Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#16479

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z serii kultura na drodze.

Rok temu z górką. Środek zimy. Mróz w uszy szczypie, wszędzie tony śniegu. Godzina około 7:45. Zerwana o nieprzyzwoicie wczesnej porze zasuwam na zajecia (przez całe miasto oczy wiscie...). Zmuszona do przesiadki wychodze z ciepłego autobusiku i maszeruję do świateł. Tutaj warto nadmienić, że kozaki mam na dosyć wysokich obcasach, a moja "szkolna torebka" to wielkie, czerwne torbiszcze, zwykle słusznie i po brzegi wypakowane dobrem umysłowym. Więc tak przyodziana szybkim krokiem zbliżam sie do przejścia i widzę mrugające radośnie zielone. Z dwójki przeszłam na piątkę i zasuwam ile fabryka dała, żeby kolejnego autobusu nie przepuścić. Weszłam na ulicę lekko przed pasami i skosem zmierzam w stronę przecinki w wielkiej zaspie znajdujacej sie mniej więcej w połowie szerokości pasów.
Wchodzę na drugi pas (droga dwópasmowa), ą tu nagle skręca jakiś samochód i widzę, że jedzie prosto na mnie, nie zwalniając (a wręcz przyśpieszając) i nie próbując nawet mnie ominąć (do dyspozycji wolny cały drugi pas). Chcąc nie chcą wykonałam popisowy skok przez pół pasa drogowego prosto w zaspę sięgającą mi ponad kolana i cudem unikam potrącenia. Wtedy (dopiero!) słyszę odgłosy hamowania. Myślę, poczuł się facet, że mógł mnie zabić, chce zapytać czy nic mi nie jest... Odwracam się, a tu znad opuszczonej szyby dobiega mnie gromkie "Jak łazisz, dzi*ko!" i pisk opon.
Byłam w takim szoku, że do tej pory żałuję, że nie zapisałam numerów tego jakże przemiłego Pana.

Ulica

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 38 (200)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…