Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#13110

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Historia równie długa, męcząca, nudnawa, niszcząca nerwy, co niestety i prawdziwa. Po wpisach koleżanki, która została pobita przez piekielną pracownicę i jej chłopaka, uznałem, iż mogę zamieścić również moje przeżycia.

Będzie tu coś z ekoterrorystami, wolnymi, acz sprawiedliwymi, polskimi sądami i z przechodniami.

Będzie to historia zabójczo długa, zarówno czasowo, jak i wyrazowo. Na wstępie dodam, że toczyła się przeszło sześć lat.

Jeszcze troszeczkę wstępu, aby wprowadzić w sytuację. Spokojnie.

Jestem bardzo, ale to bardzo eko. Do pracy jeżdżę rowerem, gaszę światło, zbieram deszczówkę, oszczędzam wodę, popieram zieloną energię i sadzę drzewa. Staram się wybierać produkty pochodzące z ekologicznych upraw. Rzadko jadam mięso - zalecenia dietetyka - wieprzowina jest bardzo niezdrowa, a drób jadam bardziej po to, aby uzupełnić organizm w makro - i mikroelementy oraz w niektóre witaminy, które nie występują w warzywach, owocach czy też produktach spożywczych takich jak jaja czy mleko. Nie noszę również rzeczy pochodzenia zwierzęcego - uważam to za zwykły brutalizm. Po co w końcu zabijać zwierzęta, gdy mogę dostać podobny produkt, tyle że dużo tańszy, rzadko kiedy mnie uczulający oraz jakościowo lepszy.

Spokojnie, spokojnie, niedługo będzie akcja właściwa.

Mam też pieska huskiego - Chopina - wiem, wiem, imię troszeczkę z kosmosu. Jak każdy miłośnik tej rasy wie, są to psy pociągowe, muszące się wybiegać. Zasuwają one bardzo szybko, a co ciekawsze praktycznie nie męczą się dzięki swoim ciałkom. Wiem, że teraz podniesie się na mnie krzyk. Jak ja mogę trzymać ten typ psa w mieście! Spokojnie... Mam dużą działkę, na której Szopen może się wybiegać. Często zabieram go przejażdżkę rowerową, w której on biegnie przede mną, a ja usiłuję go dogonić z całych sił dreptając w pedały - zaufajcie mi, to wcale nie jest takie proste.

Dobrze, dobrze! Już przechodzę do meritum.

Aaaa nie... Zapomniałem czegoś dodać... O tyle, o ile Greenpeace załatwia wszystko pokojowo, zachowuje się jak na ludzi przystało, o tyle EarthFirst! to zwykli ekoterroryści.

Domyślacie się już o co kaman?

Może, jednak przeczytajcie, a piekło zagości w Waszych głowach...

Pewnego zimowego (a może jesiennego?!) wieczoru zabrałem Szopenka na przejażdżkę. Ten miał wyjątkowo dużo energii. Jedziemy, jedziemy, na dworze temperatura znośna - około 3-4 stopni na plusie, słoneczko zaszło. Nie było jeszcze czarno, nie było też jeszcze jasno - świetlistość na poziomie godziny 21:30 w miesiące wakacyjne.

Nagle łup! Rower bum! Coś lub ktoś kopnął (a może złapał lub popchnął?) rower od tyłu. Ja spadam z niego, lecę na ścieżkę rowerową prosto łbem. Nagle pies skamla. Przez pierwsze 10-20 sekund zero mojej reakcji, kompletnie byłem odcięty od świata. Nie czułem nic. Tylko szok...
I nagle pan w [Z]ielonej koszulce coś się na mnie drze.
[Z] Ja dzwonię na policje, ten pies by zdechł, gdyby nie ja!!!

Ja komórki nigdy ze sobą nie noszę, więc nawet po karetkę nie mogłem zadzwonić, a moja sytuacja była nieciekawa. Krew lała się z nosa, wydawało mi się, że to szpiczaste coś zbudowane z tłuszczu na podbródku kompletnie mi odpadł. Na szczęście jakaś dziewczyna (lat może dwadzieścia, ładna, długowłosa brunetka) podbiegła w szoku oczywiście.

I tu moja pamięć się urwała.

Obudziłem się w karetce mknącej na sygnale (jednak naprawdę super jest się przejechać w środku karetki). Brunetka coś do mnie mówi, coś do psie, coś się pyta, kompletnie nie mam pojęcia o co jej może chodzić, więc tylko potakiwałem.

I znów straciłem przytomność - może usnąłem, może mnie uśpili - nie wiem.

