczasowicz”. Otwieraliśmy warsztat o 7 rano, kiedy przyszliśmy rano do pracy zastaliśmy przed bramą czekający już samochód. Wczasowicz ale chyba już w drodze, spoglądaliśmy ciekawie – auto wyładowane ile wlezie, na dachu box i wózek, w środku Wczasowicz, jego małżonka, dwoje dzieci i pies. Lokalne rejestracje potwierdziły nasze obawy, oni nie byli w drodze i nie przywiodła ich do nas niespodziewana awaria. Oni dopiero startowali...
- Dzień dobry, ja chciałem szybko ustawić zbieżność i pospawać tłumik – zagadał klient. Zaprosiliśmy na kanał, faktycznie dźwięki jakie było słychać nie pozostawiały wątpliwości, że tłumik wymagał reanimacji. Kiedy jednak samochód wjeżdżał na halę, podpadało nam, że uczynił to jakoś tak chwiejnie i jakby krzywo potem stał. No ale może taki załadowany. Po wjechaniu zaczęły się schody – auto musiało być rozładowane w celu ustawiania zbieżności. Po długich targach i przekonywaniu, że jest to naprawdę konieczne – z naszą pomocą rozpoczął się wyładunek. Byliśmy zdumieni, jak wiele bambetli mieści się do starego Mondeo I kombi. Żona była zdegustowana, dzieci zachwycone, pies szczekał.

Po zbudowaniu sterty dobytku, zajmującej niemal całą poczekalnię dla klientów chcieliśmy się zabrać do roboty. Pierwszy pod auto wszedł Andrzej i zanim do niego dołączyłem usłyszałem słowo-klucz:
– O k...wa.. – wypowiedziane z mieszaniną szoku i załamki.

Pamiętać należy, że Andrzej widział już w życiu niemal wszystko, z czego większość rzeczy co najmniej dwa razy, a w dodatku prawie nigdy nie przeklina. Tym razem jednak zrobił wyjątek co bardzo mnie zaniepokoiło. Prędko poznałem przyczynę. W tym aucie, w stanie w jakim się znajdowało, ustawienie zbieżności nie było możliwe. Sprawdziliśmy wszystko i podsumowanie było szokujące: pęknięta sprężyna zawieszenia, sworznie wahaczy – zużyte do stanu zagrażającego wypadkiem, końcówki drążków – to samo, drążki całkowicie zużyte, tuleje wahaczy – w zasadzie nie istniały, amortyzatory – wycieknięte, nie działające zarówno przednie jak i tylne. Tarcze hamulcowe, wentylowane, zużyte do tej grubości, że w miejscach, gdzie są wewnętrzne puste przestrzenie pomiędzy żeberkami, z zewnątrz było już widać fioletowe „duszki” gdzie zbyt cienkie już ścianki przegrzewały się. Czujniki ABS – brak. Łączniki stabilizatora – w zasadzie brak, były tylko końce, środki zgniły i nie było ich już. Tłumika pospawać się nie dało, ponieważ... nie było go. Układ wydechowy kończył się tuż za katalizatorem, reszty nie było. Szef zakomunikował małżeństwu co i jak. Mąż zrobił głupią minę, że to przecież drobiazg (!) i że to przecież w godzinkę... bo oni nad morze ( a daleka tam droga od nas...). Sądząc po twarzy żony – rozwód wisiał w powietrzu.

Klient zaczął błagać Szefa, że on nie miał czasu, że on tak to tylko do pracy tym autem i nic nie czuł (!!) że on prosi, że mają wykupione wczasy od dziś... Tak oto rozpoczęła się reanimacja Wczasowego Auta. Pracowaliśmy we dwóch, momentami we trzech, jednak roboty był ogrom i nie szło wcale tak szybko.

Małżonkowie kłócili się niemal cały czas. Pies szczekał. Jedno dziecko głównie płakało, drugie pomimo Szefa i częściowo matki (kiedy miała przerwę w kłóceniu się z mężem) wysiłków ciągle wchodziło gdzie nie powinno aż w końcu znalazło wanienkę z przepracowanym olejem, reszty się domyślcie. Sytuacja stawała się krytyczna.

W końcu Szef pojechał po wnuczkę, następnie zabrał też dzieci Wczasowiczów i pojechał z całym przedszkolem do ZOO, opuszczając zagrożony teren. Rodzice chyba nie zauważyli zniknięcia pociech, ale trochę ucichło, co bardzo nam pomogło. W pewnym momencie Wczasowa Żona odmaszerowała w nieznanym kierunku – zrobiło się ciszej. Pozostało nam tylko przywiązać psa do drzewa za warsztatem (cały czas szczekał) i nasze warunki pracy stały się znośne. Ile było do zrobienia? Zaczęliśmy przed 8, uwijając się i rezygnując z obiadu skończyliśmy tuż przed 18. Pozostało jeszcze pomóc Wczasowiczowi pakować z powrotem bagaże i przyprowadzić psa (który nadal szczekał). Przed 19 Szef przywiózł od siebie z domu nakarmione Wczasowe dzieci. Klient bez słowa zapłacił niemały rachunek, zabrał dzieci, psa (tak, szczekał dalej) i pojechał. Chyba szukać żony.

Mam nadzieję, że ich małżeństwo przetrwało tą próbę. I że w końcu dotarli nad morze.

Wesoły Warsztat

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1449 (1511)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…