Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#22767

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
To mój pierwszy wpis na tej stronie, mam parę historii, którymi chciałbym się podzielić z szerszym gronem internetowym. Historia może i nie ma związku ze sklepami, sprzedawcami, ani z innymi usługodawcami, ale chciałem po prostu się nią podzielić. Jeżeli ma zostać w archiwum, to prawdopodobnie i tak tam zostanie. W każdym razie zaczynam.

Pewnego razu pod koniec roku szkolnego, gdy chodziłem jeszcze do liceum, stwierdziliśmy wraz z trzema kolegami, że pójdziemy po szkole na kajaki. Moja miejscowość leży nad jeziorem, tak samo z resztą jak sama szkoła.
Zaszliśmy do Biedronki i kupiliśmy sobie po kilka piwek na głowę, coby umilić czas spędzony na wodzie.
Na same kajaki jako, że działo się to zaraz po szkole ruszyliśmy bez (jak się potem okazało niezbędnego do takich wypraw) przygotowania tj. worki, w które należałoby zawinąć ubrania, plecaki i inne wartościowe rzeczy, które nie powinny zamoknąć. Po ok. godzinie byliśmy wszyscy na miejscu i z "prowiantem".
Nie czekając długo, wzięliśmy sobie dwa kajaki dwuosobowe. I wypłynęliśmy. Jako, że dwóch z trzech moich kolegów nigdy nie siedziało w kajaku, podzieliliśmy się tak, że mi (choć ja też wybitnym kajakarzem nie jestem) trafił się jeden żółtodziób, zaś mojemu koledze, który napływał się już w życiu tym wynalazkiem - drugi.

Skwar lał się z nieba, a my chłodziliśmy się piwkami robiąc sobie półgodzinne postoje w strategicznych punktach jeziora tj. wysepki, czy trzciny. Z racji tego, że jezioro jest bardziej długie, niż szerokie, płynęliśmy wzdłuż. Było spokojnie i bezwietrznie. Nic nie zapowiadało tego, co było miało nadejść. Dopłynęliśmy do ok. połowy jeziora. gdy zobaczyliśmy daleko i w oddali, że pogoda zaczyna się psuć. Stwierdziliśmy wspólnie, że nie ma sensu dalej pływać, jeżeli ma nas zastać deszcz, lub burza. Zawróciliśmy zatem i płynęliśmy do przystani. Burza za nami posuwała się wolno i miarowo w naszą stronę, a my płynęliśmy w przeciwną.
Gadałem sobie z kolegą, który robił za ster, gdy ja raczej wiosłowałem. Koledzy z drugiego kajaka stwierdzili, że dopłyną do brzegu jeziora i wyrzucą puszki jako, że nie mamy zwyczaju śmiecić, a już zwłaszcza w wodzie.

Wiosłując obserwowałem jak koledzy dopływają do brzegu, jeden z nich wychodzi z kajaka na brzeg i kulturalnie opróżnia zawartość siatki do śmietnika.
W tym momencie zaczęło strasznie wiać, woda zrobiła się ciemna, i zaczęło trochę padać. Pomyślałem, że spoko, szybciej będziemy na miejscu. Myliłem się.
Wichura wezbrała tak nagle i tak mocno, że nawet nie zauważyłem, kiedy fale miały pół metra. Przypomniałem sobie, jak kolega, (ten który się w życiu się już napływał), mówił mi, co się w takich przypadkach robi. Nie wolno dopuścić do tego, żeby kajak się obrócił, bo się zwyczajnie przewróci. Staraliśmy się zatem utrzymać go w linii prostej i nie dopuścić do obrócenia. Bałem się nie na żarty.
Nagle mocując się z falą usłyszałem mojego towarzysza z tyłu, przez wiatr i fale zrobiło się bardzo głośno, ale wychwyciłem tylko "Poczekaj na mnie!"
Z początku te słowa do mnie nie dotarły. Przecież on siedzi za mną, gdy się odwróciłem, okazało się, że za mną nikogo nie ma, a mój towarzysz jest ok. 5 metrów od kajaku w wodzie. Byłem osrany, że zaraz będzie koniec. "Ciekawe jak mam ku*wa na niego zaczekać, skoro fala mnie pcha cały czas do przodu." Stwierdziłem, że nie da rady, albo sam się wypie*dolę, albo będę starał się płynąć dalej. I tak chciałem zrobić, z tą różnicą, że gdy o tym myślałem szamocząc się z falą nagle kajak się obrócił i czas zwolnił.
Zobaczyłem jak z moich ust leniwie wychodzą bąbelki powietrza, zobaczyłem kajak nade mną. Uczucie dziwne, ale dość często obrazowane na filmach. Dość trafnie. Musiałem wypłynąć, i wypłynąłem. Wszędzie było czerwono „Ku*wa, jestem w piekle.” - pomyślałem. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że jestem w obróconym kajaku, który jako, że był czerwony i przepuszczał światło, barwił całe wnętrze na czerwono. Sprawdziłem tylko, czy wszystkie moje rzeczy są w kajaku, obróciłem go i nadeszła kolejna, dość ironiczna myśl – „Ale wku*wiliśmy Posejdona…”.
Zawisłem na kajaku i czekałem, starałem się płynąć w stronę przystani, wcześniej czekając jeszcze na mojego kolegę, który dalej krzyczał, żebym na niego poczekał. W końcu, zobaczyłem łódź ratowniczą. Podpłynęli, zabrali kumpla, kazali mi przywiązać sznurek do kajaka i wsiadłem do łodzi. Pozostała część wyprawy złapała wcześniej kajak i przetransportowała go drogą lądową do przystani. Dopłynęliśmy. Ciuchy były całe mokre, dwutygodniowy telefon nadawał się do wyrzucenia. Narzuciłem na siebie bluzę i założyłem buty. Spodnie schowałem do plecaka (Nosiłem wtenczas rurki i gdy były mokre, nie było możliwości ich założyć). Pożegnałem się z kolegami i ruszyłem na przystanek autobusowy. Bez spodni.

Dojechałem szczęśliwie do domu, nic mi się nie stało. Ale gdybyśmy nie mieli kapoków, to mogłoby wyglądać różnie…

Jezioro

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -22 (50)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…