Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#16154

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia medyczna. O moim ojcu (nie potrzebuję współczucia, zrozumiecie dlaczego) i publicznym systemie zdrowia, korupcji, złośliwości i w końcu - końcu.

Do rzeczy. Ojciec mój odkąd pamiętam palił paczkę papierosów dziennie, lubił również wypić. Żył w stresie, często wyjeżdżał do roboty za granicę (od lat osiemdziesiątych do końca lat dziewięćdziesiątych), w rodzinie mieli skłonności do problemów z sercem.
Mieszkamy na Śląsku, do ŚCCS (WOK) mamy blisko, nawet bardzo, niemniej jednak mieszkamy w innym mieście.

Do rzeczy. Po dwóch zawałach, jednej operacji na sercu, ojciec dostał się na listę osób oczekujących na przeszczep jako osoba najpilniej nowego serca potrzebująca. Było to widać - miał wtedy 50 lat, dość mocno wszystko go sfatygowało, ale nie wyróżniał się spośród innych.

Pewnej nocy telefon, właściwie kilka, szpital domyślał się, że śpimy. "Mamy dla Pana serce, karetka już jedzie, serce w szpitalu będzie za trzy godziny transportem lotniczym. Proszę spakować rzeczy, dokumentację, historię choroby". Norma. Zostaliśmy postawieni w stan najwyższej gotowości. Miałem wtedy trzynaście lat.

Sam przeszczep się udał. Gorzej było ze stanem chorego. Lekarz kardiochirurg wychodzi. Stoimy z matką wymęczeni całkowicie. "Operacja się udała.
- Nie wiemy, czy pani mąż przeżyje, nie wiem, czy Twój ojciec przeżyje. - Lekarz zwrócił się do mnie, trzynastolatka, dając mi obrączkę ojca i zegarek.
Nie wiem, co było dalej, ale pielęgniarka, która mnie ocuciła, była bardzo miła. Gratulujemy prof. dr. hab. med. podejścia do dzieci.

Mijają trzy miesiące. Ojciec leży na OIOMie - trzy łóżka na całe ŚCCS, ojciec jedno z nich okupuje już od trzech miesięcy - płyn w opłucnej, coś nie tak, ciągle problemy. My, po konsultacjach, prosimy o pokazanie zdjęcia klatki piersiowej - nie, tajemnica choroby, pacjent decyduje sam, nie zobaczymy etc.
Zobaczyliśmy później - jedna z klamr zszywających mostek "wpadła" do środka. Operacja usunięcia - niemożliwa, organizm nie przetrwa. Trzeba czekać, może się zrośnie. Zrosło się. W końcu, po walkach, ojciec został wypisany. Jak nowy, wygląd i zachowanie, odmłodniał.

Dwa lata. Udar, paraliż lewej części ciała. Szpital miasta mego, X powiedzmy, nie przyjmie tak ciężkiego pacjenta (dodam, że oddział neurologiczny mamy), ordynator kazał przewieźć go do miasta Y, tego, gdzie leczą chorych na serduszko. Nie wezmą - nie jest to przypadek kardiologiczny, tylko neurologiczny.
Ostatecznie, X i Y się dogadały. X wzięło na eRkę neurologiczną, mając w pogotowiu załogę lekarzy z Y. Okej.
Dwa tygodnie minęły, na normalną salę. Człowiek, po udarze, sparaliżowany - za, przeproszeniem, zasrany i zaszczany, brudny, ośliniony, niemalże warzywkiem wtedy był mój ojciec. Pielęgniarki - nie ma, szpital ściął etaty. Przychodzi ordynator, na stronę moją matkę.
- Wie pani, ja pani bardzo współczuję. Musimy go wypisać. Ma pani dwa dni, nie wiem, jak sobie pani poradzi. To niewykonalne, w takim stanie w domu.
- Ale...
- Wypis za dwa dni.

Co się okazało? Pan ordynator jest/był (nie wiem, jak teraz) dyrektorem prywatnego zakładu opiekuńczego i rehabilitacyjnego. Tak, zgadliście, po odpowiedniej zapłacie ojciec tam trafił.

