Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#11817

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnia historia Zaszczurzonego przypomniała mi o sytuacji sprzed ok. 2 lat.
Zdarzył się wtedy naszemu znajomemu drobny wypadek - niefortunnie (przy nas) przegryzł sobie język. Dosłownie. W szczegóły nie będę wnikać, bo nie jest to ważne, ale lało się z niego jak z zarzynanego zwierza. Staraliśmy się zatamować krew różnymi sposobami, jednak nic nie pomagało. Facet blady jak ściana, wymiotował krwią to znowu mdlał i tak w kółko, całą łazienkę mieliśmy we krwi. Po pewnym czasie, gdy zdążył zwinąć się w kłębek na kafelkach uznaliśmy, że najwyższy czas zadzwonić na pogotowie. Napomknę, że szpital oddalony był od nas o 2 km...
Tłumaczę kobiecie: nie ma z nim kontaktu, wszędzie krew itd. Ok, zgłoszenie przyjęte.
Czekamy.
Tutaj mały przerywnik: mieszkaliśmy w 15-piętrowym bloku, ludzi jak przysłowiowych "mrówków". Koniec przerywnika.
Czekamy dalej.
Po 40 minutach wreszcie pukanie do drzwi, weszło dwóch panów. Jeden z nich zajął się naszym otępiałym znajomym, drugi zaczął chodzić za kotem, brać go na ręce i ogólnie full fascynacja, bo kot był z rasy łysych. Z powodu kota został u nas parę minut dłużej. Skorzystałam z tego, że łysol zdobył jego serce i pytam:
- Proszę pana, dlaczego przyjechali panowie dopiero po 40 minutach, skoro szpital jest bardzo blisko? Karetki nie było? Były ważniejsze wezwania?
Na co pan z rozbrajającą szczerością:
- Wie pani co... w tym bloku żyje dużo starszych ludzi. Byliśmy tutaj już 3 razy dzisiaj. Po prostu nam się nie chciało za bardzo przyjeżdżać.
Szczękę z podłogi zbierałam jeszcze z godzinę. Na szczęście znajomy po nocy spędzonej na kroplówce wrócił do domu, a ja cieszę się, że żaden członek mojej rodziny w tym bloku nie mieszka.

Warszawski szpital

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 512 (580)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…