Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#21014

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Daaaaawno, dawno temu poznałam pewnego przystojniaka.
Już na drugą randkę zostałam zaproszona na kawę do niego (nie, nie włączyła mi się wtedy czerwona lampka z napisem "WIEJ!!!!"). Podpadłam na samym początku, "bo przyszłam z pustymi rękami". Nie wiedziałam że na tak niezobowiązującym etapie znajomości trzeba się wkupić w czyjeś łaski. Ba! Ja nawet nie wiedziałam, że zastanę w tym mieszkaniu kogoś oprócz kandydata na mojego chłopaka... No więc zastałam - jego wyjątkową mamusię. A to był dopiero początek, bo mamusia towarzyszyła nam potem na większości randek...

Mamusia początkowo lukrowała nasze rozmowy, bardzo szybko zaczęła planować naszą podróż poślubną, samochód jaki kupimy po ślubie, a nawet dom, w którym zamieszkamy... Śmiałam się z tego, bo znając kogoś kilka tygodni, nie myślałam o ślubie z nim...

Kolejne tygodnie mijały, znajomość miała coraz bardziej charakter trójkąta, bo przecież mamusia jest taka samotna (mimo że mieszkał z nimi jeszcze jej mąż oraz córka), do tego schorowana (mimo wieku ok 45 lat) i nie możemy jej przecież tak samej zostawiać... Zatem zdarzały nam się np. wyjazdy na weekend we trójkę, a czasem w piątkę - już z kompletem rodziny.
Czasem synusiowi cudem zdarzyło się wyjść gdzieś bez mamy, lub nawet zostać u mnie na noc (och, jak mamusia była potem przez to chora!!!). Coraz ciężej było go na to jednak namawiać.
Z czasem mamusia coraz śmielej próbowała wpływać na mnie. Najzabawniejsze były uwagi, że mogłabym trochę schudnąć, podczas gdy ja nosiłam rozmiar 42 a ona... przy 140 kg żywej wagi nosiła sukienki mini, malowała usta ognistą czerwienią i robiła z tlenionych włosów kucyczek na czubku głowy, wzorując się chyba na dziewczynkach z przedszkola...

Mamusinego lukru pod moim adresem ubywało i ubywało. A pewnego dnia skończył się bezpowrotnie... Siedzieliśmy sobie sielsko w kuchni (we trójkę), kiedy padło kolejne stwierdzenie "bo jak mamusia pracowała w Teatrze Wielkim...". Była to jakaś legenda, temat poruszany przy tak wielu okazjach, opowiadany w takiej atmosferze glorii i chwały, że zaintrygowana, odważyłam się wreszcie spytać o szczegóły tej świetlanej kariery.

Pytam więc:
- A co dokładnie mamusia robiła w tym teatrze?
Zapada cisza, oczy potwora patrzą na mnie z wyrzutem. I słyszę:
- No jak to co?! Byłam szefową garderobianych!
Nie wytrzymałam... Parsknęłam głośnym śmiechem... Nie to żebym miała coś do garderobianych, ale dziesiątki opowieści, które usłyszałam o karierze tej pani wskazywały wyłącznie pozycje diwy albo innej gwiazdy estradowej światowego formatu...

Ech, gdyby wzrok mógł zabijać... W tamtej jednej sekundzie zyskałam oficjalnego wroga. Zamiast lukru z jej ust sączył się w moim kierunku już wyłącznie jad. Uknuła nawet intrygę, w ramach której jej synuś "przypadkiem" zbliżył się do córki jej znajomych - biedna małolata z jakiejś zapadłej dziury, którą mamusia dobrodusznie zaprosiła na przygodę życia czyli tygodniowe wakacje w Warszawie. Oczywiście zorganizowała ten czas tak, by synuś nie miał dla mnie wolnej chwili. Uwieńczeniem tygodnia był wyjazd na weekend pod namioty, sądzę że konsumpcja tej znajomości, która się wtedy odbyła, była częścią jej intrygi...

No cóż, chwała aniołom za to, że ustrzegli mnie przed wieloletnim użeraniem się z babsztylem...

P.S. Od wielu lat związki synusia wyglądają bardzo podobnie - jak tylko próbuje rozciągnąć pępowinę na tyle, żeby nacieszyć się jakąś intymnością, mamusia wkracza do akcji. A gość nieubłaganie zbliża się do czterdziestki... Zdrowia, szczęścia, pomarańczy...

była-niedoszła-tfutfu-teściowa

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 653 (715)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…