Obudziłem się w szpitalu kompletnie obolały... Jezu! Jaki to był ból!!! Brunetka siedziała koło mnie, coś tam mówiła, o policji, o przesłuchaniu, nie wiem, nie miałem świadomości. Dowiedziałem się tylko, że owa piękność ma na imię Nikola i widziała całą sytuację. Po dwóch - trzech godzinach dowiedziałem się, że leżę na urazówce.
Pod wieczór byłem już w stanie zebrać myśli.

Na następny dzień... Uwaga!!! Policjant przyszedł mnie przesłuchać. A ja myślałem, że takie rzeczy tylko w amerykańskich filmach! Powiedziałem więc co i jak.

Owy ekolog został zatrzymany przez wezwany przez siebie patrol policji.
Po około tygodniu wróciłem do domu. Pies ładny, zadbany, wykąpany, wyszczotkowany, nakarmiony i z wielgachną blizną przed prawą dolną łapą...

Od znajomego z prokuratury dowiedziałem się, że wobec "ekologa" rozpoczęło się postępowanie o spowodowanie średniego uszczerbku na zdrowiu.
Tu dodam, że jestem osobą walczącą o swoje prawa "ryncami i girami" i wiedziałem, że niczego kolesiowi nie odpuszczę.

Historia dopiero się rozkręca!

Od tego samego kolego z prokuratury dowiedziałem się, że rozpoczęło się wobec mnie postępowanie w sprawie znęcania się nad zwierzętami.

O nie!!! Ten sam facet, który zadał taki ból mojemu ukochanemu pieskowi, okaleczając go do końca życia jeszcze to robi!

Tego samego dnia pobiegłem do prokuratury powiedzieć o zaistniałym czynie "uszkodzenia" mojego psa. Kolega miał teraz już dwa postępowania karne wobec siebie.

Dochodzi do pierwszych rozpraw, powoływani zostają ludzie, mający sprawdzić, czy przejażdżki z psem są maltretowaniem jego. Po około pół roku dochodzą wspólnie, że nie. Owy ekolog zasłaniał się, że to przecież bestialstwo, że pies przecież biegł przede mną, bo MU KAZAŁEM! Chciał złożyć apelację, jednak sąd ją odrzucił.

I teraz jego sprawa... Sąd uznał go winnym nieumyślnego spowodowania średniego uszczerbku na moim zdrowiu i zarządził zadośćuczynienie w wysokości 20 tysięcy złotych. "Ekolog" był też winny znęcania się nad zwierzętami. Oczywiście apelował... I wydłużył historię o 5 i pół roku.

Po około dwóch tygodniach od rozpoczęcia sprawy w sądzie apelacyjnym dostałem... groźby... Nie! Tego już za wiele. Oczywiście lecę do prokuratury, terrorysta co ciekawsze na liście podpisał się imieniem i nazwiskiem (tak:). Facet dostaje kolejny zarzut.

O dziwo koleś łaził na wolności (nie został osadzony w areszcie).

Pewnego już wiosennego dnia... Zostałem pobity przez tego terrorystę i jego kolegów... Teraz nie było już średniego uszczerbku... Skończyłem na OJOMI-e!!!
Cztery kości połamane, nos rozwalony, śledziona pęknięta. Nic ciekawego...

Po kilkunastu tygodniach nerwówki mojej rodziny, mogłem wyjść ze szpitala. Tym razem ów terrorysta i jego koledzy zostali osadzeni w areszcie.

Cóż pierwsza rzecz - psycholog. Zbierałem wszystkie kwity z przeszło dwóch lat...

Sprawa zakończyła się po kilku latach... Dostałem 250 tysięcy zadośćuczynienia i pokryli koszty leczenia zarówno w szpitalu, jak i psychologicznego. Ów terrorysta i jego szajka zapłacili w sumie około 350 tysięcy złotych. Nowych złotych.

Strach w sercu pozostał (mimo iż jestem mężczyzną), pies dalej ma bliznę, a zawsze, gdy tylko przypominam sobie tę historię płaczę.
Czy dałbym 250 tysięcy za 6 lat męczarni i nerwicy? Nie.

Jeden plus: owa brunetka została moją żoną.

Teraz, kiedy po dwóch miesiącach od zakończenia tej sprawy patrzę na nią, wydaje mi się że końcówka jest zbyt przesłodzona, nierealistyczna, ale przecież całe nasze życie jest nierealistyczne!

Historia wydaje się być zmyślona, wyssana z palca, jednak taka nie jest:(

I jeszcze przepraszam, że miejscami nie ma dialogów, większego opisu sytuacji, jednak pamięć usuwa niektóre szczegóły.

Życie w pewnym dużym mieście

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1053 (1257)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…