Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#21152

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Staram się opisywać piekielne historie z ratownictwa. Na ogół moje. A w tym odcinku wyłącznie moje.
Bo chcę Wam uświadomić, że można wymyślić rzeczy, na które nikt z nas nie wpadłby nawet w najdzikszych fantazjach...
A jak to się kończy? Przeczytajcie...

Postrzały to zmora ratowników, głównie jednak w USA czy innej Kolumbii... Nasi miłośnicy zadym używają raczej swojskiego arsenału: gazrurek, noży, pał i tego typu argumentów.
Pewnego razu, do SORu trafiła nieszczęśliwa młoda kobieta. Pracownica dużego zakładu obróbki elementów różnych.
Zmaltretowana zdarzeniem dziwnym jak diabli: rozpoznałem u niej postrzał... kijem od miotły....
Sprzątała sobie halę po zakończonym dniu produkcyjnym. Nieszczęściem, na tej hali kręciło się jeszcze kilku jej kolegów. W tym taki, który zapragnął wykorzystać jedną z maszyn w sposób niezgodny z przeznaczeniem: podszedł do zadania naostrzenia kija od miotły...
Wsadził rzeczony kijaszek do obrabiarki, nacisnął starter...
Kij wyrwał mu się z rąk, przeleciał przez tryby nabierając prędkości i wystrzelił z drugiej strony z całkiem pokaźnym impetem.
Na drodze drąga stała nasza Pacjentka.
Uderzenie było tak silne, że przestrzeliło jej nogę na wylot, łamiąc jak zapałkę kość udową...
Podsumowaniem zająłem się na sali operacyjnej: trzeba było zaopatrzyć otwarte złamanie uda, wydłubując jednocześnie milion fragmentów nietypowej dzidy...

Jako, że idzie Sylwester, pozwolę sobie wspomnieć o tradycyjnej rozrywce rodaków w tym dniu i tej nocy: odpalaniu urwiłapek.
Urwiłapka, w żargonie ratunkowo-urazowym, to petarda o mocy wystarczającej do pozbawienia piromana połowy palców i czasie zapłonu zbyt krótkim, żeby ów nieszczęśnik zajarzył, że trzymanie jej w ręku nie jest wbrew pozorom taką dobrą zabawą, jak się dwa drinki temu wydawało...

Każdy dyżur Sylwestrowy, czy to na SORze, czy na Oddziale Urazowym, obfituje w okazje do podziwiania domorosłych saperów...
Począwszy od nastolatka, który zdobył gdzieś petardę ochrzczoną (nie bez powodu) Hiroshima i odpalił ją pod kioskiem. Materiał był na tyle wybuchowy, że kiosk praktycznie pozbył się wszelkich elementów szklanych w ułamku sekundy. A gdzie poleciało całe rozbite szkło?
Taaaak.... prosto w odpalacza, przerabiając mu buźkę z poligonu pryszczy na poligon nuklearny... Taki samorobny.... szybowiec...
Poprzez pechowca stulecia, który odpalił w ciągu całego wieczoru jedną jedyną rakietę. Śledził więc jej lot z zainteresowaniem, nie przerywając nawet, kiedy zgasła wysoko w górze. Los bywa przewrotny - rakieta ruszyła w stronę ziemi i trafiła swojego właściciela w wybałuszone oko... Co prawda wówczas już nie płonęła, ale ciężar razy grawitacja...

I na koniec facet, który podsumował swoją sylwestrową przygodę w najkrótszy i najbardziej esencjonalny możliwy do wyobrażenia sposób:
Otwierają się drzwi do SORu. W środek pandemonium, jakie zapanowało po północy wjeżdżają nosze z lekko pobladłym panem koło pięćdziesiątki.
Rozpoznanie jest proste - zważywszy, że ów trzyma rączkę ku górze, zaś spod bandaży spowijających podejrzanie nieforemny kształt wydobywa się dymek...
Ale dla procedury pytam:
- Co się stało?
- Rzuciłem, nie jeb...o, podniesłem, jeb...o!
I tak, moi drodzy, można w kilku słowach streścić swój osobisty dramat...

służba_zdrowia

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 962 (1002)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…