Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#12107

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chce opisac moje przygody z polską służbą zdrowia i dla kontrastu podam jak to wygląda w USA gdzie obecnie mieszkam .

Historia I .
Około 8-9 lat temu mieszkałem w Warszawie wraz z moimi dwoma kuzynami w wynajmowanym domu .
Nasi ojcowie prowadzili razem firmę i czasami pomagaliśmy im w prowadzeniu jej (np. odbieraliśmy zaliczki albo dopłaty od klientów itp) . Tego dna wróciłem wieczorem "z trasy" i rozmawiałem, prawie się kłóciłem z jednym z kuzynów nazwijmy go M .

Nagle zaczeło mnie boleć w klatce piersiowej niemiłosierny ból . M przerażony że zawału dostałem wiezie mnie na sygnale do
najbliższej przychodni .

Wchodze do szpitala kuzyn mówi że mnie boli w klatce piersiowej . Pani w recepcji każe czekać na doktora . Czekam ok. 45 minut .
Wreszcie się zjawia młoda lekarka - ewidetnie dopiero wstała i chyba z tego powodu jest wielce nie zadowolona.

Ja się nie odzywam mój kuzyn przerażony i blady jak ściana wyjękuje coś do lekarza o tym że mnie boli w klatce piersiowej .
Podchodzi do mnie lekarka i się zaczyna
- L: "To ile się wypiło ?"
- Ja :"Nic nie piłem bo ledwo z samochodu wysiadłem po całodziennej
jeździe"
- L: "... aha ... no to ile się wypiło ... "
Ja na to już poddenerowany
- "nic nie piłem ! Mozecie mnie alkomatem zbadac ".
Mowie ze mnie zaczelo bolec podczas rozmowy .
- L: "To co nie walnołeę sobie jednego browarka ?"
- Ja: "Nie NIC NIE PIŁEM ! Zbada mnie Pani wreszcie ?!"
A ona na to znów o tym alkoholu ...
To sie juz wkur... nie miłosiernie i ledwo stojąc tam powiedziałem
kuzynowi że idziemy stąd .
Lekarka na to jakby odetchneła ...

Pojechaliśmy do prywatnego szpitala gdzie bez problemu mnie przyjeli po
2-3 godzinach miałem zrobione wszystkie badania i okazało się
że mam kamień 3-4 cm w woreczku . Jak ktoś miał albo ma kamień wie jaki to ból , ale nie to jest naważniejsze . Najważniejsze
jest to że ta "lekarka" nawet mnie nie zbadała tylko coś gadała o alkoholu . Pokazywałem tylko na klatkę piersiową że mnie niemiłosiernie boli .

Historia II .

Mieszkałem już kilka lat poza domem . Ojciec wyjechał na kontrakt daleko i moja młodsza siostra została sama z matką . Matka w
pewnym momencie "zachorowała" . Leżała tydzień w łóżku , siostra się nią opiekowała . Po tygodniu dzwoni do mnie że matce się pogarsza ,
że czasami "odpływa" i nie wie co się dzieje i że z każdą chwilą jest coraz gorzej ...

No to ja w samochód i pędem do domu ... Mając już doczynienia ze szpitalami w Polsce postanowiłem że zawioze ją do szpitala gdzie pracuje mój kolega (na stażu był).

Dzwonie do niego - super jest na dyzurze . Przywiozłem ją posadzili ją w kozetce i zaczyna się czekanie . Kobieta już prawie
nie przytomna ... nie wie co się dzieje ...

Kolega mówi że zawołali Docenta bo on nie może jej zbadać . Mija 10 min. , 15 , 30 minut zjawia się "szanowny docent" , ale zamiast do mojej matki idzie do pielęgniarek . Myśle ok. weźmie może jakąś karte i wróci . A tu nic widze że sobie w najlepsze gada , pielęgniarka mu herbatke zrobiła ... śmieją się .

Ja mówie do kolegi weź mu powiedz że tu moja matka leży nie kontaktuje niech podjedzie i ją zbada . On na to .. nie "bo to docent
on zaraz przyjdzie" ... mija kolejne 10 minut ... a on tam stoi nadal herbatke pije a moja matka sama w kozetce siedzi (leży bo
już prawie nieprzytomna była) .

