Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#19331

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Studia skończyłam, ale nie skończyłam ze studyjnymi zainteresowaniami, więc wybrałam się przedwczoraj na konferencję. Ludzi zainteresowanych jej tematem nie przybywa w Polsce w zastraszającym tempie, w większości znamy się z innych konferencji i sympozjów, a przynajmniej publikacji, więc stwierdziłam, że skoro będzie okazja do spotkania, to dlaczego nie. Pieniędzy zbyt strasznych to nie kosztowało, a udział zawsze dobrze wypadnie w dossier.
Konferencja w większości udana, może bez specjalnych rewelacji, ale też nie była mówieniem o niczym do ludzi, których to kompletnie nie interesowało, ot, wydarzenie, żeby pokazać, nad czym kto pracuje, co jest już zrobione i czym wypadałoby się zająć w następnych latach ku chwale nauki i ojczyzny (zrobiono wcale dużo i pieniądze podatników się nie zmarnowały). Zgrzyt był tylko jeden, w postaci dwojga profesorów instytucji organizatorskiej.
W cateringu niefortunnie znalazło się wino, w zamierzeniu po kieliszku na głowę, ale dwoje staruszków (po tej gorszej stronie siedemdziesiątki) stwierdziło, że proporcje powinny być inne i dla nich przypada całość. Którą popijali nawet w trakcie obrad.

Na początku były chichoty i coraz głośniejsze szepty (a zapewniam, że wystąpień można było słuchać na trzeźwo, bardzo sensowne rzeczy były prezentowane), które wszyscy starali się ignorować. Z upływem godzin szepty przeszły w półgłos, a ten w pełnogłos, którym toczono rozmowy o tym, jak to się w latach osiemdziesiątych profesor taki urżnął i puścił w Poznaniu z docent owaką i jak na to zareagowała profesorowa i równie wesołe tematy. Przeczuwając pod skórą (w końcu zawód zobowiązuje), że największego pecha będę mieć ja (pierwsze wystąpienie po ostatniej i najdłuższej, bo obiadowej przerwie), modliłam się o to, żeby uniknąć kompromitującej konfrontacji. A przynajmniej móc się wtedy opanować i nie powiedzieć za dużo.

Niestety, bogowie niebios i ziemi nie byli litościwi, ponieważ w dwie minuty po tym, jak zaczęłam swoje wywody, z ostatniego rzędu (najbliższego bufetowi) dobiegła mnie... piosenka o dzieweczce, co szła do laseczka. W pijackim kanonie gardeł zużytych latami dydaktyki. Starałam się nie zwracać uwagi ("zaraz rzucę w nich projektorem, a potem wdepczę w ziemię, napluję, wbiję butelki w dupy i posypię tłuczonym szkłem, zaraz rzucę w nich projektorem..."), potem rzucałam żenująco komiczne komentarze ("udawajmy wszyscy, że nic się nie dzieje i to codzienność, przecież znamy realia"), ale w pewnym momencie straciłam słyszalność. I się wku*wiłam, więc wlałam w głos cały jad, jaki zdołałam naprędce zgromadzić.
[Ja] Rozumiem, że mówię o skomplikowanych sprawach, ale naprawdę nie ma potrzeby słuchania - zawsze można wyjść, jeżeli nie potrafi się zrozumieć.

Dotknęłam czułej struny. Pani [p]rofesor, widać nie tak pijana, jak kumpel od katedry i kieliszka, chyba poczuła się dotknięta, bo wstała i krzyknęła:
[P] Jestem tu profesorem, gówniaro! Profesorem! I nie będziesz mnie pouczać!

I zapadła martwa cisza na sali. Autorytet przemówił. W końcu pani profesor to czyjaś znajoma, szefowa, recenzentka, promotorka i tak dalej. A uczelnie, zwłaszcza te trochę mniejsze, potrzebują profesorów jak Grecja forsy. Poza tym, czytałam jej książki i artykuły i nie były najgorsze. Dlatego - przyznam się bez bicia - z 15 sekund stałam i zastanawiałam się, co zrobić, opanować się czy nie.

Każdy, kto mnie zna, domyśli się od razu, że za żadne skarby świata nie mogłabym utrzymać języka za zębami.
[Ja] A ja jestem trzeźwa w pracy.

Cisza zrobiła się jeszcze bardziej martwa. Po dłuższej chwili ktoś wyprowadził oboje, a ja wróciłam do przerwanego wywodu. Oczywiście, nie zdziwiłam się tym, że ludzie myśleli o czymś innym. A w trakcie bankietu po wszystkim, jakoś nikt nie kwapił się do rozmowy ze mną.

Wiem, że picie w pracy to codzienność na wielu uczelniach, sama holowałam kiedyś na wykopkach panią doktor zbyt pijaną, żeby samodzielnie iść. Wiem, że zamyka się oczy, żeby nie stracić posady/koneksji/uczestnika grantu/recenzenta. Wiem, że alkoholizm to choroba, a ludzką psychikę poznałam w pracy i na studiach tak doskonale, żeby na poczekaniu ułożyć listę powodów, dla których ona w pracy pije tak otwarcie i dlaczego niczego z tym nie robi. Ale ludzie... czasami po prostu brakuje słów.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 664 (824)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…