Minęło trochę czasu. Ojciec chodził, cieszył się życiem, miał humor, mimo, że nie był zdolny do samodzielnego życia. Ale o lasce chodził, sprawnie sobie radził, nie było problemów, kiedy zostawał sam w domu. Czasami tylko coś rozlał, jak tłumaczył, "ręka mi się trzęsie jakby mnie życie czymś zestresowało". ;)

Ale dalej. Rok 2008 - udar. Potężniejszy.
Ojciec jest już warzywem (jeżeli ktoś się obraża - ich problem, ale taki jest fakt). Nie kontaktuje, nie rozumie, nie mówi, żadnych reakcji. Po kilku dniach coś mówi, coś sobie przypomina, ale to puste słowa.
Znów, dwa tygodnie, "musimy wypisać", wcześniej oczywiście ten sam cyrk -ten szpital go nie chce, ten też nie, za ciężki przypadek, nie podejmiemy się etc.
Tutaj MUSZĘ powiedzieć, gdzie pracuje moja mama - od ponad 30 lat jedna i ta sama spółka, pod różnymi nazwami, obecnie z końcówką S.A. Zna tam wszystkich, wszyscy ją znają, ale pracuje na swoim stanowisku, które lubi, nie zarabiając kroci. Jest, po prostu, jedną z najbardziej lubianych i najlepszych pracowników.

Jakimś cudem prezes spółki Niepiekielna Dist. Pol. S.A. dowiedział się, o naszej sytuacji.
Nagle - miejsce w nowym szpitalu, pięknie, dzwonił sam ordynator, że bierze mojego ojca.
Prezes zadzwonił. Poinformował, że w łapę nie da. Po prostu przestanie wspierać szpital finansowo. Mieć a nie mieć wsparcia jednej z większych spółek energetycznych to dość ważna kwestia.
W międzyczasie moja mama przechodziła na emeryturę. Do normalnej odprawy dostaliśmy ′premię′ w wysokości 24 pensji po dwa tysiące każda. Jak się dowiedzieliśmy, za bycie doskonałym pracownikiem. Tak naprawdę prezes wiedział, że będziemy musieli dać w łapę. I musieliśmy.

Ojciec zmarł. Cicho, spokojnie, we śnie. Skończył koszmar z piekielnymi ludźmi, my również zamknęliśmy ten rozdział.
Chcieliśmy pozywać szpital kardiologiczny za tę klamrę - ale baliśmy się. Gdyby to wyszło, mogliby go po prostu ′nie chcieć′.
Sprawy z ordynatorami/dyrektorami placówek to też martwe pole. Według prawa, wszystko jest zgodne.
Według Polski i urzędów, mój ojciec od przeszczepu był całkowicie zdolny do pracy. Do emerytury brakowało mu trzech miesięcy pracy. Po udarze też, podobno, był zdolny do pracy całkowicie, mimo najwyższego stopnia niepełnosprawności. Urzędy nie potrafiły się dogadać.
Ojciec nigdy nie dostał żadnego zasiłku ani renty. Nie dostał od ZUSu nic, od innych instytucji również. Mi nie przysługuje żadna renta po nim. Przez państwo zostaliśmy wydymani. Kilka spraw było w sądzie, urzędom niczego nie zarzucono. My nie mamy siły walczyć, chcemy spokoju.

P.S.
Mam 21 lat i nadciśnienie (zgadnijcie czemu), mój organizm zachowuje się jak typowy poddany wielkiej presji, jakbym nadal żył w ciągłym stresie.
Kiedy przyszedłem do przychodni kardiologicznej, lekarka traktowała mnie jak śmiecia.
- Nie ma dwudziestolatków z nadciśnieniem, przy zdrowym mięśniu sercowym! Nazwisko!
- Piekielny.
- Pie... Piekie...
- Tak, syn tego Piekielnego, który był najcięższym przypadkiem w historii szpitala. Mam do kogoś pójść, abym zaczął być leczony?
- Nie... O k***a...

Tak. Jestem leczony i traktowany jako ten, który może narobić problemów szpitalowi.

szpitale na śląsku

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 748 (838)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…