Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#26304

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o "weteranie" palącym w pociągu doczekała się dziś swojego powtórzenia w nieco bardziej prozaicznych okolicznościach. Tym razem bez przypiętych do piersi zasług dla ojczyzny i robienia z innych idiotów, za to z widowiskowym finałem.
Miałam dziś odwiedzić przyjaciółkę mieszkającą poza Warszawą. Daleko-nie daleko, najlepiej jechać pociągiem. Dobrze, że wsiadałam na Wschodniej, czyli pierwszej stacji, bo już na Śródmieściu nie było gdzie usiąść, a i z miejscem do stania zaczynało być kiepsko. Po drugiej stronie przedziału siedziało dwóch uczniaków, dziewczyna wcinająca zestaw z Mc′Syfa i dziadek, na oko pamiętający Mieszka I.
Ledwo wyjechaliśmy z Warszawy, dziadek odpalił peta. Nie wiem, co to było i mam nadzieję nigdy się nie dowiedzieć, bo śmierdziało, że aż żołądek do gardła podchodził. Dosłownie.
Na dziadka posypały się chóralne gromy, że nie wolno, że ludziom przeszkadza, że ma natychmiast zgasić, że śmierdzi.
Dziadek skrzeczy, że był na wojnie (pewnie walczył pod Joanną D′Arc) i jemu wolno, bo całe życie palił i palić będzie do śmierci.
Nie zdążyłam wyklarować dziadkowi, że śmierć będzie bardzo rychła, jeżeli natychmiast nie zniknie z mojego pola widzenia i węchu.
Dziewczyna siedząca naprzeciwko niego postanowiła podzielić się z nim posiłkiem. I poprzednim. I, zdaje się, jeszcze poprzednim. Poprawiło mi to humor na kilka sekund - tyle tylko trzeba było, zanim uderzył mnie smród wymiocin.
Ewakuowałam się na najbliższej stacji. Jak chyba większość ludzi, którzy jechali razem ze mną.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 314 (382)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…