Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#13987

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się historia dotycząca mojego ekspresowego i dość traumatycznego porodu. Minęły dwa lata odkąd mój synek jest na świecie, a ja wciąż pamiętam jak mnie potraktowano.

Postaram się nie rozwlekać historii co by nie zanudzić czytających, napiszę tylko gwoli wyjaśnienia iż mój poród był indukowany tj. wywoływany ponieważ byłam już 2 tygodnie po wyznaczonym terminie. Trzy dni przed porodem trafiłam na oddział Patologii ciąży i byłam tam poddawana badaniom i przygotowywana do "wielkiego dnia". Przez cały okres ciąży planowałam poród w wodzie, lub przynajmniej chciałam mieć możliwość wejścia do wanny w celu złagodzenia bólu. Pod tym kątem wybrałam szpital uczęszczając do szkoły rodzenia przy owym szpitalu po to by poznać położne i ogólnie "obeznać się " z tematem.

Nastał "wielki dzień" od 5 rano mam podawaną dożylnie oksytocynę w celu wywołania skurczów porodowych, co jakiś czas podchodzi do mnie "siostra" by sprawdzić jak się czuję i czy są postępy. Około 8 rano chyba się zaczyna (wtedy nie byłam pewna) zaczynam czuć skurcze, które przyprawiają mnie o niemal mdlenie. Trwa to jakąś godzinkę, zaczynają się robić bardzo regularne więc kwalifikuję się do "wyjazdu na porodówkę" , która znajdowała się piętro wyżej i tu zaczyna się szopka. Ja (J) oszołomiona bólem nie mogę zrobić jednego kroku, regularnie co 3 minuty potworny ból zgina mnie wpół. "Siostra" (S)ma mnie zawieźć na salę porodową. Podchodzi do mnie i próbuje wręczyć mi torbę ( moją własną spakowaną na tę okazję ale potwornie ciężką i dużą) patrzę na nią nieco przytomniej między skurczami i pukam się w czoło nie mogąc wydusić z siebie słowa.

(S) Pani zabierze swoje rzeczy i PÓJDZIEMY na porodówkę.
(J) Niestety nie dam rady ani wziąć torby ani tym bardziej pójść po schodach na wyższe piętro.
(S) No pani nie przesadza to tylko kilka schodów, ja muszę panią zaprowadzić bo za panią czekają następne w kolejce (!)
(J) Nie dam rady czy pani to rozumie?
Z fochem wypisanym na twarzy w końcu wpadła na to ,że szpital posiada wózki do przewożenia pacjentów, przyprowadziła wózek i czeka...
Z trudem wgramoliłam się nań bez niczyjej pomocy, której i tak bym pewnie nie otrzymała a pielęgniarka władowała mi moją torbę na kolana.
Jakoś wytrzymałam krótką podróż windą oraz korytarzem i z ulgą zauważyłam, że wprowadza mnie do jedynej w szpitalu sali z wanną.
"Dobra nasza myślę sobie" byłam tak obolała, że nawet nie miałam siły zaprotestować jak zobaczyłam w sali cztery stażystki (później się okaże, że dobrze, że tego nie zrobiłam).

Od razu poprosiłam położną (P) o nalanie wody do wanny.
(P) Teraz wody chce? Wannę muszę umyć.
(J) Nie szkodzi, poczekam.
(P) Ale to długo będzie trwało.
(J) Nie spieszy mi się.
(P) (Badając mnie dość brutalnie) - Ale tu jest pełne rozwarcie, już za późno.
Zrezygnowana poddałam się bo ból nie pozwalał mi trzeźwo myśleć ani tym bardziej się wykłócać.
(P) Położy się tutaj, wskazuje na fotel położniczy.
Kładąc się nieśmiało jęczę, że wolałabym rodzić w innej pozycji
(P) Co to za wielkopańskie fanaberie? Jak nie znieczulenie to rodzić chcą inaczej. Co? Na siedząco może? Położy się na boku, to będzie łatwiej dziecku wyjść .

No i męczyłam się na leżąco, bo nie pozwalano mi się ruszyć. Po całej wieczności bólu usłyszałam to na co czekałam, mianowicie "Niech teraz prze". Spróbowałam raz ... drugi, przez tę pozycję , którą kazano mi przybrać było to dość utrudnione i powietrze uchodziło mi górą, a nie parłam w ogóle, stażystki robiły co mogły by mi to ułatwić, ale niestety nie wychodziło. Na to wszystko piekielna położna orzekła, że "tak to się nie będziemy bawić" i wyszła z sali!

Ja w szoku, mąż w szoku, stażystki totalnie zażenowane próbują ratować sytuację. Skorzystałam z nieobecności piekielnej i zeszłam z upiornego fotela by pierwotnym sposobem klęknąć na kolana i spróbować przeć w bardziej naturalnej pozycji. Stażystki przerażone, że klęczę na podłodze, najpierw próbowały mnie usadzić z powrotem, a potem po prostu położyły mi prześcieradło.

Piekielna wróciła do sali w trakcie moich gimnastyk i z pomocą lekarza zawlekli mnie na fotel (w tym momencie już znienawidzony) jednak nie było mi dane męczyć się na nim długo gdyż chwilkę potem mój synek przyszedł na świat i stało się jak w filmach... wszystko zniknęło, ból, hałas, piekielna położna i zostaliśmy sami, my i nasz maluch :)

Rodziłam w Szpitalu wojewódzkim w Gdańsku, piszę to ku przestrodze innych kobiet, które będą chciały tam rodzić. Cała opieka przed i po porodzie na medal, ordynator dusza człowiek, a tylko jedna ruda położna sprawiła, że już nigdy więcej nie wybiorę tego szpitala i jeszcze teraz na jej wspomnienie trzęsą mi się dłonie.

Pozdrawiam stażystki, które bardzo mi pomogły, a ja dzięki temu następnym razem także pozwolę na ich obecność bo w tym wypadku okazały się aniołami.

Ps. w tym szpitalu panuje zasada, że opłaty za poród rodzinny pobierane są nieobowiązkowo i "co łaska". Jak leżałam i czekałam na mojego synka podeszłą do nas młoda pielęgniarka z pytaniem czy "zapłaciliśmy już za poród rodzinny", na to odpowiedział mój mąż, który dopiero po takim czasie wyszedł z szoku, że nie... i nie zamierzamy ;)

Szpital im Kopernika w Gdańsku

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 464 (548)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…