zarchiwizowany
Skomentuj
(12)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Pan Andrzej jest bezdomnym. Bezdomnym nie z wyboru. Szczegółów nie znam, z układanki opowiadań jego, ludzi którzy mu pomagali i ćwierkania wróbli: żona wyrzuciła go na bruk kiedy stracił pracę. Sąd orzekł o jego winie, pla pla pla, od słowa do słowa pan Andrzej wylądował na ulicy bez grosza przy duszy i jakichkolwiek praw do lokalu w którym całe życie mieszkał.
Pan Andrzej nie jest typowym bezdomnym jakich znacie z opowieści na piekielnych. Nie pije alkoholu, nigdy nie prosi o pieniądze. Nie wiedzieć czemu natomiast stał się workiem treningowym dla innych lokalnych żulików. Żulików kilkakrotnie przepędzano od pana Andrzeja, lecz wart nikt nie trzyma, więc i tak wracali. Smutne.
Pan Andrzej zaczął bać się ludzi. Do tego stopnia, że gdy po raz pierwszy zaproponowałem mu kiedyś kupno czegoś do jedzenia odruchowo zasłonił się przy pierwszym słowie a potem spytał: "A nie będzie pan bił?". Serce pęka.
Panu Andrzejowi zaczęli pomagać ludzie dobrego serca, którzy znali go z widzenia. M.in. ratowała go zawsze jakimś jedzonkiem moja narzeczona. Pracy nie mógł znaleźć. Nic w sumie dziwnego, dla mężczyzny bez zameldowania, troszkę "pachnącego" i o ciekawym wyglądzie - głównie z powodu wybitych kilku zębów i złamanego nosa: efektów bycia workiem treningowym.
Pana Andrzeja historia pozostaje bez puenty, bez zakończenia, bez jakiejkolwiek kulminacji. Pan Andrzej po prostu zniknął. Ci, którzy go znali i mu pomagali spekulują, że może uciekł w końcu gdzieś, gdzie ma lepiej.
I gdzieś, gdzie nie jest bity tylko dlatego, że żyje.
Pan Andrzej nie jest typowym bezdomnym jakich znacie z opowieści na piekielnych. Nie pije alkoholu, nigdy nie prosi o pieniądze. Nie wiedzieć czemu natomiast stał się workiem treningowym dla innych lokalnych żulików. Żulików kilkakrotnie przepędzano od pana Andrzeja, lecz wart nikt nie trzyma, więc i tak wracali. Smutne.
Pan Andrzej zaczął bać się ludzi. Do tego stopnia, że gdy po raz pierwszy zaproponowałem mu kiedyś kupno czegoś do jedzenia odruchowo zasłonił się przy pierwszym słowie a potem spytał: "A nie będzie pan bił?". Serce pęka.
Panu Andrzejowi zaczęli pomagać ludzie dobrego serca, którzy znali go z widzenia. M.in. ratowała go zawsze jakimś jedzonkiem moja narzeczona. Pracy nie mógł znaleźć. Nic w sumie dziwnego, dla mężczyzny bez zameldowania, troszkę "pachnącego" i o ciekawym wyglądzie - głównie z powodu wybitych kilku zębów i złamanego nosa: efektów bycia workiem treningowym.
Pana Andrzeja historia pozostaje bez puenty, bez zakończenia, bez jakiejkolwiek kulminacji. Pan Andrzej po prostu zniknął. Ci, którzy go znali i mu pomagali spekulują, że może uciekł w końcu gdzieś, gdzie ma lepiej.
I gdzieś, gdzie nie jest bity tylko dlatego, że żyje.
Padół łez
Ocena:
310
(342)
Komentarze