Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#24414

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
O ludziach, z którymi przyszło mi mieszkać można by nakręcić kilkunastoodcinkowy dokument z gatunku "Dlaczego ja".

Mieszkanie studenckie. Osobne pokoje, wspólna kuchnia, łazienka, 3 dziewczyny, jeden facet. Jak niedługo później się okazało - 3 i 3/4 dziewczyny, bo oto doczekałyśmy się dodatkowej współlokatorki w postaci Julii naszego Romea.

Nawet byłyśmy zadowolone, że kogoś sobie znalazł, uznałyśmy naiwnie, że coś drgnie w kwestii porządku, bo wcześniej równie dobrze mogłybyśmy prowadzić wykłady w swahili i zrozumiałby tyle samo, co z naszego przekonywania, że wyrzucenie śmieci od czasu do czasu to świetna zabawa.

Drgnęło. Jak zawsze w kuchni robił tyle, co małe tornado, tak w dniu przyjazdu gościa - śmieci znikały (poupychane po naszych szafkach), gazówka lśniła (przetarta moją koszulką, bo była pod ręką), podłoga zamieciona (śmieci w kąt, ukryte pod osłoną mopa).

Zaczęło się. Jednodniowe wizyty przerodziły się w całe weekendy. Weekendy przeciągały się czasem do czwartku i zlewały płynnie z następnym. Ani się obejrzałyśmy jak panna zaczęła spędzać u nas 3/4 miesiąca. Każdego miesiąca. For free. I all inclusive.
My do szkoły/pracy/na zajęcia, ona w mieszkaniu. Darmowy internet, prąd gaz, po co gasić światło w kuchni kiedy się wychodzi, niech się pali cały wieczór, w końcu nie trzeba za nie płacić. Wolna amerykanka.
Kuchnia? Tam się realizowała, zostawiała potem jesień średniowiecza, zaschnięte garnki, uwalone czymś bliżej nieokreślonym wszystkie 3 patelnie, upaćkane blaty - ot, żywioł twórczy.
Woda? A jakże - pranie co drugi dzień, ale bez sensu zapełniać pralkę. Włoży się dwie sukienki, jutro parę skarpetek i sweterek. W końcu pralnia jest darmowa.
Łazienka - nic, że spieszymy się na ósmą do wyżej wymienionej pracy/szkoły - ona okupuje łazienkę od rana, bitą godzinę, ze wszystkimi zabiegami pielęgnacyjnymi, bo o ósmej lecą jakieś powtóreczki aż do południa i musi być już gotowa.

Byłyśmy cierpliwe. Rozmawiałyśmy z nią, z nim. Ona śmiała się nam w twarz ze słowami, że jest tu gościem.
Gość, który spędza więcej czasu w mieszkaniu niż lokatorzy. Pierwsza dopłata za rachunki wyniosła nas ok 70 zł na głowę.
Potem przyszedł sezon grzewczy, a nasza Julia marznąć nie lubiła. My jesteśmy raczej zimnolubne i do szału doprowadzał nas grzejnik w kuchni rozkręcony na maksa, który notorycznie skręcałyśmy, a ona swoje. Dodatkowo jak było jej za ciepło - otwierała okno. Efekt? Rachunki urosły do prawie 200 dodatkowych złotych na osobę.

Jeśli chodzi o rozmowy - nasz Romeo nie był chętny do polubownych rozwiązań. Pertraktacje kwitował milczeniem. Generalnie nie rozumiał co mamy za problem w sponsorowaniu jego romansu. Prośby, groźby, miałyśmy dość. I jego i panny. Właściciel powiedział, że umowę ma chłopak do czerwca, porozmawiał z nim, koleś obiecał poprawę. Obiecał. Na zachodzie bez zmian.

Zarządziłyśmy sabat. Uznałam, że nie tędy droga. Człowiek wybitnie odporny na logiczną argumentację. Zwłaszcza z ust kobiet. Palenia w kuchni i dmuchania mi dymem w jedzenie oduczyłam go wszak nie kulturalną dysputą, ale zestawem lakierów do paznokci i chamskim zmywaczem walącym acetonem na kilometr, którego musiałam użyć pilnie w kuchni. Wtedy kiedy jadł.

Jako, że parka urządzała sobie wielogodzinne seanse palenia fajek w kuchni właśnie, okupując ją niepodzielnie przez 4-5 godzin, blokując dostęp do naczyń, sprzętów, że o swobodzie i zapachu fajek nie wspomnę, kolejne z takich posiedzeń wybrałyśmy na czas naszej misji. Jako, że jestem najbardziej bezwstydna (chyba powinnam się obrazić), zostałam oddelegowana do manifestacji naszych praw do kawałka blatu kuchennego, strefy wolnej od dymu tytoniowego (mieszkanie dla niepalących) i nieopłacania życia miłosnego naszej dwójki.

Pogwałciłam wszystkie przepisy współżycia społecznego. Wszystkie. Nie zważając na to, że nasza parka w najlepsze okupuje kuchnię, przedarłam się przez zasłonę papierosowego dymu i wlazłam tam, w tę ziemię niczyją w samym ręczniku.
Facet jak to facet - oko mu uciekło. Laska skomentowała moją stylizację, że bardziej naga być nie mogę. Powiedziałam, ze mało wie o życiu. Mogę zademonstrować.

Próbowała mnie ignorować, a ja w najlepsze zaczęłam usuwać ich uwalone garnki i gotować, poprawiając co i rusz ręczniczek.
Facet jak to facet, ciekawość - naturalny odruch. Ona wzdychała. Głośno. Boleśnie. Okazując mi swoją dezaprobatę. Na komentarz, że jestem bezwstydna, odrzekłam, że jako lokatorka tego mieszkania, osoba płacąca czynsz i rachunki, nie przypominam sobie żeby obowiązywał nas szczególny dress code.
A co więcej - od jutra gotuję nago, by pokazać jej jak bardzo bezwstydna mogę być.

Awantura była przednia. Koniec końców, Romeo jak zwykle głuchy na to, co się do niego mówi, nie tylko laski w obronę nie wziął, ale paszczę rozdziawił chyba dekodując dane.
Obudził się jak usłyszał, że albo zmieni lokal i przestanie mieszkać z takimi podłymi ściereczkami, albo z nimi koniec.
Znalazł mieszkanie w ciągu tygodnia.
Nie musimy robić dopłat do rachunków. Za zaoszczędzoną kasę kupiłyśmy szampana. Ziemia odzyskana.

współlokatorzy

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1274 (1330)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…