Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#11046

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historie ze służbą zdrowia w tle skłoniły mnie do zamieszczenia swojej. Jestem mamą prawie półtorarocznej pociechy, więc z wymienioną instytucją mam ostatnio dużo wspólnego.

Dzień przed Wielkanocą Młoda obudziła się rano z temperaturą 38 st. Nie chcąc panikować dałam Jej syrop przeciwgorączkowy. Jednak do popołudnia nie udało nam się zbić tej gorączki, Młoda była coraz słabsza. Stwierdziliśmy, że jednak powinien zbadać Ją lekarz. Mieszkamy po drugiej stronie ulicy, szpital widać z okna, z dziecięcą izbą przyjęć, ambulatorium doraźnym i słowem "wojewódzki" w nazwie - stwierdziliśmy, że szybciej niż dojedzie pogotowie to my dojdziemy.

I tu zaczyna się historia właściwa. Nieco przydługa, jednak dodana ku przestrodze, że nie warto ślepo wierzyć lekarzom.

Tam, w ambulatorium, lekarka bada Młodą. Stwierdza, że to stan zapalny zębów i dziąseł przy ząbkowaniu, karze dawać wymiennie dwa syropy przeciwgorączkowe i już iść, bo przecież "to dziecko tak głośno płacze" (sic!). Wiedząc, że nic tu po nas poszliśmy do domu. Młoda dostała drugi syrop i usnęła.

Godz. 23 - Młoda obudziła się z przeraźliwym krzykiem. Okazało się, że ma temperaturę 39,5 st. Zadzwoniłam na magiczne 999, a tam pani podała mi nr na komórkę do lekarza, który jeździ, żeby "jego pytać czy przyjedzie, bo już późno, jutro święta". Zadzwoniłam. Pan doktor przyjechał obrażony na cały świat. Po zbadaniu rozkrzyczanej Młodej uroczo wymiotującej mu na ręce stwierdził, że to na pewno zapalenie gardła. Przepisał antybiotyk i inne specyfiki i pojechał. Mąż został wysłany do dyżurującej apteki pół miasta dalej po leki (samochodu nie posiadamy).

Niedziela minęła pod znakiem "dziecko robi wodę-kupę 25x", ale je i pije. Poniedziałek podobnie, z tym że bez jedzenia i picia. Po południu Młoda zrobiła się sztywna, darła się niemożliwie i nie dała się dotknąć.

Tu wkracza lekarz nr 3. Poszliśmy do wcześniej wspomnianego ambulatorium. Pani doktor stwierdziła uczulenie na podawany antybiotyk i objawy odwodnienia. Kazała odstawić wszystkie leki i podawać Jej przepisane preparaty nawadniające. Mąż chciałniechciałmusiał miał wycieczkę do apteki, tym razem drugi koniec miasta.

Następnego dnia poszłam do naszej przychodni po L4. I chwała za to.
Pani stwierdziła, że jest coś nie tak skoro trzech lekarzy bada dziecko w tak krótkim czasie i nie może stwierdzić nic konkretnego. Dostałam skierowanie do szpitala, gdzie na dzień dobry Mała dostała kroplówki, gdyż zaczęła się mocno odwadniać. Na oddziale okazało się, to była zwykła infekcja wirusowa i zatrucie antybiotykiem. Gdyby lekarz nr 1 poznał się od razu wystarczyłoby kupić syrop za około 10 zł, a tak na te wszystkie leki i preparaty, mój pobyt z Nią w szpitalu i lek odbudowujący środowisko w żołądku, który miała brać po szpitalu wydaliśmy ponad 300 zł...

I weź się tu człowieku lecz :)

NFZ życzy wesołych świąt!

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (195)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…