zarchiwizowany
Skomentuj
(18)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia użytkownika SaszaGrigoriewna przypomniała mi pewno zdarzenie z przeszlości.
Otóż lat temu kilka pracowałam sobie na warszawskim SGGW jako strażnik akademicki. Obiekt dostałam łatwy i przyjemny w porównaniu z innymi- rektorat. Budynek miał swoją historię (w czasie wojny służył jako kwatera dla niemieckich oficerów) a także niepowtarzalny klimat- był to dawny dwór Niemcewiczów. Wysokie okna, sale balowe, klimatyczne piwnice w których zrobiona była knajpka. Wszystko śliczne i przyjazne w świetle dnia ale w nocy...
Za wysokimi, nijak nie zabezpieczonymi oknami wyłącznie ciemność- brak oświetlenia na zewnątrz i krzaki.
Gigantyczna sala balowa na piętrze (bóg wie do czego służąca obecnie bo pusta)- ciemna, z okropnym echem odzwierciedlającym każdy oddech.
Ślicznie zrobione piwnice w nocy stawały się siedliskiem zła pełnym tajemniczych odgłosów, stuknięć i szelestów.
Jak na złość włączniki światla we wszystkich tych salach były tak rozmieszczone że nalezalo przejść przez tą złowieszczą ciemnicę, zapalić światło, rozejrzeć się, postrawdzac okna, zgasić światlo i znów po ciemku wyjść. Wierzcie- nie szło do tego przywyknąć. Tym bardziej że moja wyobraźnia karmiona była wówczas głównie horrorami i thirellami.
Pewnej nocy siedziałam sobie w szatni która umiejscowiona była za zalomem holu. Hol był przestronny, wyłozony marmurem. Czytałam sobie jakąś książkę Koontza, "Szepty" bodaj. Skora mi cierpła na karku w miarę budowania napięcia fabuły, czas leciał, jakoś koło polnocy było. Postanowiłam jeszcze tylko ten rozdzial przeczytać i iśc na obchód. Nie było mi dane...
W momencie kiedy włosy stały mi na całej głowie ze strachu za ścianą usłuszałam ciche mlask... mlask... mlask.
Serce podeszło mi do gardła grożąc uduszeniem i za nic nie mogłam go przełknąć. Nie mogłam się również ruszyć. I znowu ten upiorny odgłos: mlask... mlask...
Tchawicę miałam tak zaciśniętą że nie dałam rady wrzasnąc. Wstałam cichutko i ostrożnie wyjrzalam na komórce mając już wybrany numer patrolu. Lukam zza węgła a tu... nic. Pusto, nikogo nie ma. Ośmielona wyszłam, zajrzałam za kolejny zakręt- znów nic. Obleciałam parter- pusto. Eee... wydawało mi się.
Wróciłam do lektury a tu znowu mlask... mlask... Ośmielona wynikiem poprzednich poszukiwań wyjrzalam odważniej i... dokładnie- znów nikogo. Ale intrygujące to było i irytujące również.
Zadzwoniłam po partol, zwirzyłam się z problemu- przyjechali podśmiewając się ze strachliwej baby pod nosem. Siedzimy, gadamy a tu jak na zlośc nic nie mlaszcze.
Zirytowana wizją plotek dnia jutrzejszego kazałam panom zamilknąć i siedzieć w bezruchu momencik. I to dało efekt- znów mlaskanie. Teraz faceci lekko wystraszeni ale bardziej zaciekawieni robią inspekcję. I dała ona wreszcie rezultat.
Ogromna żaba... Naprawdę wielka, wilgotna żaba skakala po marmurowej posadzce i to był ten odglos wzmocniony akustyką holu...
Nastepne pół roku każdy patrol miał obowiązek pytać mnie czy przyszedł do mnie dziś nowy książę...
Otóż lat temu kilka pracowałam sobie na warszawskim SGGW jako strażnik akademicki. Obiekt dostałam łatwy i przyjemny w porównaniu z innymi- rektorat. Budynek miał swoją historię (w czasie wojny służył jako kwatera dla niemieckich oficerów) a także niepowtarzalny klimat- był to dawny dwór Niemcewiczów. Wysokie okna, sale balowe, klimatyczne piwnice w których zrobiona była knajpka. Wszystko śliczne i przyjazne w świetle dnia ale w nocy...
Za wysokimi, nijak nie zabezpieczonymi oknami wyłącznie ciemność- brak oświetlenia na zewnątrz i krzaki.
Gigantyczna sala balowa na piętrze (bóg wie do czego służąca obecnie bo pusta)- ciemna, z okropnym echem odzwierciedlającym każdy oddech.
Ślicznie zrobione piwnice w nocy stawały się siedliskiem zła pełnym tajemniczych odgłosów, stuknięć i szelestów.
Jak na złość włączniki światla we wszystkich tych salach były tak rozmieszczone że nalezalo przejść przez tą złowieszczą ciemnicę, zapalić światło, rozejrzeć się, postrawdzac okna, zgasić światlo i znów po ciemku wyjść. Wierzcie- nie szło do tego przywyknąć. Tym bardziej że moja wyobraźnia karmiona była wówczas głównie horrorami i thirellami.
Pewnej nocy siedziałam sobie w szatni która umiejscowiona była za zalomem holu. Hol był przestronny, wyłozony marmurem. Czytałam sobie jakąś książkę Koontza, "Szepty" bodaj. Skora mi cierpła na karku w miarę budowania napięcia fabuły, czas leciał, jakoś koło polnocy było. Postanowiłam jeszcze tylko ten rozdzial przeczytać i iśc na obchód. Nie było mi dane...
W momencie kiedy włosy stały mi na całej głowie ze strachu za ścianą usłuszałam ciche mlask... mlask... mlask.
Serce podeszło mi do gardła grożąc uduszeniem i za nic nie mogłam go przełknąć. Nie mogłam się również ruszyć. I znowu ten upiorny odgłos: mlask... mlask...
Tchawicę miałam tak zaciśniętą że nie dałam rady wrzasnąc. Wstałam cichutko i ostrożnie wyjrzalam na komórce mając już wybrany numer patrolu. Lukam zza węgła a tu... nic. Pusto, nikogo nie ma. Ośmielona wyszłam, zajrzałam za kolejny zakręt- znów nic. Obleciałam parter- pusto. Eee... wydawało mi się.
Wróciłam do lektury a tu znowu mlask... mlask... Ośmielona wynikiem poprzednich poszukiwań wyjrzalam odważniej i... dokładnie- znów nikogo. Ale intrygujące to było i irytujące również.
Zadzwoniłam po partol, zwirzyłam się z problemu- przyjechali podśmiewając się ze strachliwej baby pod nosem. Siedzimy, gadamy a tu jak na zlośc nic nie mlaszcze.
Zirytowana wizją plotek dnia jutrzejszego kazałam panom zamilknąć i siedzieć w bezruchu momencik. I to dało efekt- znów mlaskanie. Teraz faceci lekko wystraszeni ale bardziej zaciekawieni robią inspekcję. I dała ona wreszcie rezultat.
Ogromna żaba... Naprawdę wielka, wilgotna żaba skakala po marmurowej posadzce i to był ten odglos wzmocniony akustyką holu...
Nastepne pół roku każdy patrol miał obowiązek pytać mnie czy przyszedł do mnie dziś nowy książę...
rektorat
Ocena:
316
(340)
Komentarze