Jestem cholerykiem.
Wkurzyć mnie, o ile nie jestem w pracy i widzę głupotę na żywo, niezwykle łatwo. Można to w sumie nazwać alergią, wstrząs zaś objawia się u mnie całym spektrum symptomów, od zgrzytania zębami, przez wściekły syk nadepniętej kobry, po ryk zodiakalnego lwa.
Dziś po raz kolejny doświadczyłem czegoś, czego nie trawię bardziej niż kamieni. Opis sytuacji jest schematyczny, bo i wydarzenia te są regularne jak przypływy.
Wyglądam dość młodo, taki już jestem i basta, trzeba z tym żyć. Zawsze mam przy sobie dowód i legitymację studencką, więc nie robi mi różnicy, że wszyscy zainteresowani weryfikują mój wiek - przecież za to im pośrednio płaca, prawda?
Nie rozumiem jednak manii ekspedientów, kontrolerów i innych przedstawicieli uprawnionych do legitymowania, która objawia się wyrywaniem dokumentów z ręki. Jakim prawem? W imię czego? Ustawodawca wyraźnie stwierdził, że dokument mam OKAZAĆ, nie podawać do gniecenia, wąchania czy skanowania laserami z oczu. Żeby to jednak chodziło tylko o to...
Mam na dowodzie naklejki z podaną grupą krwi i deklaracją "W przypadku śmierci wyrażam zgodę na transplantację organów", dlaczego nikomu to nie pasuje?! Dlaczego KAŻDY kto już wyrwie mi dowód z dłoni, usiłuje paznokciem zerwać te przeźroczyste naklejki, naklejone w miejscach gdzie nie zasłaniają żadnych danych? I dlaczego na każde moje napomnienie "Proszę tego nie zrywać" słyszę coś w stylu "Nie wymądrzaj się szczeniaku!"?
Najśmieszniej jest gdy taki służbista w końcu podważy jeden z rogów naklejki, a potem zorientuje się, że jednak dowód nie jest tymczasowy. Zawsze wtedy informuję daną osobę, po uprzednim spisaniu jej danych zawartych na identyfikatorze, dniu oraz godzinie zdarzenia, że naklejki kosztują 12 zł i jeśli ta którą tak radośnie molestował odpadnie, zgłoszę się po odbiór tych pieniędzy.
Wiecie jak zbawiennie na kulturę wpływa wizja utraty tych kilkunastu złotych?
Wkurzyć mnie, o ile nie jestem w pracy i widzę głupotę na żywo, niezwykle łatwo. Można to w sumie nazwać alergią, wstrząs zaś objawia się u mnie całym spektrum symptomów, od zgrzytania zębami, przez wściekły syk nadepniętej kobry, po ryk zodiakalnego lwa.
Dziś po raz kolejny doświadczyłem czegoś, czego nie trawię bardziej niż kamieni. Opis sytuacji jest schematyczny, bo i wydarzenia te są regularne jak przypływy.
Wyglądam dość młodo, taki już jestem i basta, trzeba z tym żyć. Zawsze mam przy sobie dowód i legitymację studencką, więc nie robi mi różnicy, że wszyscy zainteresowani weryfikują mój wiek - przecież za to im pośrednio płaca, prawda?
Nie rozumiem jednak manii ekspedientów, kontrolerów i innych przedstawicieli uprawnionych do legitymowania, która objawia się wyrywaniem dokumentów z ręki. Jakim prawem? W imię czego? Ustawodawca wyraźnie stwierdził, że dokument mam OKAZAĆ, nie podawać do gniecenia, wąchania czy skanowania laserami z oczu. Żeby to jednak chodziło tylko o to...
Mam na dowodzie naklejki z podaną grupą krwi i deklaracją "W przypadku śmierci wyrażam zgodę na transplantację organów", dlaczego nikomu to nie pasuje?! Dlaczego KAŻDY kto już wyrwie mi dowód z dłoni, usiłuje paznokciem zerwać te przeźroczyste naklejki, naklejone w miejscach gdzie nie zasłaniają żadnych danych? I dlaczego na każde moje napomnienie "Proszę tego nie zrywać" słyszę coś w stylu "Nie wymądrzaj się szczeniaku!"?
Najśmieszniej jest gdy taki służbista w końcu podważy jeden z rogów naklejki, a potem zorientuje się, że jednak dowód nie jest tymczasowy. Zawsze wtedy informuję daną osobę, po uprzednim spisaniu jej danych zawartych na identyfikatorze, dniu oraz godzinie zdarzenia, że naklejki kosztują 12 zł i jeśli ta którą tak radośnie molestował odpadnie, zgłoszę się po odbiór tych pieniędzy.
Wiecie jak zbawiennie na kulturę wpływa wizja utraty tych kilkunastu złotych?
Życie codzienne
Ocena:
787
(945)
Komentarze