Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#20768

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Opowiem Wam o białym piekle. Bo ratowanie nie zawsze jest zabawne. Czasem...
Zima. Na północy bywa straszna. Często wyglądacie przez okno i cieszycie się, że nie trzeba wychodzić z ciepłego mieszkania.
To była kolejna zima stulecia. Gdyby każda tak nazwana zasługiwała na to miano, żyłbym już kilkaset lat...

Ale ta była wyjątkowo sroga. Śnieg walił bez przerwy już drugi tydzień. Krajobraz za oknem jako żywo przypominał obrazki z Syberii. Dzieciaki przestały ujeżdżać sanki, bo przy tej grubości pokrywy jazda bez GPS mogła się skończyć ostatecznym zagubieniem.
A my na dyżurze. Modlimy się, żeby nie było konieczności wyjazdu w teren, na wieś, bo przy takiej pogodzie wszelkie wytyczne związane z czasem dojazdu nie miały zastosowania.

Niestety, dostaliśmy wezwanie. Wieś M., lokalny biegun zimna i strefa mroku. Nawet przy łagodnej zimie tam leżały hałdy śniegu, a wieczorami białe niedźwiedzie ryczały pod domami...
Wezwanie, niestety, dramatyczne: starszy pan zasłabł, leży siny, łapie ostatnie oddechy. Do tej pory okaz zdrowia.
No to ruszamy.
Na sygnałach, chociaż droga nawet w mieście pozwalała na rozpęd w stylu roweru...
Wyjechaliśmy za miasto i zdębieliśmy.
Po obu stronach drogi piętrzyły się zwały śniegu znacznie przewyższające karetkę...
Jechało się w tunelu. Tylko nad głowami widać było niebo, z którego z uporem godnym lepszej sprawy zasuwało białe obrzydlistwo.
Z wioski M. trzeba było skręcić w boczną drogę. I tam zaczął się dramat: o ile droga główna była odśnieżona na szerokość dwóch samochodów, o tyle na bocznej nie było mowy o mijance...

My nadal na gwizdkach, i modlitwa kolejna: żeby nikt nie zakorkował tego tunelu. Bo już tylko kilka kilometrów...
Do tego za nami jechał swoim autem syn pacjenta, który, nie bacząc na warunki, wyjechał i pokazywał nam drogę.

Oczywiście po jakichś dwóch kilometrach znalazł się wiejski Hołek, który pomimo ostrzeżeń uruchomił swojego Golfa pamiętającego uśmiech Breżniewa i postanowił dowieźć zapas płynnego leku na depresję spragnionym braciom i siostrom.
Oczywiście wpadł w poślizg, stanął w poprzek drogi. Ominąć go nie ma szans. Pług utknął wcześniej, próbując poszerzyć ścieżkę. Wojsko wezwane, ale musi się zorganizować i dojechać ciężkim sprzętem... Odrzucenie śniegu łopatami zajęłoby całej wiosce co najmniej godzinę. Nie mamy tyle czasu. Pacjent w ogóle nie ma czasu...
Nasz kierowca, mistrz opanowania, natychmiast wrzucił w starym Mercu wsteczny i "pognaliśmy" na sygnałach po własnych śladach... Dwa kilometry na wstecznym, w wąskim tunelu...
Zawróciliśmy na głównej i jazda drugą, okrężną drogą...
Niestety, na miejsce dotarliśmy głównie w celu pożegnania pacjenta...

Natomiast był to jeden z niewielu razów w mojej karierze, kiedy rodzina szczerze i spokojnie podziękowała za to, że próbowaliśmy. Że przebijaliśmy się pomimo braku szans. Bo w końcu po to jesteśmy.
A piekło może czasem mieć kolor anielski.

służba_zdrowia

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1103 (1129)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…