Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#20038

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielność opisywanej sytuacji może nie jest najwyższych lotów, jednak uważam, że czytającym może przynieść przynajmniej umiarkowany ubaw. Może być nieco przydługo ale troszkę potrzeba do naświetlenia całej sprawy.

Kupiłem ja sobie (a właściwie mama zapłaciła ;)) kurtkę. Kurtka narciarska/snowboardowa lecz należąca do tych, które ze względu na fajny design można nosić na co dzień. Firma mniej mi znana ze względu na nikłe zainteresowanie sportami zimowymi, ale dość droga nawet po obniżce – gdyż kupowana w Fashion House Outlet Centre. Na razie tyle o niej.
Dalej ciesząc się zakupem, bardzo ją lubiłem (mimo piekielności stale ją lubię), wybrałem się po ok. 3 tygodniach od zakupu w drogę z Bytomia do Katowic a następnie do Krakowa, gdzie studiuję. Drobne w kieszeni spodni na bilet tramwajowy są, lecz wiedziałem, że będę musiał udać się do bankomatu po większą kwotę, by mieć na autobus do KRK. Wysiadam z tramwaju, zmierzam do bankomatu i chcę wyciągnąć portfel z bocznej kieszeni kurtki w celu wyciągnięcia karty bankomatowej. Proszę sobie wyobrazić moje zdziwienie, gdy ciągnę za uchwyt zamka a on stoi w miejscu. Niedowładu w ręce nie mam, do chucherek nie należę – myślę sobie – podszewka weszła w zamek i tyle (zdarza się dość często w odzieży). Przysiadam na ławce, oglądam, ale był to zamek wodoodporny, wszyty „na lewą stronę” więc moja „rozkimna” się nie sprawdziła. No to nic. „Stoi i sapie, dyszy i dmucha...” Ciągnę zamek – on ani rusz. Zdjąłem kurtkę (temp. ok. 0 st. C.) i morduję się z nią w ten sposób. Ludzie się gapią, no co poradzę? Od chwili pierwszej próby minęło ze 30 minut. „Już ledwo sapie, już ledwo zipie...” Po przeanalizowaniu wszystkich możliwości – ubrałem ją z powrotem, wyciągam klucze (nic lepszego nie miałem) i dawaj – prujemy szew, żeby się dostać jakoś do portfela. W ca. 10 minut zrobiłem dziurę, starając się jak mogłem, żeby nie uszkodzić kurtki tylko spruć kawałek szwu i jakimś cudem dwoma palcami wydłubałem z portfela kartę do bankomatu i legitymację studencką z miesięcznym żeby jakoś po Krakowie móc się poruszać. Koniec części pierwszej.
Po przyjeździe do KRK, z dwie godziny usiłowałem w jakiś sposób otworzyć zakleszczony zamek i nic. Bliższe oględziny wykazały, że faktycznie – nic się nie do niego nie dostało, niczego nie przyciąłem tylko po prostu – nie chciał się otworzyć. W ciągu tygodnia, średnio trzy razy dziennie próbowałem otwierać zamek, a nuż się otworzy. Koło piątku łapałem się na tym, że idę spokojnie ulicą i automatycznie, na „nieświadomce” szarpię się za kieszeń i zamek. Dalej nic.
Wracam do domu na weekend. Przedstawiam mamie sytuację. Mnie wcale do śmiechu. Pół rodziny próbowało otworzyć kieszeń – na daremno. Decyzja: jedziemy do Sosnowsi reklamować to cudo.
Przyjeżdżamy na miejsce. Tłumaczę kobiecie co i jak, łącznie z tym, że portfel jest dalej w środku a dziura wprawdzie została zrobiona przeze mnie, no ale to z konieczności. Gdzie był paragon? W portfelu :) Sprzedawczyni próbuje – nic. Przyszła druga – ani w te ani wewte. Przyszła nawet pani kierownik. Szarpnęła raz, szarpnęła drugi. Tak. Za trzecim razem kieszeń się otworzyła. Gdyby nie moje tłumaczenia, dwie ekspedientki, które także nie potrafiły zamka otworzyć, pewnie nie przyjęła by kurtki do reklamacji.
Pytanie tylko czy rozpatrzą ją pozytywnie? Po trzech tygodniach na szczęście kurtka wróciła zszyta w profesjonalny sposób. Hmm... Pomijając fakt, że przy okazji zszyli ze sobą jedną z wewnętrznych kieszeni, ale nie przeszkadza to w korzystaniu z niej, więc co tam.

Dziękuję :)

Śląsk

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 80 (164)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…