Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#15787

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję na budowie. W czasie wydarzenia, które opisuję (w marcu) miałam dwie budowy niedaleko siebie. Jadąc lawetą trasą S1 z pracownikami zobaczyłam psa siedzącego na poboczu. Dużego, biszkoptowego, podobnego do labradora. Pies siedział tyłem do szybkiej trasy i patrzył w dal. Z pyska wielkimi kroplami kapała krew. Kazałam pracownikom się zatrzymać i podbiegłam do niego. Miał rozdarte pół szczęki, rozbity nos i coś z łapą.

Zadzwoniłam na policję. Powiedzieli, że już kogoś wysłali, bo dostali zgłoszenie od innych kierowców. Super! Nie mogłam zatrzymywać pracowników - zaczął wydzwaniać przedstawiciel inwestora w stylu „gdzie my do cholery jesteśmy?”. Zostałam z psem sama. Minęło 40 min. Dzwonię na policję. Sprawa taka i taka, opis miejsca. Zaraz przyjadą. Nikt po trasie się nie zatrzymał. Nieźle wiało, więc założyłam na głowę kaptur i starałam się jakoś utrzymać psa, który w amoku usilnie zaczął starać się wejść z powrotem na drogę! Pies jakoś zaufał mi i usiadł, przez cały czas nie wydając z siebie żadnego dźwięku, ledwo trzymając się na łapach. Czas mijał.

Dzwonię na policję. Zapytali gdzie się dokładnie znajduję. Kolejny raz opisałam miejsce na trasie między miejscowością P. a W. Powiedzieli, że nie oni od tego są i przekazali sprawę komendzie w P. Jedyne co mogą zrobić, to dać mi do nich numer. Zrobiło się już naprawdę zimno, pies zaczął się krztusić. Robię co mogę. Potem dzwonię.

Kolejny raz opowieść - sprawa taka i taka, opis miejsca. Okazuje się, że nie oni od tego są (k**wa) i przekazali sprawę do Urzędu Gminy P. Jedyne co mogą zrobić to dać mi do nich numer. Ok. Dzwonię. Kolejny raz sprawa taka i taka. Wiedzą. Już kogoś wysłali (hurra!) czy mogą dać do mnie numer, żebym konkretnie powiedziała, gdzie jestem.” No jasne” mówię i czekam.

Widzę samochód - młoda dziewczyna zwykłą osobówką, bez koca, w kiecce, ale „ok” myślę ”ważne, że jest”. Wstaję uradowana, pokazuję biedne stworzonko ledwo żywe. A ona... nawet nie podeszła! Nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia! I mówi:
- Przykro mi, ale pies siedzi już po stronie miejscowości W., a to jest poza moim zasięgiem” (!!!!)
Co jest do cholery?! Tabliczka z „jej zasięgiem” jakieś piętnaście kroków ode mnie!!! Mówię do niej już nieźle w***wiona, że wezmę psa (jakieś 20kg) na ręce i jej k**rwa przeniosę za tą pieprzoną tabliczkę byle go brała do weterynarza!!! A ona, że nie można tak, że srak itd. Na to podjeżdża kolejna osobówka-psiarnia się zjawiła! Hura! Dawać ich tu!

Opowiadam o co kaman, a oni, że nie od tego są! To po co do cholery przyjeżdżaliście? Wymiana zdań między nimi, a mną na osobną historię (to, że byłam ubrana niezbyt elegancko-budowa to budowa-nie znaczy, że jestem jakimś zerem). Zaczęły się przepychanki. Podjeżdża trzecia osobówka. Wybiega facet i kobitka, lecą z kocem!!
- My tu do wypadku.
- O Boże! W końcu! - odpowiadam. - Możecie się wypchać. - mówię do policji. Na paniusię – ratownik psów z Urzędu Gminy P. nawet nie splunęłam.
Przyjechał mój pracownik, który urwał się z budowy, żeby pomóc. Jak próbowaliśmy podnieść psa zaczął się rzucać i ze strachu, biedny, tą pogruchotaną szczęką kłapać na policję, która stała i się darła. Starałam się psiaka uspokoić. Upaprana już byłam nieźle krwią. Zawinęliśmy mu głowę kocem. Potem całego w ten koc i do samochodu.
Ludzie, którzy przyjechali to fundacja „Ratujemy dogi”. Dostali tel. nie od policji, która nie wiedziała co się w takich wypadkach robi(!), ale jakiegoś kierowcy, który kogoś z tej fundacji znał. Przyjechali zza Katowic(!). Byliby szybciej, ale kobitka musiała wyrwać się z pracy i znaleźć kogoś do pomocy, bo robią to jako wolontariat. Zabrali psa do kliniki.
W między czasie wywiązał się taki dialog między gościem z fundacji(F )a policjantem(P):
(F)Macie klamkę?
(P)Co?
(F)Broń!
(P)Tak a co?
(F)To pier*** psu w łeb i po problemie jak inaczej nie umiecie pomóc!
A ten debil na to:
(P)No w sumie tak, ale musiałbym się tłumaczyć do przełożonego z użycia broni. (!!!!!!)

P.S. Pies miał całą pogruchotaną szczękę i podejrzenie urazu głowy. Przeszedł dwie operacje na zszywanie tej szczęki itd. Przez parę dni czekali, aż wyjdą inne objawy, ale na szczęście było ok. Miał duże problemy z jedzeniem, załatwianiem się i ogólnie z psychiką. Teraz jest dobrze.Próbowałam odnaleźć właścicieli. Wieszałam ogłoszenia w gminie P. i W. nic. Fundacja znalazła mu rodzinę. Ma ludzi, którzy go kochają i lekko zakrzywiony nos:) Podobno gdyby nie ja wlazłby na jezdnię, żeby się dobić.

P.S.2 Dowiedziałam się, że jest coś takiego, jak pogotowia dla zwierząt po wypadku. I oto główny cel wrzucenia tej historii. Wejdźcie teraz na stronkę internetową, wpiszcie pogotowie dla zwierząt i nazwę swojej miejscowości, spiszcie numer, a potem wpiszcie w swoje komórki. Reagujcie! Dzięki!

niezrzeszona

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 761 (863)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…