zarchiwizowany
Skomentuj
(5)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia Laryssa009 piekielni.pl/19282 przypomniała mi moją, którą postanowiłem teraz wstawić.
Sami oceńcie kto był piekielnym. Rzecz działa się za czasu PRL-u, w 1987 roku kiedy miałem 9 lat i chodziłem do 2 klasy SP. Lekcje religii odbywały się w przykościelnej salce a nie jak teraz w szkole. Powiem, że jestem osobą wierzącą ale na religię nie chodziłem. Z tego powodu, delikatnie ujmując, poważne problemy ze strony kolegów, którzy na siłę nie raz i nie dwa próbowali zaciągnąć mnie na religię, przy cichej akceptacji (W)ychowawczyni Marii Piekielnej mieszkającej de facto naprzeciwko mnie po drugiej stronie ulicy. Skargi do niej i prośby o pomoc było jak rzucanie grochem o ścianę.
Pewnego razu doszło do takiej sytuacji, że nie miałem możliwości ucieczki przed kolegami. Stałem akurat na schodach. Z jednej strony ściana, z drugiej poręcz, o które oparłem się rękoma i z buta przyłożyłem jednemu naprzykrzającemu się koledze pod oko (tyle, że oka nie stracił). Natrętni koledzy mnie zostawili i pobiegli na mnie ze skargą do W. Pani W natychmiast zareagowała i przybiegła z pretensjami do mojej (M)amy jak ja mogłem tak koledze zrobić. M wysłuchała skarg i zażaleń w i zapytała:
M: Czy mój syn przychodził do Pani ze skargami na kolegów?
W: No, tak...
M: No to co Pani teraz chce...
Po tym zdarzeniu nastąpił spokój...
P.S. Zdarzały się też podobne sytuacje, kiedy koledzy mnie gonili i dostawali lanie od przypadkowych ludzi np. batem przez plecy.
Sami oceńcie kto był piekielnym. Rzecz działa się za czasu PRL-u, w 1987 roku kiedy miałem 9 lat i chodziłem do 2 klasy SP. Lekcje religii odbywały się w przykościelnej salce a nie jak teraz w szkole. Powiem, że jestem osobą wierzącą ale na religię nie chodziłem. Z tego powodu, delikatnie ujmując, poważne problemy ze strony kolegów, którzy na siłę nie raz i nie dwa próbowali zaciągnąć mnie na religię, przy cichej akceptacji (W)ychowawczyni Marii Piekielnej mieszkającej de facto naprzeciwko mnie po drugiej stronie ulicy. Skargi do niej i prośby o pomoc było jak rzucanie grochem o ścianę.
Pewnego razu doszło do takiej sytuacji, że nie miałem możliwości ucieczki przed kolegami. Stałem akurat na schodach. Z jednej strony ściana, z drugiej poręcz, o które oparłem się rękoma i z buta przyłożyłem jednemu naprzykrzającemu się koledze pod oko (tyle, że oka nie stracił). Natrętni koledzy mnie zostawili i pobiegli na mnie ze skargą do W. Pani W natychmiast zareagowała i przybiegła z pretensjami do mojej (M)amy jak ja mogłem tak koledze zrobić. M wysłuchała skarg i zażaleń w i zapytała:
M: Czy mój syn przychodził do Pani ze skargami na kolegów?
W: No, tak...
M: No to co Pani teraz chce...
Po tym zdarzeniu nastąpił spokój...
P.S. Zdarzały się też podobne sytuacje, kiedy koledzy mnie gonili i dostawali lanie od przypadkowych ludzi np. batem przez plecy.
tolerancja w szkole
Ocena:
85
(213)
Komentarze