Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#13927

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z okresu spokojnych czasów studenckich, czyli kilka dobrych lat temu. Skończyłem chemię na politechnice.
Nie wiem czy jest to aż tak piekielna historia, i kto tu będzie piekielnym ;-)
Ale do rzeczy. Na pierwszym roku jednym z przedmiotów była matematyka. Zajęcia składały się z wykładów (prowadzący dr.S), oraz ćwiczeń (prowadzący dr.S i dr.W). O ile u dr.W nie było żadnych problemów bowiem pierwsze zadanie z każdego nowego tematu rozwiązywał sam na tablicy, to dr.S zakładał że po jego wykładzie wszyscy wszystko wiedzą, co było oczywistym błędem.
Gdzieś w połowie semestru dr.S podał wyniki z kolokwium (wyszło tak sobie), po czym podał zadanie i wezwał jedną dziewczynę do tablicy.
dr.S (S), dziewczyna (D)
D: Ja nie wiem jak to rozwiązać.
S: Jak pani tego nie wie?
D: Ja tego nie rozumiem.
S: Wyjaśniałem to na wykładzie, powinna pani to rozumieć, a jak nie to najwidoczniej jest pani za głupia żeby tu studiowań.
Po czym do całej grupy, że: jesteśmy bandą głąbów, do łopaty nie potrzeba wyższego wykształcenia,itp. Co prawda bez żadnych przerywników, ale zjechał nas równo. Swój monolog zakończył następującym tekstem: "Jak ja byłem w waszym wieku i chodziłem na studia, to wszystko rozumiałem zaraz po wykładzie"
I w tym momencie z ostatnich ławek: "Ale pan doktor miał porządnego wykładowcę"
Ćwiczenia w tym dniu się skończyły dla nas. Od następnego tygodnia ćwiczenia prowadził tylko dr.W.

P.S.
99% zdało matmę w pierwszym terminie, pozostali w drugim

Wydział Chemiczny Politechniki ..........

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (180)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…