Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#11925

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przez 5 lat kulturoznawstwa lubiłam dziekanat i obsługującą mnie dziekanatkę (mam fatalne doświadczenia z innych kierunków). Dziś odwiedzałam dziekanat po raz - mam nadzieję - przedostatni w mojej studenckiej karierze i pozytywne wrażenia z tego miejsca rozwiały się jak sen jaki złoty.

Dziekanat mojego wydziału jest całkowicie rozparcelowany - dwa kierunki w jednym pokoju, trzy na innym piętrze, dwa kolejne w zupełnie innym budynku, osobno dzienni, osobno zaoczni, osobno wieczorowi. Przy różnych godzinach otwarcia i bałaganie "bo ten papierek to chyba włożyłam do teczki takiego rudego z historii... to pani pójdzie tam, weźmie i wróci!" rodzi samonapędzający się chaos. Tym gorszy, że kobieta obsługująca archeologię i etnologię jest czystej krwi suką, dorabiającą sobie do emerytury i utrudnia ludziom życie z wrodzonej złośliwości. Ma swój standardowy numer, którego stosowanie zrobiło ze mnie jej zaprzysiężonego wroga. Myślałam, że więcej jej nie zobaczę, ale niestety - obroniłam się na kulturoznawstwie i trzeba załatwić formalności. Tyle gwoli wstępu.

Poszłam dziś z indeksem, opłatą za dyplom, informacjami do suplementu, protokołem (nie powinnam go dostać do ręki, ale zaawansowana wiekowo komisja chciała tylko wyjść z dusznej sali i schować się w chłodnym miejscu, więc całą bieganinę z papierami zrzuciła na świeżych magistrów) i resztą świstków do dziekanatu. Odstałam swoje w kolejce i wchodzę... a raczej stoję w progu, bo widzę znienawidzoną staruchę za biurkiem, do którego się kierowałam. Druga kobieta, widać doświadczona przez moich poprzedników, mówi słabo "Pani X wzięła dzień wolnego...", Jaśnie Suka zaś wyraźnie mnie poznaje i nie wie, czy ma się cieszyć, czy już wściekać. Na szczęście przez te lata nauczyłam się kilku sztuczek, o których jeszcze nie miała pojęcia.
Kilkanaście minut wyzwisk pod moim adresem ("I na ch*j ci te studia? Byłaś kretynką i będziesz!") pominę. Szybki ruch ręką do torby, podaję papiery i mówię, że chcę się rozliczyć. Jak na złość, miałam wszystko - podpisy, pieczątki na obiegówce, aktualne daty... Więc sięgnęła po swój ukochany trik.

Mam dwuczłonowe nazwisko, które nigdy nie mieści się na wykropkowanym polu do podpisu. Sucz wiedziała o tym i pierwsze, co zrobiła po upewnieniu się, że niestety niczego nie brakuje, to rzut oka na podpis - i przerywa mi dokumenty na pół ze słowami, że nie przyjmuje błędnie wypełnionych - tak, to właśnie jej ulubiony numer, na który notorycznie nabierał się I rok. Protesty pani z biurka obok radośnie ignoruje. Rwała właśnie trzecią kartkę, kiedy zauważyła, że nagrywam ją komórką (mówiłam, że nauczyłam się kilku sztuczek). Jej wrzask pewnie usłyszeli po drugiej stronie ulicy. Spróbowała mi wyrwać telefon, ale chyba jej zaświtało, że jak mnie dotknie, to jej oddam (kiedyś rzuciła mi plikiem papierów w twarz, zrobiłam to samo), więc tylko stała i krzyczała, że jestem bezczelną gówniarą. Przestałam nagrywać video i zadzwoniłam na policję. Przy słowach "I proszę przypomnieć patrolowi, że paragraf 276 KK przewiduje za to nawet karę pozbawienia wolności do lat 2" kobieta zbladła i się uciszyła, ale wciąż rzucała tekstami "i myślisz, że co mi zrobią, co? NIC!".

Zanim przyjechała policja, rozpętało się małe piekło (przyszedł dziekan i powiedziałam mu, żeby poczekał na przyjazd funkcjonariuszy, chyba że woli dowiedzieć się o wszystkim od prokuratury). Pojawił się patrol, wyjaśnienia, obejrzeli moje nagranie... W poniedziałek mam się stawić w prokuraturze.
Jedno wiem na pewno - odbiór dyplomu będzie moim ostatnim kontaktem z tą uczelnią.

jeden z dziekanatów U*

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 891 (1005)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…