O tym, jak zalałam 11 pięter w pracy - bez poniesienia żadnych konsekwencji, plus zarobiłam kilka nieoficjalnych pochwał.
Pracuję w jednej z filii dużej firmy. Budynek jest ogromny, a przede wszystkim wysoki, zależy jak liczyć – może 22 piętra? może 23?
Mamy kilku własnych konserwatorów, bo niby jak inaczej? W takim obiekcie drobne naprawy i potrzeby idą w dziesiątki sztuk dziennie.
Remonty nie mają końca. Wzięto się za centralne ogrzewanie i malowanie. Tu już wynajęto firmy zewnętrzne. Zaczęli i skończyli.
Słońce przygrzało - trzeba otworzyć okna i zakręcić centralne. I zostałam po połowie obrotu z zaworem z ręce. Raczej bez zaworu, bo strzelił jak korek od szampana, a kaloryfer strzelił wodą pod sufit i nie chciał przestać. A że mam pokój powyżej połowy wysokości budynku i hydroforu, wyszło to dość spektakularnie. Teraz mam dokładne pojęcie, jak działa gejzer...
Cud, że woda była gorąca, ale nie parzyła. Przytomnie wyrwałam z pokoju komputer, ale do drzwi z powodu ilości pary dotarłam już po omacku.
Konserwatorzy dotarli po pięciu minutach od telefonu. Jednak woda zalała już trzy pokoje obok i pół korytarza oraz prawem grawitacji 11 pięter w dół – do parteru - dziwnymi zygzakami szczelin wielkiej płyty, w tym dwie serwerownie, jakieś pomieszczenia telekomunikacyjne i archiwum. I wiele pomieszczeń pracowniczych. Nie wspominając o elewacji budynku, bo przed zakręceniem zaworu najpierw otwarłam okno.
Jednak tak wysoko to jest duże ciśnienie :) Bardzo, bardzo duże. Sprawdziłam empirycznie.
Wykonawcy na swój koszt naprawili wszystkie szkody. Okazało się, że większość zaworów nie była właściwie – lub wcale - dokręcona.
A wcześniej pojawiały się słuchy, że jakiś geniusz z centralnej administracji, w celu cięcia kosztów utrzymania budynku, wymyślił zwolnienie wszystkich konserwatorów – na wszystkie awarie i naprawy można przecież zawrzeć umowy z firmami zewnętrznymi.
Konserwatorów z żadnego obiektu nie zwolniono, podając jako argument na naradach to, co mi zupełnie przypadkiem wyszło... W sumie tylko opanowali słabo już lecący strumień wody, ale pozabezpieczali co się dało poniżej i zminimalizowali straty. Najstarszy przyszedł następnego dnia i konspiracyjnie spytał:
- Pani to zrobiła specjalnie? Na coś takiego przy tych fuszerkach czekaliśmy. Jakby co, my tu wszystko pani od ręki naprawimy...
Zaworu z tego kaloryfera nie znaleźliśmy, chyba wyleciał przez okno.
Już i tak co jakiś czas windy (pełne niekoniecznie radosnych wrzasków) czekają sobie nawet i dwie godziny, aż przyjadą fachowcy... Dziwne, że jeszcze z tego powodu nic się nikomu nie stało i nikt nie wniósł oskarżenia – kobiety w ciąży, osoby z klaustrofobią.
Niech pracodawcy oszczędzają, ale może trochę rozsądniej? Akurat...
Pracuję w jednej z filii dużej firmy. Budynek jest ogromny, a przede wszystkim wysoki, zależy jak liczyć – może 22 piętra? może 23?
Mamy kilku własnych konserwatorów, bo niby jak inaczej? W takim obiekcie drobne naprawy i potrzeby idą w dziesiątki sztuk dziennie.
Remonty nie mają końca. Wzięto się za centralne ogrzewanie i malowanie. Tu już wynajęto firmy zewnętrzne. Zaczęli i skończyli.
Słońce przygrzało - trzeba otworzyć okna i zakręcić centralne. I zostałam po połowie obrotu z zaworem z ręce. Raczej bez zaworu, bo strzelił jak korek od szampana, a kaloryfer strzelił wodą pod sufit i nie chciał przestać. A że mam pokój powyżej połowy wysokości budynku i hydroforu, wyszło to dość spektakularnie. Teraz mam dokładne pojęcie, jak działa gejzer...
Cud, że woda była gorąca, ale nie parzyła. Przytomnie wyrwałam z pokoju komputer, ale do drzwi z powodu ilości pary dotarłam już po omacku.
Konserwatorzy dotarli po pięciu minutach od telefonu. Jednak woda zalała już trzy pokoje obok i pół korytarza oraz prawem grawitacji 11 pięter w dół – do parteru - dziwnymi zygzakami szczelin wielkiej płyty, w tym dwie serwerownie, jakieś pomieszczenia telekomunikacyjne i archiwum. I wiele pomieszczeń pracowniczych. Nie wspominając o elewacji budynku, bo przed zakręceniem zaworu najpierw otwarłam okno.
Jednak tak wysoko to jest duże ciśnienie :) Bardzo, bardzo duże. Sprawdziłam empirycznie.
Wykonawcy na swój koszt naprawili wszystkie szkody. Okazało się, że większość zaworów nie była właściwie – lub wcale - dokręcona.
A wcześniej pojawiały się słuchy, że jakiś geniusz z centralnej administracji, w celu cięcia kosztów utrzymania budynku, wymyślił zwolnienie wszystkich konserwatorów – na wszystkie awarie i naprawy można przecież zawrzeć umowy z firmami zewnętrznymi.
Konserwatorów z żadnego obiektu nie zwolniono, podając jako argument na naradach to, co mi zupełnie przypadkiem wyszło... W sumie tylko opanowali słabo już lecący strumień wody, ale pozabezpieczali co się dało poniżej i zminimalizowali straty. Najstarszy przyszedł następnego dnia i konspiracyjnie spytał:
- Pani to zrobiła specjalnie? Na coś takiego przy tych fuszerkach czekaliśmy. Jakby co, my tu wszystko pani od ręki naprawimy...
Zaworu z tego kaloryfera nie znaleźliśmy, chyba wyleciał przez okno.
Już i tak co jakiś czas windy (pełne niekoniecznie radosnych wrzasków) czekają sobie nawet i dwie godziny, aż przyjadą fachowcy... Dziwne, że jeszcze z tego powodu nic się nikomu nie stało i nikt nie wniósł oskarżenia – kobiety w ciąży, osoby z klaustrofobią.
Niech pracodawcy oszczędzają, ale może trochę rozsądniej? Akurat...
praca
Ocena:
579
(671)
Komentarze