Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#21184

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przepraszam z góry za wstęp, ale on wiele wyjaśni i przybliży wam mój styl bycia. Czyli "I don′t care".

Gdy miałem lat naście, ale bliżej mi już było do pełnoletności miałem spore problemy z wyglądem. A mianowicie poza kilkunastoma zbędnymi kilogramami potworny trądzik.
W skrócie? Diabeł był ode mnie dużo ładniejszy.

2.5 roku walki, 3 różne leki... Kolejno tetralysal (pół roku).
Izotek (8 miesięcy) i aknenormin (20 mg) (9 miesięcy).
Dawki jak i okresy przyjmowania leków koszmarnie długie, a jeśli ktoś jest dociekliwy odsyłam do sprawdzenia czym jest i jak na człowieka działa Izotretynoina.

I teraz przejdźmy do meritum. Chodziłem do "renomowanego" LO... Ą i Ę i w ogóle... Klasa maturalna, a człowiekowi mimo wszystko na papierku zależało, a i matura ponoć miała się w życiu przydać... ;)
Gdy moja wychowawczyni dowiedziała się, że zrezygnowałem z jej przedmiotu na maturze na rzecz geografii wściekła się.
Ale w klasie drugiej mogła mi jedynie utrudniać życie odpytywaniem co tydzień i na koniec edukacji jej przedmiotu zafundowała mi egzamin ustny z 2 lat, dając 2 dni na przygotowanie się. No ale, że zaliczyłem musiała wpisać 4...
To dolało tylko oliwy do ognia. Więc na dzień dobry w klasie 3 przywitała mnie mniej więcej taka rozmowa:
-Angry może byś jednak przystąpił z niemieckiego do matury, przecież dobrze sobie radzisz.
-Pani psor, ale mi niemiecki w dalszym życiu raczej potrzebny nie będzie, matura z niego tym bardziej.
-No wiesz?!

I się zaczęło. Przez leki nie tylko psychika zaczynała mi szwankować, ale i ciało. Ból, otępienie i w ogóle mogiła.
Częste wizyty u Pani Doktor*, czy w punktach ambulatoryjnych (przymusowe badania krwi i testy wątrobowe).
Oczywiście opiekująca się mną lekarka stosowne zaświadczenia wypisała, potwierdził je nawet sam główny dermatolog wojewódzki. Ale pani psor swoje wiedziała. Ja wagarowałem, olewałem szkołę itd... Ogólnie od innych nauczycieli dowiedziałem się jeszcze kilku innych przyjemnych określeń.

Apogeum nastąpiło na początku 2-giego półrocza. Poważnie osłabiona odporność zaowocowała poważną chorobą i półtoramiesięcznym zwolnieniem lekarskim. I tutaj wyszła całkowita piekielność mojej wychowawczyni, która nie tylko nie przyjęła zwolnienia, ale również osobiście chodziła do moich nauczycieli i prosiła o przeliczanie obecności na zajęciach w celu nieklasyfikowania mnie. W skrócie chciała mnie nie dopuścić do matury, a najlepiej na biegu wyrzucić ze szkoły!

Na szczęście większość nauczycieli była w porządku i nie tylko dali szanse na zdobycie wszystkich potrzebnych do zaliczenia ocen, ale i o zaistniałej sytuacji mi powiedzieli.

I teraz ujawniła się moja piekielność. Otóż po zakończeniu roku szkolnego musiałem coś jeszcze w owej szkole przed maturami załatwić i tak, spotkałem JĄ! Szła za mną z jedną z nauczycielek** i dywagowała na mój temat. Coś w ten deseń:

-No wiesz, jak ten gamoń mógł tę szkołę skończyć? Jak on w ogóle mógł do niej jeszcze przyjść, matury i tak nie zda.

Ot i nie wytrzymałem i na cały korytarz odrzekłem:

-To że jest pani sfrustrowaną rozwódką, która potrafiła mnie zniechęcić do pani przedmiotu to nie moja wina, ale od moich matur i ode mnie radzę trzymać się z daleka, bo wypadki chodzą po ludziach.

Efekt?Wszyscy na korytarzu w śmiech, pani psor buraczek, jej koleżanka puściła mi tylko oko...

Epilog? Matura zdana, sympatia i szacunek do większości belfrów zachowane.

*Wspaniała lekarka, może świecić wielu za przykład! Naprawdę zajmowała się moim przypadkiem i chyba tylko dzięki niej przez to piekło przeszedłem.
** Owa pani profesor na koniec 2 klasy pozwoliła poprawić oceny tylko 2 osobom, w tym mnie i darzyła mnie zdaje się szacunkiem. za co? O tym kiedy indziej.

L.O.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 66 (210)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…