Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#20297

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Tym razem o naszej piekielności wobec kumpla-ratownika.
Na szczęście chłopak złoty, obdarzony ogromnym poczuciem humoru, szkoda, że już nie jeździ...
Miał ów koleżka pecha iście piekielnego do wyjazdów na pewną wioskę.

Sytuacja pierwsza: wezwanie poważne, rzekłbym, dramatyczne. Starszy pan znaleziony w łóżku przez rodzinę, nieprzytomny, toczący pianę... Cokolwiek by mu nie dolegało, nie wyglądało ani na grypę ani na hemoroidy.
Ruszyliśmy z kopyta, czyli na sygnale. Po przybyciu na miejsce zaopatrzyliśmy pacjenta godnie. Na szczęście okazał się być cukrzykiem, który przesadził z insuliną. Podanie dożylne cukru rozwiązało jego kłopoty. Uspokojeni pakujemy wóz do powrotu. Dla wyjaśnienia: w owych czasach jeździliśmy stareńkim jak torf Mercedesem typu "kaczka". Z przodu miejsce kierowcy i lekarza, między naszą kabiną a przedziałem "towarowym" ścianka z malutkim okienkiem.

Ja wsiadłem do przodu. Kierowca - siłą rzeczy - też.
A ratownik... kiedy otwierał tylne, rozsuwane drzwiczki, przypomniał sobie o pozostawionym w domu pacjenta kajeciku z kartami wyjazdu. Toteż niewiele myśląc zatrzasnął wrota i pognał po zeszyt. My z kolei, słysząc trzaśnięcie, spojrzeliśmy po sobie i odjechaliśmy.
Byliśmy już dobre 5 kilometrów od miejsca zdarzenia, kiedy przez radio zawołała nas dyspozytorka, pytając, czy czegoś nam nie brakuje...
Wyjaśniła. Zawróciliśmy. Pozbieraliśmy lekko nadąsanego kolegę i w zgodzie wróciliśmy do bazy.

Nieco więcej fochów wywołał u niego inny wyjazd, do tej samej wioski.
Ponieważ spieszyliśmy się do wezwania, B. nie zdążył w bazie spuścić żółtej. A było co spuszczać, bo zaraz po przyjściu walnął wieeeelką kawę.
Wizyta krótka, konkretna, wracamy.
Po drodze B. usilnie prosi o zatrzymanie gdzieś w lesie, bo mu mocz na komory mózgu uciska.
Ba, ale gdzie?
Droga równa jak mózgowie polityka, nawet wyższa trawa jest przez lokalesów traktowana jako las...
W końcu, widząc, że koleżka istotnie nabiera żółtej barwy na całym ciele, kierowca stanął w polu.
B. wysiadł, stanął za karetką i z wyrazem nieziemskiej ekstazy zaczął się pozbywać balastu.

W tym momencie ujawniła się piekielność kierowcy: mrugnął do mnie i cichaczem odjechał jakieś cztery metry.
Tym samym zrobił kumplowi klasyczną wystawkę...
Po jednej stronie B., oddający się nadal z lubością zrzutowi paliwa, po drugiej stronie drogi przystanek PKS, na którym wszystkie miejscowe gospodynie podziwiają nieoczekiwane widoki.
Biedaczysko, jak tylko się zorientował, że jest obiektem ocen i zakładów, w panice ogarnął rozchełstaną słabiznę i nadal mocując się z rozporkiem pogalopował do karety w tempie, które dawało mu fory na Wielkiej Pardubickiej.
Tak to jest mieć piekielnych koleżków.

służba_zdrowia

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 690 (804)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…