Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#25493

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako świeża mężatka opowiem historię z cyklu "moje piękne, polskie wesele". Może przydługo, może mało piekielnie, ale mnie jeszcze trzęsie na samą myśl o tym.

Jako osoby wierzące, postanowiliśmy z ówczesnym narzeczonym wziąć ślub w mojej rodzinnej parafii. Wszystko idzie po naszej myśli, ksiądz datę zarezerwował, jest pięknie. Trzeba jeszcze tylko nawiedzić organistę, żeby przypadkiem w tym dniu nie grał gdzieś indziej. Wszystko byłoby pięknie, ładne, ale zmienił się nam ledwie miesiąc temu organista. Stary był fajny, jako "co łaska" brał flaszkę, czy te 50 zł. Co kto miał. Poszliśmy do nowego organisty [O] - nie ma sprawy, termin zaklepany. Na pytanie "ile się należy" usłyszeliśmy oczywiście słynne "co łaska". Udajemy [M] głupich:
[M] - Co łaska czyli tak mniej więcej ile?
[O] - Może być tyle, ile stary brał...
[M] (udajemy dalej głupich) - Wie pan, pierwszy raz ślub bierzemy, nie wiemy ile to jest...
[O] - To dajcie tyle, na ile was stać. Przynieście zaraz przed mszą.

Niby ok. Wszystko gra, piekielności nie ma. Umówiliśmy się z pozostałymi dwoma parami biorącymi ślub w tym samym dniu, że damy wszyscy po 200 zł. Bo ponoć tyle ten chłopak brał w poprzedniej parafii.
Nastał wielki dzień. Ja z tatą stoję już w drzwiach do kościoła, przyszły mąż czeka pod ołtarzem. Ksiądz macha z zakrystii. Zgodnie z umową świadek szybciutko na chór, zanieść przygotowaną wcześniej "cołaskę" organiście (dodam tylko, że miał przy sobie "zapasowe" 50 zł i ani grosza więcej). Po chwili zbiega przerażony:
- Powiedział, że za tak mało to on nie zagra... Mamy dorzucić...
Co byście zrobili na moim miejscu?

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 533 (591)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…