Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#25683

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję jako sprzedawca - serwisant w salonie dilerskim znanej, niemieckiej marki pilarek spalinowych.

"Zima się skończyła, śniegu ni ma, kosy zaczną przynosić." Tymi słowami powitał mnie wczoraj (piątek, 24.02.2012) mój miszczu kierownik. Nie wierzę w siłę sprawczą słów ale ten wiedźmiarz pieprzem doprawiany krakał w złą godzinę. Jakieś 10 minut po tych pamiętnych słowach rozpętało się istne pandemonium z kosami w roli głównej.
Chciałbym przedstawić trzy przypadki, które najbardziej mi w pamięć zapadły.

Przypadek pierwszy.
Do sklepu wchodzi jeden ze stałych klientów biznesowych wraz ze swoim pracownikiem i trzema kosami (info dla czepialskich: jedną kosę niósł biznesmen a dwie pozostałe pracownik). Kładą swój ładunek przede mną.
K(lient): Dzień dobry. Kosy do przeglądu przynieśliśmy. Chodzą w miarę dobrze. Filtry, świece wymienić.
J(a): Ok. Na czwartek, piątek będą gotowe. Musimy części do nich pozamawiać.
K: Jak to?! Czemu nie ma pan filtrów na półce?! Toż to jakiś skandal!
J: Wie pan, sezon na kosy jeszcze się nie zaczął więc części nie zamawiamy.
K: To oburzające!
J: Przykro mi. Takie są realia. To zostawia Pan te kosy czy zabiera?
K: Zostawiam. Proszę mi dać tylko pokwitowanie, żeby nie wyszło, że się u was zapodziały.
Klient po otrzymaniu pokwitowania z wielkim fochem wyszedł ze sklepu. Do widzenia nie stwierdzono.

Przypadek drugi.
Do sklepu wchodzi starszy jegomość z elektrycznym trymerem (najmniejsza i najtańsza wersja podkaszarek), którego dni świetności minęły z dziesięć lat temu. Klient prosi o naprawę. Biorę trymer do ręki, wącham czy silnik nie spalony, stwierdzam, że śmierdzi spalenizną. Podłączam do prądu i po uruchomieniu widzę, że silnik urządził sobie disco bandżo.
Informuję klienta, że naprawa jest nie opłacalna i proponuję mu nowe urządzenie. Kręcę się, wiję, naprowadzam na kupno. Tak gdzieś z dwadzieścia minut dziadkowi opowiadam. Już myślałem, że łyknie nówkę a on rozbraja mnie tekstem: "Wie pan wszystko pięknie ale wolę naprawić swoją starą koskę. Zaniosę ją do warsztatu gdzie mi wirnik przewiną."
Normalnie myślałem, że zabiję dziadka.

Przypadek trzeci.
Do sklepu wchodzi klient z czymś na widok czego czułem się jakbym wypił naprawdę wytrawnego bełta. Normalne mózg mi stanął a cała reszta opadła. To co miał ze sobą klient bardziej przypominało silnik do indiańskiej dłubanki niż kosę spalinową. Na początku myślałem, że to jakaś podróba. Po sprawdzeniu autentyczności pytam klienta co sobie życzy.
K: Coś na obroty nie chce wchodzić. Pewne gaźnik trza przeczyścić.
Oho, myślę sobie, magister inżynier mechanik mi się trafił.
J: Zobaczymy co trzeba zrobić. Jak to nic poważnego na wtorek będzie.
Po tych słowach w klienta cały zastęp szatanów, potworów diabelskich wstąpił. Zaczął się rzucać, krzyczeć, że mu trawa rośnie (w lutym? ciekawe...), że na dziś potrzebna jest mu koniecznie.
Facet jakiś niestabilny emocjonalnie mi się wydał, a wiadomo, że z takimi lepiej nie zadzierać. Jako, że ruch nie było chwilowo, dla świętego spokoju zabrałem kosę na warsztat.
Po wyciągnięciu gaźnika i zdjęciu pokrywy oraz membrany sterującej moim oczom ukazał się obraz nędzy i rozpaczy. Całe wnętrze było oblepione jakąś białą mazią. Informuję klienta, sprawdzam czy jest na stanie w sklepie. Niestety nie ma. Sprawdzam czy jest na magazynie głównym. Też nie ma i nie będzie. Mówię klientowi, że nic nie poradzę, niech szuka we własnym zakresie. Klient wyzywając mnie od idiotów tudzież debili wychodzi.

Dzięki takim ludziom kocham swoją pracę.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 57 (155)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…