Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#17808

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Trochę przykra historyjka, ale bardzo prawdziwa.
Jak wiadomo, nie choroba czy bieda łączy rodzinę, ale... testament.
Trzy miesiące temu byłam w Polsce, po śmierci dziadka.
Pogrzeb minął nawet dobrze, o ile można to tak nazwać. Rodzinka płacze, lamentuje, to normalne.
Dopóki nie doszedł do nich fakt, że dziadek mieszkał w wielkim mieszkaniu w Warszawie.
Ja na odczytanie testamentu nie chciałam iść - nie wiem, nie czułam takiej potrzeby.
Zaklepałam sobie i rodzicom pokój w motelu, i ruszamy ich rozklekotanym samochodem do wielkiej Warszawy, żeby posłuchać ostatnich słów dziadka.
Spotkaliśmy po drodze połowę rodziny, nawet tych których nie widziałam od dobrych 10 lat, co dopiero dziadek. Nie wiem na co liczyli.

Więc stoję przed budynkiem, palę papierosa zastanawiając się jak zabawnie będzie wyglądać kłótnia o dom dziadka, albo o jego pieniądze, aż tu przybiega mój ojciec i mówi że mnie wzywają. Gaszę papierosa i idę z nim.
Kiedy przyszliśmy, zostało odczytane:

"Mojej wnuczce, Marcie Iksińskiej zostawiam moje mieszkanie przy ulicy X, mając nadzieję że kiedyś jej się przyda."

Rodzinka patrzyła na mnie wzrokiem zabójców, ja przyjęłam to nieźle.
Stojąc przed budynkiem z rodzicami, podchodzi do mnie moja ciotka - jedyna najnormalniejsza w mojej kolekcji ciotek - i mówi:
- Wujek X, chce od ciebie to mieszkanie odkupić.
Ręce mi opadły. Oferta była niezła, ale wiedziałam że za to mieszkanie dostałabym więcej niż mi oferował wujek, a poza tym nie chciałam go sprzedawać. Dziadek harował na nie pół życia, więc jakoś tak... nie wypadało.

Na rodzinnym obiadku parę dni później odbywającym się w domu moich najcudowniejszych krewnych, padło zdanie:
- Nie wiem czemu Marta dostała to mieszkanie. Już ma mieszkanie, mieszka za granicą, poza tym... Przecież ona prawie w ogóle z dziadkiem kontaktów nie miała.

Tu nie wytrzymałam, rozryczałam się jak dzieciak i wybiegłam stamtąd, goniona przez rodziców.
Dodam, że kiedy jeszcze mieszkałam w Polsce, raz w miesiącu wpadałam do dziadka, czy to na weekend, czy tydzień, albo z rodzicami z wizytą, mimo że mieszkał daleko, nie raz ja, osiemnastolatka, świeżo upieczona pani z prawem jazdy jechałam po dziadka i wracałam z nim do naszej mieścinki, żeby sobie posiedział trochę na wsi na swoim ulubionym fotelu, w słońcu, po paru dniach znów ja go odwoziłam, a gdy wyjechałam z Polski, przynajmniej raz na tydzień dzwoniłam do niego, ot tak, by zapytać co u niego, i jak się czuje. Nie raz przelewałam rodzicom pieniądze, kiedy zbliżały się dziadkowe urodziny, czy imieniny, żeby kupili mu coś ode mnie, albo wysyłałam mu coś...

Najzabawniejsze z całej historii: powiedziała to osoba, która z moim dziadkiem miała tyle wspólnego co piernik z wiatrakiem, przyjechała na gotowe licząc, że dostanie cały spadek.

Od tego czasu praktycznie w ogóle nie kontaktuję się z moją rodziną, nie licząc tych najbliższych osób i rodziców, a mieszkanie jak stało puste, tak stoi. Może kiedyś się przyda.

rodzinka, a co.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 847 (925)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…