Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#17851

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jeżeli jesteście ludźmi źle reagującymi na drastyczne historie, lub wyjątkowo wyczulonymi na krzywdę zwierząt - proszę, nie czytajcie tej historii.

Recz działa się w ubiegłym wieku, w połowie lat dziewięćdziesiątych, w nieistniejącej już od dość długiego czasu stajni w jednej z nadmorskich miejscowości.

Jako wczesna nastolatka byłam naprawdę zapaloną "koniarą" i cały swój wolny czas spędzałam w niewielkiej, sześciokonnej stajni. Oprócz pięciu wałachów stacjonowała tam jedna przecudnej urody klaczka, która zachorowała - była markotna, osowiała, nie chciała jeść, co trwając dłuższy czas zaczęło stanowić poważny problem.

W tamtym okresie zmieniono weterynarza, który opiekował się końmi, z bardzo renomowanego i sprawdzonego starszego pana, na kolesia, który więcej miał wspólnego z handlem paszami dla zwierząt niż z realnym ich leczeniem.

A leczenie klaczy trwało długo, ponieważ nowy pan weterynarz wpadał do stajni często, jeszcze częściej zmieniając diagnozy i sposoby leczenia kobyłki.
Najpierw twierdził, że to kolka - leczenie nie przyniosło efektów.
Następnie, że klaczy nie ścierają się zęby - piłowanie ich pilnikiem nie wniosło nic oprócz poranienia końskiego podniebienia.
Jeszcze później, że jednak zęby ścierają jej się za mocno i trzeba ją karmić gniecionym owsem (który on oczywiście chętnie sprzeda).
Opcji pan weterynarz miał wiele, ale nie zdążył ich nam wytłuścić, ponieważ klacz zdechła. W stajni. W boksie. W środku dnia. Przy obecności pozostałych koni.
W takich samych okolicznościach postanowiono ją usunąć ze stajni w celu przewiezienia konia na sekcję zwłok. Szkoda tylko, że pan weterynarz łamiąc jej nogi, żeby zmieściła się przez drzwiczki boksu, nie pomyślał, że może inne konie nie powinny brać udziału w tym przedsięwzięciu. A brały, i nie zniosły tego ze spokojem.
Cóż sekcja wykazała? Zaawansowany rak odbytu, od początku nieuleczalny, koń już we wczesnym stadium choroby nadawał się tylko do uśpienia, co oszczędziło by mu cierpienia i licznych poronionych prób leczenia, a innym koniom widoku tak drastycznego usuwania trupa z boksu.
Gdyby pan weterynarz ubrał lateksową rękawiczkę i wsadził klaczy rękę w tyłek, to wszystko nie miało by miejsca, bo pewnie nawet on by się wtedy zorientował, że coś jest nie tak.
Jako że przez całe życie mam w różnym stopniu do czynienia z różnymi zwierzętami, to i weterynarzy spotkałam wielu. Ten jednak swoją niekompetencją i chęcią zarobku przebił wszystkich. Nie podaję jego danych ani miejscowości w jakiej pracował. Pan weterynarz już od dawna nie pracuje w zawodzie. Na szczęście.

stajnia

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (235)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…