Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#16366

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Przez pewien czas pracowałam w kawiarni sygnowanej nazwiskiem pewnej bardzo znanej restauratorki. Chyba wszyscy wiemy, o kogo chodzi.

Trafiłam tam, gdy odpisałam na ogłoszenie mówiące mniej więcej: "Szukamy kelnerek i kelnerów do restauracji w centrum, doświadczenie nie wymagane". Ani słowa o właścicielce, nazwa lokalu również się nie pojawiła.

Na rozmowie kwalifikacyjnej, na której zastrzegłam, że nie mam doświadczenia, usłyszałam, że naprawdę nie jest potrzebne, bo mnie wszystkiego nauczą, poza tym moja praca nie będzie polegała na "kelnerzeniu", a sprzedaży ciastek, tortów, etc. Ucieszyłam się, bo menedżerka przeprowadzająca rozmowę bardzo miło i rzeczowo wszystko mi wyjaśniła.
Po wszystkim umówiłyśmy się na płatny dzień próbny, na którym przedstawiono mi dziewczynę, mającą wdrożyć mnie w szczegóły pracy. Pobieżnie opowiedziała mi, co będzie należeć do moich obowiązków, poopowiadała o wyrobach, po czym uciekła plotkować z ludźmi z kuchni.

Drugi dzień wyglądał tak samo, trzeciego natomiast dostałam zmianę całkiem sama. Rano zostałam jeszcze zrugana przez menedżera, bo okazało się, że zaczynając zmianę o 9, powinnam zjawić się tam już o 8:40 i wszystko przygotować. Zrozumiałabym to, gdyby co rano wpadał tłum wygłodniałych klientów, jednak pierwsze zbłąkane dusze pojawiały się dopiero koło 12, i to z niezwykłą częstotliwością czterech-pięciu osób na godzinę. Po przetarciu gablot, ustawieniu tortów i wielokrotnym posprzątaniu stolika były tam więc straszne nudy. Nie wolno mi było jednak ani na moment usiąść. Pod ścianą stało co prawda krzesło, ale znajdowało się tam jedynie po to, by menedżer mógł kazać mi z niego w trybie natychmiastowym powstać. Patrzyłam więc na owe krzesło z utęsknieniem, bo długość zmian wynosiła od siedmiu do dwunastu godzin.

Niezależnie od tego, za co bym się zabrała, menedżer lub któryś z życzliwych współpracowników i tak uznawał, że powinnam robić coś zgoła innego. Albo to samo co robię, tylko trzy razy szybciej. Gdy myłam gabloty, menedżer stwierdził, że powinnam przetrzeć stojącą przy tylnym wejściu trzymetrową tablicę z napisem "Witamy w restauracji", której to tablicy nie czyszczono chyba od paru lat, była na niej bowiem gruba warstwa czarnego kurzu. Powiedziałam że zrobię to, gdy tylko uporam się z gablotami. Za dziesięć minut wrócił i obcesowo spytał, kiedy wreszcie przetrę tę tablicę. Gdy zapytałam, czym mam to zrobić, ze zdziwieniem oznajmił, że ŚCIERKĄ, problem w tym, że nikt mi nie powiedział, skąd brać takie cuda. Okazało się również, że w całym przybytku nie ma ręczników papierowych (w zamian, do czyszczenia stolików i gablot dostałam szmatę tak brudną, że Pani Właścicielka chyba by się przeżegnała nogą, widząc to...), a jedyny płyn do szyb rozcieńczany był tyle razy, że w butelce została sama woda. W toalecie pracowniczej wisiała wielka kartka z poleceniem, by używać szarego papieru, bo "PAPIER BIAŁY JEST DLA GOŚCI!!!!!!". Dodam tylko, że pracownicy, którzy wcześniej zarzekali się, że nie mają pojęcia, gdzie coś jest, albo mówili, że się właśnie skończyło, z uśmiechem politowania przynosili mi potem tę właśnie rzecz, zwykle na oczach menedżerstwa.

Największym zdziwieniem było dla mnie to, że... jednak będę kelnerką. Pomimo moich protestów i mówienia, że nikt nawet mnie niczego nie nauczył, dostałam tacę z trzema filiżankami kawy, dzbankiem śmietanki, cukiernicą i Bóg raczy wiedzieć, czym jeszcze. Oczywiście do stolika klientów szłam bardzo drobnymi kroczkami, usilnie starając się niczego nie rozlać.

Gdy pytałam pracowników, jak coś zrobić lub gdzie coś leży, zwykle przewracali oczami, ciężko wzdychali i udawali, że mnie nie słyszą, a czasem ostrym tonem rzucali, że takie rzeczy to już powinnam sama wiedzieć.

Trzeciego dnia jeden z kelnerów, patrząc, jak nabijam zamówienie na kasę, ze zdziwieniem spytał, czemu nie dobijam sobie napiwków. Drugi kelner z początku próbował go uciszyć, a potem z ociąganiem stwierdził, że zapomniał powiedzieć mi o tych napiwkach. Fakt, drobnostka taka.

Po czterech dniach mojej wspaniałej kariery zostałam zaproszona na rozmowę przez ową menedżerkę, która przyjmowała mnie do pracy. Powiedziała, że "musimy się pożegnać, bo pracownicy się na mnie skarżą".

Nie musiała mi dwa razy powtarzać.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 854 (916)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…