Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#19801

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
poprawione, bo sie nie dalo czytac... prosze nie klikac "bylo" :)

Od pieciu lat mieszkam w UK. Jako jedna z nielicznych (w gronie moich znajomych) mieszkam sama i mam tylko do swojej dyspozycji (wypas!) dwa pokoje. Dosc czesto wiec zdarza sie, ze znajomi zostaja u mnie na noc, lub "przemieszkuja" u mnie rozne zawieje losu. Nie odmawiam pomocy, bo tak mnie wychowano i mam na to warunki.

Pewnego razu znajomy (mianem "kolegi" nie moglabym go poraktowac, bo za slabo sie znalismy) o godz. pierwszej w nocy przyslal mi smsa ze ma jakies "klopoty na chacie" i czy "przygarne kropka na tydzien, moze troszke dluzej". Nie wnikajac w szczegoly odpisalam jednym slowem: "wbijaj!".

Oddalam mu do dyspozycji swoja sypialnie, bo ja "krociak" jestem, wiec lepiej sie zmieszcze na kanapie. Pokazalam co, gdzie, jak i kazalam sie czuc jak u siebie.

Jako, ze gotowac uwielbiam, a dla samej siebie to sie nie chce, uradowana, ze w koncu mam dla kogo zrobic porzadny posilek, zaczelam szalec w kuchni. Sniadanka, obiadki, deserki, kolacyjki... wszystko pyszne, domowe i podane pod nos zgodnie z wyniesionymi z domu zasadami "czym chata bogata...","bog w dom - gosc w dom" i takie tam...

Moj gosc czul sie "gosciem" w pelnym tego slowa znaczeniu, ani razu nie zhanbil sie umyciem chocby jednej szklanki, ba! nawet nie pofatygowal sie nigdy, by cokolwiek wrzucic do zmywarki.

Na poczatku rozmowy nawet jakos sie kleily, ale z czasem tematow zabraklo. Co trzeba przyznac, chlopak byl szczery... gdy poprosilam go o cos szczerze odpowiadal: "Nie chce mi sie".

Coz... po jakim czasie i mi sie zaczelo "nie chciec", wiec postanowilam przestac sie wyglupiac z dogadzaniem Andrzejkowemu podniebieniu i pewnego dnia na obiad zrobilam... nic. Udal sie wiec Andrzej (z ciezkim sercem) do sklepu. Wrocil z pierogami. Chcac dac mu szanse wykazania sie opuscilam kuchnie i pelna napiecia oczekiwalam go w salonie. Wreszcie pojawil sie dzierzac dumnie w dloniach talerz i widelec. "Chcesz sprobowac?" zapytal z bananem na twarzy podsuwajac mi talerz pod nos. Z deka zdezorientowana uprzejmie odmowilam. "Jak chcesz to Ci troche zostawie!" Odburknelam: "yhyy" i zanurkowalam w kompa. Dotrzymal slowa... zostawil... brudna patelnie na kuchence.

A potem jakos tak nagle zaczelismy sie mijac. Andrzej wracal jak ja juz wyszlam do pracy, wychodzil jak ja jeszcze spalam po nocce. Czasem jadac taksowka do pracy widywalam Go jak wracal spacerkiem do domu. Widzialam slady jego poczynan w moim pokoju lub na moim komputerze, podczas mojej nieobecnosci, ale jak bylam w domu to nie zachodzac do mnie, nie mowiac nawet "czesc" zaszywal sie w (badz co badz mojej) sypialni, gasil swiatlo udawak ze spi. Doszlo do tego, ze mi bylo glupio tam wejsc chocby po majtki.

Pewnego dnia przed praca przyszla do mnie kolezanka, zrobilysmy sobie kanapki, ale nie zdazylysmy ich zjesc wiec zostaly na stole. Potem z pracy wyslalam do Andrzeja smsa, z prosba, zeby kupil cole, bo sie skonczyla (uznalam, ze skoro ostatnio ja kupilam 12 butelek i wypilismy je razem, to moge go o to poprosic). Jak wrocilam do domu na stole zastalam karteczke: "Nie mialem kasy, zeby kupic czy odpisac. Dzisiaj cos przytargam jak wroce z roboty. PS. Dzieki za kanapki" i oczywiscie brudny talerz na stole. Nie wytrzymalam. Odpisalam: "Pieniadze na cole lezaly na stole, tylko Tobie sie nie chcialo po nia pojsc. Odnosze wrazenie ze robisz sobie ze mnie jaja. Badz tak mily, prosze, i znajdz sobie innego frajera u ktorego zamieszkasz".

Przez kolejne 5 dni: cisza... Zero jakiegokolwiek odzewu, zadnej reakcji. Od sasiadow wiem, ze pojawial sie zaraz po moim wyjsciu do pracy, a rano slyszalam tylko szczek zatrzaskiwanych drzwi.

W koncu, za namowa przyjaciol, po pracy, o godz 3:30 nad ranem weszlam do sypialni, obudzilam go i poprosilam o rozmowe. Spokojnie, bez krzyku, ale wygarnelam mu wszystko co mi lezalo na serduchu. Chlopczyk byl w szoku. Stwierdzil, ze sie go czepiam, ze on nie widzi nic nieodpowiedniego w swoim zachowaniu i ze z jego strony wszystko bylo jak najbardziej w porzadku. Jak powiedzialam, ze jego: "dzieki za kanapki" to juz bylo zwykle chamstwo, spojrzal na mnie z perfekcyjnie udawanym oburzeniem i powiedzial: "No tak! Teraz jeszcze wyjdzie na to, ze ja cham jestem!"

Doszlam do wniosku ze jednak sie nie dogadamy, wiec grzecznie poprosilam, zeby oddal mi klucz i sie wyprowadzil nastepnego dnia zanim wyjde do pracy. Klucza mi nie oddal mowiac, ze nie wie czy zdazy. Jak wychodzilam do pracy jeszcze go nie bylo, ale jak wrocilam to juz nie zastalam ani jego, ani jego rzeczy. Zastalam za to liscik. Cytuje: "Tu masz 20 funtow, ktore pozyczylem plus klucz. Jestesmy kwita. Nara. PS. Nie dzwon do mnie wiecej, ani nie pisz. MAM CIE DOSC."

To wlasciwie tyle. Nagorsze w tym wszystkim jest to, ze czlowiek powinnien wyciagac wnioski z tego, co mu sie przytrafilo. A jaki jest wniosek z tej historii dla mnie? Ze co? Ze nie powinnam juz wiecej nikomu pomoc? Ze przez takiego jednego dupka mam zmienic siebie i swoje podejscie do ludzi? A co jesli kiedys odmowie pomocy komus, kto jej naprawde bedzie potrzebowac, komus, kto jest naprawde wartosciowym czlowiekiem, komus, kto byc moze kiedys pomoze mi? O nie! Nic z tego! Mowcie sobie, ze jestem naiwna... a ja Wam i tak powiem: "wciaz jeszcze wierze w ludzi!"

gdzies w uk

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 248 (272)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…