Po 10 minutach ja mówie do kolegi ... słuchaj albo ty podejdziesz do niego i mu grzecznie powiesz , albo ja podejde to ten docent ruski miesiąc popamięta ... Poskutkowało ... grzecznie pocichutku podszedł i powiedział
"Przepraszam Panie Docencie ale tam pacjentka czeka."
"A no dobrze już podchodze ..."
Oczywiście najpierw dopił herbatke i podszedł.
Zbadał ... i wiozą matkę na dalsze badania ..
Idzie z przodu Docent , mój kolega , moja matka na wózku za nimi , dalej ja i moja nastoletnia siostra. Docent do mojego kolegi tak że wszyscy słyszeli :
"No tak Panie doktorze to wygląda na ostatnie stadium nowotworu, już jej dużo nie zostało , chyba weekendu nie wytrzyma..." .
Moja siostra w płacz , mnie aż się nogi ugieły .

Zamiast ferować niesprawdzone wyroki i to jeszcze przy dziecku powinni sobie stanąć z boku i porozmawiać .
Po kilku dniach okazało się że ma skurzyce i miała bardzo niski poziom cukru ... tak niski że jeszcze gdyby troche poczekać to wpadła by w śpiączke .

Historia III .

Na to jak to powinno wyglądać .
Już mieszkałem kilka lat w USA , kiedy do mnie ojciec przyjechał na miesiąc . Ojca w pewną niedziele wieczorem zaczeło boleć w klatce . Ale mówi że jest ok, tylko go troche boli , ale tak dla spokoju zabrałem go do najbliższego szpitala .
Tam spokojnie ojca przyjeli . W międzyczasie jak kobieta robiła "przyjęcie" zawołali pielęgniarza ,który zbadał mu ciśnienie . Przyleciał z wózkiem . Ojciec mówi że nie potrzeba że on może iść . Oni na to że takie są przepisy . Pierwsze badanie i przyjęcie to razem od wejścia do szpitala ok. 10 minut .
Zawiezli ojca do kozetki już przy nim było nie jeden a 2-3 pielęgniarzy
jeden pomaga wejść, drugi rozbiera , jakieś badania robią .

Nie mija może minuta albo dwie podchodzi lekarz .Przedstawia się .
- "Dzień Dobry nazywam się "John Smith" daje wizytówke z telefonem , Ja będe lekarzem prowadzącym"
Mówi żeby się nie martwić , kardiolog został już wezwany .
W między czasie robią ojcu jakieś kolejne badania . Przychodzi kardiolog . Rosjanin , przedstawia się i pyta się ojca , gdzie i jak boli . Po chwili mówi do jednego z pielęgniarzy że trzeba zrobić
prześwietlenie i jakieś tam badania . Wszystkie badania (EKG , Przeswietlenie) było zrobione w tej kozetce .

Po 30 minutach po przybyciu , ojciec miał zrobione wszystkie badania . Kardiolog mówi że trzeba otworzyć klatkę i chyba trzeba standy będzie wstawić . Daje mi jakieś papiery do podpisania , idzie ze mną ojca wiozą , pyta się czy czegoś nie potrzebuje , czy może powiadomić kogoś, jak chce to może mi pokazać jak ta operacja wygląda na DVD , czy napewno nie mam pytań . W razie czego on jest w dyspozycji , że wszystko będzie ok .

Po kolejnych 45 minutach może godzinie przychodzi do mnie że jednak standy nie na nadza się i trzeba bypasy robić .

No ja ok. Wręcza cały folder mi o tej operacji , daje swoją wizytówke . Mówi że jeżeli chce to on mi opisze dokładnie co będzie robione i jak. I tak po jakieś półtorej godziny ojciec miał zrobione wszystkie badania i przeprowadzony zabieg .

Ustawili ojcu operacje dwa dni później . Przekonfigurowali zmiany dla pielęgniarek tak aby była zawsze jedna co po Polsku mówi (ojciec słabo po angielsku gada) . Ojciec mówi że co chwile do niego ktoś podchodził i się pytał jak się czuje czy nie potrzebuje czegoś , poprawiali mu poduszke .
Ojciec miał przy łóżku telefon (nie można używać w szpitalu kom) , zostawiłem pielęgniarce mój numer że jak tylko ojciec będzie chciał do mnie zadzwonić to ona mu wykręci numer i przytrzyma
słuchawkę .

Miło szybko i przyjemnie . Po tygodniu ojciec wyszedł z 5 bypasami .

To nie chodzi o przepisy , nie chodzi o brak sprzętu . Tylko normalne ludzkie podejście do pacjenta i jego rodziny . Historii z lekarzami w Polsce mógłbym jeszcze opisać . Szczerze ciesze się że chyba już nigdy z Polskim szpitalem nie będe miał doczynienia .

Szpitale w Posce

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (226)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…