Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#14784

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pod koniec zeszłego roku pracowałam na kasie w jednym z hipermarketów. Piekielnych wielu nie było, bo wychodziłam z założenia, że zabójczo miły uśmiech rzucony na samym początku w stronę klienta jest w stanie zdziałać wiele. Strategia działa nader dobrze przez trzy miesiące mojej pracy. Czasem jednak, uśmiech nie wystarczył, gdy kasa sprawiała problemy, a mieliśmy okres bardzo przedświąteczny. Muszę także przyznać, że i ja trochę nawaliłam na początku, ale jak się okazało zasada "klient nasz pan" obróciła się przeciwko samemu klientowi.

Godzina 18, chwilowo dostawa kupujących została rozładowana, ja siedzę na kasie i widzę dobrze ubranego faceta pod trzydziestkę zmierzającego ku mojej kasie. Ok, fajnie fajnie, ale zaczyna wyładowywać towar. Patrzę, a tam tona różnych batoników, czekoladek, w ilości jak się okazało blisko setki. No nic, lubiłam przerzucać małe rzeczy na kasie, więc po rzuceniu zabójczo miłego uśmiechu i "dzień dobry" zabrałam się za licznie.

Jadę z batonikami "pip", "pip", "pip" itd., i patrzę nagle na kasę "Nie znaleziono kodu kreskowego" przeraziłam się i poprosiłam o cofnięcie batonika (tu powinnam chyba dodać, że błąd z brakiem kodu zatrzymuje naliczanie na kasie, a ja wrzucając dalej słyszę "pip" i tak, święcie przekonana, że kasa dalej liczy). Niestety "pip" zwany Brakiem kodu nie różni się wcale od normalnego nabicia na kasę, więc nie powiem, miałam wrażenie, że cofając jeden batonik, to nie on akurat wyrzucił błąd, a np. jeszcze jeden batonik przed nim. Ale myślę sobie: "cofnę jeden, lepiej żebym nie nabiła mu jednego czy dwóch batonów, które były wcześniej, niż nabiła za dużo". Gdy zdarzyło się to po raz 7 (!), pod koniec kasowania i znów poprosiłam klienta, by oddał mi batonik, bo nie nabił się na kasę, klient się wściekł, ja w sumie też. Nie dziwiłam mu się, ale nie sądziłam, że będzie taki niemiły. Szczęście, że do tej pory nikt nie doczłapał się do mojej kasy jeszcze. Ja za każdym razem przepraszałam klienta, bo to jednak nie moja wina, tylko wina kasy, ale klient rzucił coś czego bardzo nie lubię:
- Co z pani za kasjerka! Ciągle cofa pani towar! Pani chce mnie OKRAŚĆ i naciągnąć. Proszę anulować ten rachunek i zacząć od nowa! Na pewno nowy rachunek będzie mniejszy o paręnaście złotych! - rzucił tonem pewnym siebie i aroganckim, a ja zaczęłam się denerwować. Widząc to, pan przybrał pozę "mam cię".

Myślę sobie, że rachunku cofać nie będę, bo to za dużo roboty, włącznie z wzywaniem kierownictwa i dodatkowymi kłopotami, ale olśniło mnie na czas i wypowiedziałam:
- Nie anuluję rachunku, ale zaraz zamknę kasę (czego nie wolno mi było robić), pan wyłoży wszystkie batoniki z kosza na część kasy, gdzie kładzie się skasowane produkty, i razem ze mną będzie te nabite już sprawdzał i na nowo wrzucał je do koszyka.
Klient spojrzał na mnie, pomyślał chwilę i rzucił:
- Jasne, skoro chce pani się przyznać do oszustwa i naciągania mnie... - wypowiedział to, po czym uśmiechnął się "szelmowsko".
Myślę sobie "O ty gn*ju, zaraz zobaczymy..." Byłam bowiem święcie przekonana, że nie nabiłam mu paru batonów, aniżeli nabiłam nadwyżkę...

Zaczynamy liczyć na nowo, powoli na spokojnie... Jeden batonik, drugi, trzeci, sześćdziesiąty, osiemdziesiąty... Trwało to dobre kilka minut. W tym czasie, klient, każdy batonik, który był nabity i odczytany przeze mnie wrzucał z powrotem do koszyka... Skończyliśmy liczyć, pan skończył wrzucać batoniki, a ja ze strachu do końca podliczania nie spoglądałam na blat, skąd pan wrzucał batoniki do kosza. I dochodzimy do newralgicznego momentu:
- Więcej batonów nie naliczyłam na rachunek. - mówię to i patrzę w końcu na tę część kasy, gdzie miało się ukazać moje oszustwo (w sumie powinno ich zabraknąć przed końcem liczenia), a tam jak nic... Zostało dobre 10 batonów, które jak się okazuje, nie nabiły się na kasę.
Gość patrzy na mnie, ja na niego, on milczy, ja przez chwilę też. W końcu odzyskuję mowę i bardzo słodkim głosikiem z powracającym zabójczym uśmiechem mówię:
- Dziękuję, że pomógł mi pan poradzić sobie z moim błędem. Teraz nabije jeszcze te batony - wskazałam na te, których nie nabiłam z powodu błędu kasy - i te których jeszcze w ogóle nie skasowałam i to będzie wszystko.
Rachunek zamiast 290 zł wskazał około 315...

Gościowi zrzedła mina, bo chyba uświadomił sobie, że zamiast zyskać 10 batonów przez mój błąd, stracił dodatkowe 30 zł przez swoją piekielność. Ja świadoma tego, że to jednak nie był najlepszy moment mojej pracy na kasie, po odprawieniu klienta uśmiechałam się jednak w duchu dwa razy. Raz, że jednak sklep przeze mnie nie stracił i mam czyste sumienie, drugi raz, że utarłam piekielnemu i nieprzyjemnemu klientowi nosa na jego własne życzenie.

Otworzyłam kasę z powrotem.

Hipermarket na C.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 559 (739)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…