zarchiwizowany
Skomentuj
(18)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia http://piekielni.pl/24299 przypomniała mi inną, z dawnych czasów mojej młodości, kiedy to całe lato spędzałam w stajni, jeżdżąc, pomagając przy koniach i "marnując" czas.
Powiedzenie "końskie zdrowie" ma z rzeczywistością mniej więcej tyle wspólnego co wieloryb z figurową jazdą na łyżwach. Konie chorują, i jedyne co podaje im się końskiego, to dawki różnych specyfików, żeby to wszystko opanować. A że stajnia była naprawdę spora, ponad 40 koni, to w sumie cały czas "coś" się działo, przeważnie jakieś zupełne drobnostki, które można było opanować przy użyciu stajennej końskiej apteczki.
No i tak właśnie pewnego pięknego lata (miałam na koncie moze lat 10 czy 11) do stajni zawitała grzybica. Konie jak to konie, witają się, dotykają, ocierają, a zresztą wystarczy, że ktoś pomyli czy pożyczy szczotki czy czaprak, i takie rzeczy przenoszą się z prędkością nadświetlną. Żadna tragedia, konie z grzybem trzymamy osobno, myjemy ręce po każdym koniu, starsze dziewczyny wygrzebały środek na grzyba, taki do rozpuszczenia w wodzie, rozpuściły go w 2 litrowej butelce po Pepsi, ponacierałyśmy konie i reszta została w tejże butelce na oknie.
Dla bezpieczeństwa, etykietka "pepsi" została usunięta, markera żeby butelkę podpisać nie było, no ale co tam. Przecież poza nami i paroma osobami z obsługi/właścicielem nikt tam nie chodził, to i kto by to ruszył.
Tego dnia jednak właściciela cały dzień nie było, a dzień był wyjątkowo słoneczny. W tamtych czasach jakakolwiek klimatyzacja w autach to byla rzadkośc (stara jestem, wiem), wiec wrocil zmeczony i spragniony. Minął się ze mną jeszcze w drzwiach siodlarni, po chwili coś mnie tknęło, odwróciłam się na pięcie i galopem z powrotem. Wbiegam do siodlarni, a tam właściciel już, już ma się uraczyć "naszym" płynem na grzyba z owej 2 litrowej butelki po Pepsi.
Powstrzymałam go w ostatniej chwili.
Płyn oczywiście w kolorze piekielnym bo nie wiedząc co to i nie sprawdziwszy sobie nosem zapachu, NIE DO ODRÓŻNIENIA od Pepsi.
Po tym wydarzeniu marker się jakoś znalazł i już nikt naszego środka pić nie próbował.
Atak grzybicy w stajni został opanowany, ale za każdym nawrotem butelki zawsze były porządnie oznaczane.
stajennych historii (najróżniejszych) mam masę, większość śmiesznych, część piekielnych, także jeśli się spodoba, to dodam więcej :)
Powiedzenie "końskie zdrowie" ma z rzeczywistością mniej więcej tyle wspólnego co wieloryb z figurową jazdą na łyżwach. Konie chorują, i jedyne co podaje im się końskiego, to dawki różnych specyfików, żeby to wszystko opanować. A że stajnia była naprawdę spora, ponad 40 koni, to w sumie cały czas "coś" się działo, przeważnie jakieś zupełne drobnostki, które można było opanować przy użyciu stajennej końskiej apteczki.
No i tak właśnie pewnego pięknego lata (miałam na koncie moze lat 10 czy 11) do stajni zawitała grzybica. Konie jak to konie, witają się, dotykają, ocierają, a zresztą wystarczy, że ktoś pomyli czy pożyczy szczotki czy czaprak, i takie rzeczy przenoszą się z prędkością nadświetlną. Żadna tragedia, konie z grzybem trzymamy osobno, myjemy ręce po każdym koniu, starsze dziewczyny wygrzebały środek na grzyba, taki do rozpuszczenia w wodzie, rozpuściły go w 2 litrowej butelce po Pepsi, ponacierałyśmy konie i reszta została w tejże butelce na oknie.
Dla bezpieczeństwa, etykietka "pepsi" została usunięta, markera żeby butelkę podpisać nie było, no ale co tam. Przecież poza nami i paroma osobami z obsługi/właścicielem nikt tam nie chodził, to i kto by to ruszył.
Tego dnia jednak właściciela cały dzień nie było, a dzień był wyjątkowo słoneczny. W tamtych czasach jakakolwiek klimatyzacja w autach to byla rzadkośc (stara jestem, wiem), wiec wrocil zmeczony i spragniony. Minął się ze mną jeszcze w drzwiach siodlarni, po chwili coś mnie tknęło, odwróciłam się na pięcie i galopem z powrotem. Wbiegam do siodlarni, a tam właściciel już, już ma się uraczyć "naszym" płynem na grzyba z owej 2 litrowej butelki po Pepsi.
Powstrzymałam go w ostatniej chwili.
Płyn oczywiście w kolorze piekielnym bo nie wiedząc co to i nie sprawdziwszy sobie nosem zapachu, NIE DO ODRÓŻNIENIA od Pepsi.
Po tym wydarzeniu marker się jakoś znalazł i już nikt naszego środka pić nie próbował.
Atak grzybicy w stajni został opanowany, ale za każdym nawrotem butelki zawsze były porządnie oznaczane.
stajennych historii (najróżniejszych) mam masę, większość śmiesznych, część piekielnych, także jeśli się spodoba, to dodam więcej :)
stajnia sto lat temu
Ocena:
63
(191)
Komentarze